Prymitywny, pusty i zaskakująco przestarzały, Evil West to zabawny film klasy B, tandetny wampir-banger, który z przyjemnością spóźnia się o 15 lat. I to fajnie, ponieważ takie gry akcji są obecnie prawie nieobecne na rynku.
Jeśli oczekujesz mądrej historii, wielkich emocji i skomplikowanych bohaterów, lepiej unikaj Evil West, niczym wampir unika wschodu słońca. Możesz spodziewać się dynamicznej przejażdżki przez upiorną fantazję o dzikim zachodzie, w której zrzędliwi kowboje bezlitośnie polują na krwiopijców. W centrum tej historii (niemal ująłem to w cudzysłów!) znajduje się bohater Jesse Reindeer. Jego zawód: zaprawiony w bojach gość z tajnej agencji, która wypowiedziała wojnę wampirom. Pobłogosławiony swoją naelektryzowaną rękawicą i przedawkowujący testosteron, Jesse przeprowadza dobrze wyważoną kampanię, którą nawet Michael Bay wymyśliłby mądrzejszą. W szczególności postacie są absolutnie karykaturalne. Przeciętni aktorzy głosowi rozwijają się w przyprawiających o ból głowy dialogach, tak pełnych niedopracowanych gagów i poz macho, że można paść z zażenowania.
Jeśli masz już trochę lat na karku, może ci się to wydawać znajome. W końcu we wczesnej erze PS3 Evil Westznalazłby miejsce w dobrym towarzystwie tandetnych i krwawych gier akcji. Historia może nie być ekscytująca ani zaskakująca, ale spełnia swój cel, ciągając Jessego przez wiele mrocznych miejsc. Odwiedzasz kaniony, kopalnie i góry, przebywasz na bagnach, w świątyniach i na brzegach rzek. Jedna misja rozgrywa się pomiędzy przygnębiającymi polami naftowymi, a druga na farmie, gdzie wampiry zamieniły niezliczone bydło w zwęglone góry mięsa.
Graficznie można się spodziewać jedynie solidnego konsolowego standardu poprzedniej generacji. Jednak kilka poziomów jest również dość klimatycznych, a szczególnie ładne oświetlenie zapewnia dobrą zabawę. Ponieważ muzyka w tle też jest udana, atmosfery starczy na 10 godzin potrzebne do ukończenia kampanii.
Większość poziomów jest totalnie liniowa. Szczególnie podczas eksploracji zauważalne są niezliczone ograniczenia w projektowaniu, które przypominają starsze gry. Jesse może się wspinać tylko w z góry określonych miejscach, skakanie jest w zasadzie niemożliwe, a jeśli jest zagadka, to praktycznie sama się rozwiązuje. Nacisk kładziony jest wyraźnie na akcję. Jesse szybko odrzuca standardowych wrogów swoją rękawicą, ale oczywiście na tym się nie kończy. Jest też do dyspozycji broń biała i dalekiego zasięgu: pistolety, karabiny, miotacze ognia, strzelby, laski dynamitu, kusze i karabiny. Wszystko, by powstrzymać wilkołaki, mutanty, latające „cosie” i resztę tałatajstwa. Wrogowie szybko stają się monotonni, a sztuczki deweloperów kończą się na rzucaniu coraz większych fal wrogów, tak, że prawie nie ma czasu oddychać. Kamera czasami wisi zbyt blisko bohatera i utrudnia uzyskanie szerszej perspektywy na sytuację. Istnieje zarazem hojny system leczenia, który oszczędza wiele stresu, szczególnie w drugiej połowie gry. Ostatnie walki wydają się sztucznie rozciągać czas gry. Na szczęście bitwy z bossami są w większości solidnie zainscenizowane i wymagające.
W trakcie gry Jesse zbiera doświadczenie, które później można wykorzystać, wybierając szczególne talenty postaci. Większość ulepszeń nie jest spektakularna, ale przynajmniej wzbogacają rozgrywkę. Evil West poza 16 misjami ma także opcję kooperacji online dla dwóch graczy.
Testowana wersja na PS5 ma tryby faworyzujące jakość i wydajność. Polecam ten drugi, jako że gra i tak nie korzysta specjalnie z możliwości nowej generacji.
Największą siłą Evil West jest to, że dokładnie wie, czym jest. Nie ma tutaj dobrej fabuły czy kreacji postaci. Ale są takie dni, w które nie można znaleźć większej radości niż ta, przychodząca wraz z włożeniem strzelby do ust wilkołaka i pociągnięciem za spust.
Werdykt
NASZYM ZDANIEM...
W tym nonsensie jest metoda na trochę fajnej rozrywki.
Plusy
Na swój sposób zabawna i krwawa akcja.
Minusy
Ogólna cringe’owość. Trochę za szybko nuży.