Z Need for Speed łączy mnie osobista historia – i to od lat dziewięćdziesiątych. Pamiętam ogromną liczbę godzin, spędzonych z Need for Speed II. Need for Speed III: Hot Pursuit był powodem, dla którego bezwzględnie musiałem mieć kartę 3DFX w 1998 roku (dziękuję tato!). A potem w Underground zakochałem się w jeździe przez neonowe miasto przy nu-metalowej ścieżce dźwiękowej.
Premiera kolejnej części Need for Speed przez długi czas nie była wielkim powodem do świętowania. Seria była bardziej kojarzona z kolejnymi partactwami, nawet jeśli poszła w dobrym kierunku dzięki NfS Heat. Po dłuższej przerwie ekipa Criterion odzyskała jednak możliwość prowadzenia serii z Need for Speed Unbound, a zarazem pojawiła się nadzieja na jakąś zmianę.
W Unbound jako uliczny kierowca przemierzamy ulice metropolii Lakeshore, nieprzypadkowo przypominającej Chicago, tworzącej znacznie bardziej spójny obraz niż dziwnie deszczowe „Miami” z Heat. W otwartym świecie, który łączy miejską dżunglę z autostradami, wiejskimi drogami i górskimi przełęczami, bierze się udział w różnych zawodach, od normalnych wyścigów, w tym na okrążenia, pojedynków jeden na jednego, po te driftowe. Oczywiście Departament Policji w Lakeshore też chciałby mieć coś do powiedzenia w sprawie tych nielegalnych potyczek ulicznych.
Trzon Unbound stanowi ponad 20-godzinny tryb fabularny, w którym opowiedziana jest historia zemsty. Historia bohatera, którego wizualnie można dowolnie kreować za pomocą edytora, nie jest skomplikowana i przypomina jedną z tych płytkich opowiastek z pierwszych części Szybkich i wściekłych. Jest ona pretekstem do zbierania pieniędzy na nowe fury, brania udziału w wyścigach kwalifikacyjnych przez kolejne tygodnie gry, aż do finałowego pojedynku.
Nowy styl Unbound po raz pierwszy od jakiegoś czasu przywraca pewien kierunek graficzny Need for Speed. Wszystkie postacie utrzymane są w atrakcyjnym, komiksowym stylu. W jakiś sposób znacznie więcej satysfakcji daje patrzenie na te avatary z dzikimi fryzurami i w stylowych ubraniach niż na okropnych aktorów klasy C w grze z 2015 roku. Dodatkowo dodano efekty w stylu graffiti, o których już wcześniej głośno dyskutowano, ilustrujące dym, długie drifty czy skoki. Tak, też na początku byłem do tego sceptyczny, ale najpóźniej po pierwszym wyścigu nie chciałem rezygnować z trzepoczących wampirzych skrzydeł, latających pentagramów czy migających symboli przy udanym starcie. Istnieje niewiarygodna liczba wariantów wizualnych wpływania na auto, które nadają flocie jeszcze więcej osobowości.
Dostępny jest również kompleksowy tuning wydajności, w którym można dostosować części silnika, układ napędowy czy podwozie. Nawet skromny, zabytkowy „garbus”, można przekształcić w brutalnego potwora wyścigowego.
Zawody opierają się na pięciu klasach pojazdów, które dobrze jest równolegle rozwijać. Fajnie, że do całego odblokowywania elementów nie jest używany wcześniej stosowany współczynnik reputacji. Jest tylko jeden sposób na zdobycie nowych rzeczy w Lakeshore: zimne, twarde dolary. A jeśli po ich zarobieniu złapie cię policja, nie odłożone w kryjówce pieniądze przepadają. Kasę zarabiać można także bijąc rekordy prędkości na fotoradarach, czy przyjmując zlecenia przewiezienia kogoś z punktu A do punktu B. Najciekawsze są jednak momenty, kiedy można pojeździć jakąś luksusową furą, której na tym etapie kariery jeszcze nie możemy wziąć w posiadanie. Nie zabrakło obowiązkowych punktów programu w grach z otwartym światem – elementów kolekcjonerskich, które jednak są mało ekscytujące w nowym NfS-ie.
