Bikepacking to intrygująca mieszanka kolarstwa górskiego, trekkingu i wycieczek pod namiot. Aby rozpocząć swoją przygodę z tym sportem wystarczy wytrzymały „góral”, kilka toreb rowerowych i ciekawy szlak. Możesz wybrać się na krótką wycieczkę lub zaplanować kilkudniowy wypad. Bikepacking to idealna przygoda dla osób, które chcą zobaczyć miejsca normalnie znajdujące się poza trasami wycieczkowymi. Oczywiście w „Magazynie T3” nie może zabraknąć miejsca na technologię. Dlatego też nasi koledzy z brytyjskiego wydania zdecydowali się na porównanie dwóch sposobów na uprawianie tego sportu.
Pierwszy z nich wyruszył na szlak na lekkim, klasycznym rowerze górskim. Drugi zdecydował się na zabranie ciężkiego, ale wyposażonego we wszystkie nowinki technologiczne sprzętu z silnikiem elektrycznym. Które podejście lepiej sprawdzi się na wymagających, wyżynnych drogach? Przekonajmy się i oddajmy głos śmiałkom…
NICK
Sobota, szósta rano. Powinienem o tej porze słodko spać, ale zamiast tego stoję przed domem i siłuję się z 33-kilogramowym rowerem górskim. Owszem, zamontowany w modelu Wilier e803TRB silnik daje mi pewną przewagę, ale czy na 100-kilometrowej trasie prowadzącej przez skaliste wzgórza, nie stanie się on raczej przeszkodą niż pomocą? Dodatkowa moc dobrze wygląda na papierze, ale w praktyce może się nie sprawdzić. Przynajmniej rower wyposażony jest w grube opony i sprężyste zawieszenie, dzięki któremu jazda będzie komfortowa.
MATT
Nick twierdzi, że technologia zwycięży nad siłą ludzkich mięśni, ale jego ciężki elektryczny rower nie wygra z moim rączym wierzchowcem. Akumulator w jego jednośladzie wystarczy na jakieś 20 kilometrów, a przez resztę trasy będzie jedynie zawadzał. Ponadto mój rower jest zwinny i zapewni mi przewagę na właściwie każdym terenie, może poza wzniesieniami. Do testu wybrałem Sonder Broken Road MTB sygnowany przez Alpkit, specjalistów od bikepackingu. Dzięki superlekkiej tytanowej ramie, łączy on w sobie komfort jazdy i wytrzymałość. Rower uzupełniłem widelcem Lauf Trail Racer Boost, który wygląda dość dziwacznie, ale świetnie absorbuje jakiekolwiek wstrząsy, które na pewno czekają na szlaku. Dzięki siodełku Bodyfloat Kinekt 2.0 będę mógł siedzieć na rowerze jak w najwygodniejszym fotelu. Taka konfiguracja zapewni mi przewagę nawet nad najbardziej zaawansowanym technologicznie sprzętem.
SILNIK REAGUJE Z TAKĄ MOCĄ, ŻE NIEMAL WYRZUCA Z SIODEŁKA
NICK
Trasa została zaplanowana na dwa dni – no, może półtora. Po pokonaniu trasy, zatrzymamy się na noc pod namiotem i zjemy posiłek złożony tylko z rzeczy, które wcześniej przygotowaliśmy i spakowaliśmy. Do tego momentu jeszcze daleko: póki co zmagamy się z początkowymi kilometrami. Przynajmniej ja się zmagam – Matt nie wydaje się mieć żadnego problemu. Owszem, niby uruchomiłem akumulator na moim wyposażonym w silnik Shimano STEPS sprzęcie, ale zapomniałem o wybraniu „asystowanego” trybu jazdy na zamontowanym na kierownicy ekranie. Bez żadnego wspomagania elektrycznego jazda na Wilierze przypomina przedzieranie się przez błoto. Wejście w tryb eko sprawia, że od razu czuć różnicę. Mimo swojej znaczącej masy, rower zaczyna prześlizgiwać się po trasie z gracją i łatwością. Po kilku kolejnych kilometrach docieramy do pierwszej poważnej przeszkody – dużego wzgórza pokrytego pryskającym spod kół skalistym narzutem. Od razu wrzucam tryb górski, a silnik reaguje z taką mocą, że niemal wyrzuca mnie z siodełka. Poruszam się teraz niesamowicie szybko, zostawiając Matta daleko w tyle. W jeździe na e803TRB zachwyciła mnie nie tylko prędkość, ale i prostota – rower pokonuje skaliste wzniesienia tak łatwo, jakby jechał po asfalcie.
