Pierwszy remake The House of the Dead w wykonaniu MegaPixel Studio miał swoje grzeszki, ale dało się go lubić. W końcu niecodziennie można wrócić do czasów, gdy stało się w zadymionym salonie gier z pistoletem świetlnym w dłoni i kieszenią pełną monet. Jasne – granie w shooter bez prawdziwego lightguna to jak lizanie pączka przez szybę, ale odświeżona grafika, kilka nowych trybów i klasyczny klimat sprawiły, że warto było dać mu szansę.
Nic więc dziwnego, że na wieść o tym, że The House of the Dead 2 również doczeka się remake’u, zaparzyłem sobie kawę, założyłem różowe okulary nostalgii i czekałem jak dziecko na seans zombie-rozwałki. Problem w tym, że zamiast filmowego powrotu do przeszłości dostałem coś, co bardziej przypomina VHS zajechany do granic możliwości. Okazało się, że faktycznie gatunek rail shooterów jest… cóż, martwy.
Remake „dwójki” – podobnie jak poprzednik – próbuje pogodzić ducha oryginału z nowoczesnością: nowa grafika, ulepszona ścieżka dźwiękowa, kilka bonusowych trybów. Mamy Boss Rush, opcję klasycznej kampanii i tej „nowoczesnej”. Są znajdźki, mnożniki punktów, dodatkowe bronie. Brzmi jak uczta dla fanów salonowych strzelanek, prawda? No właśnie – brzmi. Bo kiedy odpaliłem wersję na PS5 Pro, entuzjazm wyparował szybciej niż naboje w magazynku.
Nie chodzi o to, że grafika jest słaba. Chodzi o to, że wygląda tak, jakby ktoś wziął oryginał, przetarł go chusteczką i stwierdził: „gotowe”. Tekstury są błotniste, rozdzielczość wygląda, jakby gra celowała w nostalgików z telewizorem kineskopowym, a oświetlenie… cóż. The House of the Dead 2: Remake to dosłownie gra o zombie, w której połowy rzeczy nie widać, bo jest za ciemno. Atmosfera grozy? Raczej frustracja.





Rozumiem, że MegaPixel Studio chciało zachować klimat oryginału, i faktycznie – wychodzi to jak z horroru klasy B. Tyle że takiemu podejściu bliżej do remastera niż do remake’u. Lepiej wygląda choćby House of the Dead: Scarlet Dawn, które siedem lat temu ukazało się… na automatach. Trzy lata po premierze odświeżonej „jedynki” chciałoby się, by studio pokazało, że się rozwija, że uczy się na błędach. Tymczasem po pięciu latach (w 2020 roku mieliśmy jeszcze podobne podejście do Panzer Dragoon), wizualnie tkwimy w tym samym punkcie.
To remake, który chciał wskrzesić legendę, ale wygląda, jakby sam potrzebował reanimacji
Do tego dochodzi kiepskie sterowanie. Domyślne ustawienia są tak ociężałe, że kursor porusza się po ekranie jak pijany trup. Trzeba spędzić dobry kwadrans w menu, by coś z tego sensownie wyciągnąć. Przydałby się choć prosty moduł konfiguracyjny lub lepszy dobór ustawień domyślnych, który podpowiedziałby, w jakim zakresie czułości najlepiej się poruszać. Można też spróbować sterowania ruchem za pomocą żyroskopu – choć i to nie poprawia sytuacji w satysfakcjonującym stopniu.





Na szczęście nowy dubbing jest równie zły jak w oryginale – i tym razem to komplement. Może nie jest to już tak wspaniały kicz jak 27 lat temu, ale wciąż bawi. Tamto legendarne aktorstwo głosowe z automatów miało w sobie coś z teatralnego absurdu – tutaj dostajemy plastik bez ironii, ale mimo wszystko nie narzekałem.
Oczywiście to całe negatywne podejście nie zmienia faktu, że The House of the Dead 2 pozostaje jednym z najlepszych rail shooterów wszech czasów, który sam w sobie zasługuje na ocenę w okolicach 83 punktów. Jeśli ktoś chce pograć w ten gatunek, może sięgnąć po genialnego Reza, ale to jednak trochę inny podgatunek i poza nim współcześnie zostają tylko te odświeżone wersje serii THotD i Panzer Dragoon. Martwi mnie zarazem to wygodnictwo producenta, który już zapowiada „remake” Panzer Dragoon II Zwei – bo wszystko wskazuje na to, że znów będziemy mierzyć się z tymi samymi ograniczeniami.
W teorii to remake klasyka, który miał tchnąć nowe życie w jedną z najbardziej kultowych strzelanek arcade. W praktyce – gra, która sama wygląda, jakby ktoś już zdążył ją zabić. Na współczesnej konsoli taka oprawa i chaotyczne oświetlenie są trudne do wybaczenia, podobnie jak brak jakichkolwiek aktualizacji archaicznej rozgrywki. Gdyby w sprzedaży były pełne pakiety obu sag rail shooterów, pewnie oceniałbym to łagodniej – bo mimo wszystko to pozycje absolutnie legendarne, które potrafią cieszyć, jeśli przymknie się oko i serce. Ale rozciąganie tych „nowych wersji” na kolejne lata to już nadużycie, które nawet nostalgii trudno usprawiedliwić.
Werdykt
NASZYM ZDANIEM
The House of the Dead 2: Remake to spacer po zrujnowanym domu z wyłączonymi światłami, choć wciąż gdzieś tu bije serce jednego z najbardziej kultowych tytułów salonowych lat 90.
Plusy
Jedyny sposób, by zagrać w ten klasyk na nowoczesnych konsolach. Nowe tryby faktycznie coś dodają.
Minusy
Słaba grafika i oświetlenie rodem z piwnicy. Toporne sterowanie wymagające długiego dłubania w opcjach.



