Za sprawą czerwonego Ferrari legło w gruzach moje wielkie marzenie. Już go nie chcę… Posiadać.
Zawsze fascynowała mnie włoska motoryzacja. Moim pierwszym autem była Alfa Romeo; drugim, trzecim, czwartym i piątym zresztą także. Moje największe życiowe marzenie miało konkretną nazwę ? Ferrari. Zmaterializowana doskonałość, wcielenie ideału. Przez długie lata zadawałem sobie pytanie: jak to jest jeździć Ferrari?… Wyobrażałem sobie perfekcyjną maszynę, z którą można wejść w głęboką interakcję niczym ze szlachetnym zwierzęciem, telepatycznie odbierającym wszystkie moje polecenia. Snułem niekończące się rozważania o tym, jak idealnie musi wszystko pracować, brzmieć, dawać się obsługiwać. Z czasem stworzyłem w wyobraźni obiekt tak wyidealizowany, że nierealny.
Spotkanie z ideałem
Gdy nadszedł ten dzień i po raz pierwszy zasiadłem za kierownicą Ferrari F430, doznałem szoku ? było znacznie lepiej, niż sobie wyobrażałem. Ogarnęła mnie ekstaza ? absolutne przeładowanie zmysłów wrażeniami. Wygląd, precyzja, siła, elegancja i przede wszystkim ? ten dźwięk. W odróżnieniu od większości sportowych aut nie basowy, ale wysokotonowy, ostry jak szczekanie mastino neapolitano. Jedyna w swoim rodzaju czułość i szybkość reakcji na skręt i gaz. Większość skrętów pokonywana ledwie lekkim drgnięciem nadgarstków. Każdy milimetr wciśnięcia prawego pedału to kilka obrotów więcej i kilka niutonów więcej na tylnych kołach. Perfekcyjna kontrola. Gdyby nie koniec paliwa, nic nie zmusiłoby mnie do zatrzymania się. Gdy wysiadłem na stacji i raz jeszcze spojrzałem na te seksowne czerwone kształty, wiedziałem, że już nie ma odwrotu ? zakochałem się.
Potem były następne okazje i z każdą kolejną coraz głębiej zatracałem się w miłości do tego auta. Byłem jak zahipnotyzowany ? myślałem tylko o następnym spotkaniu i o tym, co będziemy razem robić. Znalazłem swój ideał. Byłem szczęśliwy.
Spotkanie z rzeczywistością
Chciałem dzielić się tą radością z całym światem ? niech każdy zobaczy, jakim wielkim jestem szczęściarzem! Z czasem jednak zaobserwowałem dziwny symptom: zacząłem wybierać późne pory i ustronne miejsca, abyśmy mogli być całkiem sami. Dopiero po kilku kolejnych spotkaniach dotarło do mnie dlaczego ? przebywanie z F430 w miejscach publicznych to udręka. Każdy, ale to absolutnie każdy, patrzy się. Gapi. To zupełnie jak randkowanie z supermodelką. Wchodzicie do knajpy i zapada niezręczna cisza; zamierają wszystkie rozmowy, część facetów wylewa sobie piwo na spodnie, zaś kobiety nerwowo poprawiają włosy. Wszyscy jak zahipnotyzowani gapią się na jej nogi i kilkukrotnie taksują całą figurę z dołu w górę i z góry na dół. A potem patrzą na ciebie ich maślane oczy zaczynają przepełniać się nienawiścią: co to za frajer przyszedł z taką laską? Nie jesteś już anonimowy ? przeciwnie, znajdujesz się w centrum uwagi. Chcesz tylko zjeść kolację i pogadać, a tymczasem lądujesz na portalach plotkarskich. Gdy siedzisz na ławce w parku, zamiast śpiewu ptaków słyszysz pstrykanie aparatów.
Przez weekend lub dwa może to być nawet fajne, ale z czasem dochodzisz do bolesnego wniosku, że nie potrafisz z tym żyć na co dzień. Do tego te jej absurdalne wymagania i fochy: tu nie pójdzie, tego nie zje, w to się nie ubierze. Szkoda, że nie możesz spotykać się z nią tylko w kilka weekendów w roku, gdy masz tę stuprocentową chęć życia na najwyższych obrotach… A na co dzień być szczęśliwym z mniej wystrzałową, ale za to zdecydowanie bardziej wyczuloną na twoje potrzeby… Na szczęście z Ferrari możesz.
A Hołek na to?
Ferrari idealnie oddaje sens Supercar Clubu: przejechać się nim kilka razy w roku ? o tak, co za radość! Jeździć na co dzień ? nie ma mowy; radość przeradza się w koszmar. Mimo, że jak każdy pasjonat aut uwielbiam Ferrari, zwłaszcza je prowadzić i słuchać, to za żadne skarby świata nie mógłbym nim jeździć stale. Nawet przyzwyczajony do sportowej presji nie wytrzymałbym ciśnienia spojrzeń otoczenia.