Rewelacyjnie wyważony jest poziom trudności, który na początku nie pozwala wygrywać wyścigów słabymi samochodami. Unbound pokazuje, że naprawdę rozwijanie swojej gabloty i garażu są konieczne, by zacząć stawać na podium. Każde ulepszenie jest naprawdę ciężko wywalczone w ciągu pierwszych kilku godzin, więc wzrost wydajności podstawowego samochodu daje bardzo satysfakcjonujące uczucie.
Jazda jaskrawo pomalowaną bryką bez tylnego zderzaka z prędkością prawie 300 km/h, z siedmioma radiowozami na ogonie i helikopterem nad głową sprawia, że od razu jasne jest, że gra nie chce mieć nic wspólnego z realizmem. Mimo to fizyka jazdy jest wciągająca. Samochody wyraźnie się od siebie różnią, a driftowanie, doładowanie w trakcie wychodzenia z zakrętów i wyrównywanie toru jazdy również mają znaczenie. Generalnie model jazdy w Unbound znów daje frajdę.
Technicznie gra jest również znacznie bardziej dojrzała niż ostatnia próba Ghost Games. Na PS5 działa z niezmiennie płynnymi 60 klatkami na sekundę i wygląda bardzo przyzwoicie zarówno w dzień, jak i w nocy. Jednak ponownie wychodzi na jaw słabość silnika Frostbite do dużych, otwartych światów. Poziom szczegółowości otoczenia przed samochodem zmienia się w zależności od sytuacji. Chociaż efekty i wysoka prędkość maskują niektóre z tych problemów, pozostają one widoczne.
W Need for Speed Unbound nie ma widoku z kokpitu. Wydaje się, że Criterion wolał zaoszczędzić na pracy przy 149 pojazdach. Flota jest bardzo szeroka – spektrum sięga od samochodów zabytkowych i klasycznych, takich jak Camaro SS lub Pontiac Firebird, przez japońskie samochody marzeń, takie jak Nissan Skyline GT-R, europejskie legendy jak E190 Evo, po hipersamochody, takie jak Aventador Performante czy Bugatti Chiron. Od AMG po Ferrari, od Porsche po Lotusa – tutaj spełniają się niemal wszystkie marzenia o zabawie autami.
Sporym mankamentem jest dźwięk samochodów – zdecydowanie za cichy. Nie ma znaczenia, czy jest to czterocylindrowy silnik z turbodoładowaniem czy jednostka V12 – zagłuszane są przez odgłosy efektów, radio policyjne i muzykę. Nawet ręczne poprawki w menu nie przynoszą poprawy. Muzyka w Unbound to natomiast kwestia gustu. Osobiście tęsknię za rockowo-metalowym soundtrackiem, ale nie mogę odmówić hip-hopowo-trapowej ścieżce mocnych pozycji. Poza promującym wydawnictwo A$AP Rockym, jest tu chociażby Clipping, Charli XCX, Shygirl, Mura Masa, Playboi Carti czy Danger Mouse.
Szkoda, że tryb multiplayer jest całkowicie oddzielony od tego dla pojedynczego gracza. Osobiście lubię delektowanie się grami w samotności i w spokoju, ale trudno zrozumieć, czemu w multi trzeba od nowa tworzyć postać, kupować i podrasowywać wozy. Do tego w sieci nie ma cyklu dnia i nocy, a częściowo pustych lobby nie można wypełnić zawodnikami AI.
Nie spodziewałem się tego, a jednak spodobał mi się nowy Need for Speed. Criterion nie stworzyło kamienia milowego w wyścigach, ale zmiany spowodowały, że jest to najlepsza odsłona serii od 17 lat. Need for Speed Unbound jest naprawdę dobrą wyścigówką akcji, która w końcu wyrywa serię z jakościowego koszmaru i mam nadzieję, że jeszcze kiedyś wróci do dni świetności, kiedy ukazywały się genialne Need for Speed: Underground 2 i Need for Speed: Most Wanted.
Werdykt
NASZYM ZDANIEM...
Jeśli szukasz dobrej arcade’owej ścigałki, możesz spokojnie przeprosić się z serią NfS, która właśnie wróciła na dobre tory.
Plusy
Ekscytujące wyścigi. Sposób progresji w grze. Nowa stylistyka.
Minusy
Engine nie domaga. Polski dubbing. Sporo elementów dalej wymagających poprawek.