MATT
OK, trzeba przyznać, że Nick jest bardzo szybki na wzniesieniach, ale w momencie, kiedy wjedziemy znowu na płaski teren, będę mógł stopniowo odrobić straty. Oprócz tego musi zatrzymywać się co pewien czas, ponieważ jego rower wcale nie jest aż tak wygodny, jakby to się wydawało. Na moim siedzi się jak na tronie, jednak to nie komfort jazdy jest moim asem w rękawie, ale znajomość terenu. Jechałem już wcześniej tym szlakiem i wiem, że znaczącą jego część trzeba pokonać na piechotę. Pierwszą z przeszkód jest konieczność przedostania się przez rzekę – jedyna droga na drugi brzeg biegnie przez kamienie. Bez problemu zarzucam rower na plecy i przeskakuję z głazu na głaz, podczas gdy Nick musi przedrzeć się przez szybko płynący nurt, prowadząc jednocześnie swój rower. Dzięki temu zyskuję przewagę. Sytuacja powtarza się na polach: rozmoczona, rozdeptana przez stada krów ziemia, nie nadaje się do jazdy, dlatego znów musimy zsiąść z rowerów i zasuwać pieszo. Po co komu silnik elektryczny, skoro i tak nie może z niego skorzystać?
NICK
Matt przesadza – mimo przejściowych niedogodności, wciąż uważam, że mój elektryczny rower był niezłym wyborem. Muszę przyznać, że na tym odcinku trasy ewidentnie nie jest on w swoim żywiole: z każdym poślizgnięciem się w błocie, z moich ust wydobywa się coraz bardziej barwny potok przekleństw. Najbardziej martwi mnie co innego – zasięg akumulatora. Oprogramowanie Shimano określiło, że bateria starczy na jakieś 100 kilometrów – mniej więcej tyle, ile wynosi trasa – ale podczas początkowego odcinka niezbyt zwracałem na to uwagę. Po pokonaniu 65 kilometrów, poziom naładowania baterii wskazuje niecałe 40%. Akumulator wyczerpuje się trochę zbyt szybko jak na mój gust. Przez resztę drogi będę musiał oszczędzać baterię, uruchamiając tryb wspomagający jedynie na wzniesieniach i samodzielnie pedałując przez resztę trasy – owszem, nie jest to tak przyjemne, jak jazda w trybie górskim, ale nie chcę ryzykować rozładowania się roweru przed dotarciem do celu. Ta odrobina dodatkowej mocy pozwoliła mi natomiast na zabranie ze sobą nieco większego bagażu. Mam ze sobą ultralekki namiot od MSR, mięciutką matę do spania Therm-a-rest i doskonale trzymający ciepło śpiwór Exped. Oprócz tego udało mi się zabrać kuchenkę turystyczną, na której podgrzeję jakieś proste danie.
BEZ PROBLEMU ZARZUCAM ROWER NA PLECY I PRZESKAKUJĘ Z GŁAZU NA GŁAZ
MATT
Nick nie wygląda na zmęczonego – nic dziwnego, w końcu przez większość drogi w ogóle nie musiał używać swoich nóg. Moje zapasy, podobnie jak mój rower, są bardzo minimalistyczne. Nie oznacza to jednak, że przyjechałem nieprzygotowany. Zabrałem ze sobą Mountain Hardwear Ethereal Bivy, czyli połączenie namiotu i śpiwora. Rozkłada się go w kilka minut, dzięki czemu nie marnuję czasu na przygotowywanie posłania. Nie przejmuję się również gotowaniem, ponieważ zabrałem ze sobą kosmiczne jedzenie. Peronin to rodzaj odżywczej papki, która zawiera wszystkie niezbędne składniki odżywcze potrzebne organizmowi w trakcie wysiłku fizycznego. Wysiorbuję swoją kolację prosto z saszetki, podczas gdy Nick siłuje się z „posiłkiem”, a w międzyczasie podżerany jest przez meszki. Ja wygodnie zapinam swój śpiwór i przygotowuję się do snu.
NICK
Najważniejsze, że nasza wycieczka pozwoliła nam przyjemnie spędzić czas. Właśnie o to chodzi w bikepackingu – powinno się dobrze bawić, niezależnie od sprzętu i wybranej trasy. Muszę przyznać, że akurat w tym terenie rower elektryczny sprawdził się dość słabo. Owszem, bardzo wygodnie podjeżdżało się nim pod wzniesienia, ale na płaskim terenie lżejszy (i tańszy) rower Matta bił go na głowę. Raczej nie nadaje się on również na wypad w dłuższą trasę. Mimo tego z zaciekawieniem będę obserwował rozwój rowerów elektrycznych, które być może już wkrótce staną się na tyle lekkie i poręczne, aby stanowić godną polecenia alternatywę dla zwykłych jednośladów.
MATT
Rowery elektryczne? Jestem jak najbardziej za, ale w bikepackingu póki co sprawdzają się dość słabo. W naszej wycieczce nie chodziło o jak najszybsze pokonanie trasy, ale o radość z obcowania z naturą. Na starość być może zaopatrzę się w elektryczny rower: póki co wolę korzystać z prostych, sprawdzonych rozwiązań.