Powiedzieć, że diety pudełkowe wyrosły w naszym kraju jak grzyby po deszczu byłoby mocnym niedopowiedzeniem. Rosnące tempo życia i pandemia to oczywiście tylko niektóre z powodów takiego stanu rzeczy. Wiele z cateringów stara się bowiem podkreślić swoje przywiązanie do wartości zdrowotnych, a jeśli możemy przerzucić odpowiedzialność za nie na kogoś, nie inwestując czasu w rozmowy z dietetykiem, obliczanie kalorii i wartości energetycznych – na pewno rozwiązanie to będzie nas kusiło. Jak jednak wygrać w gąszczu reklam odpowiedniego dostawcę? To już jest sprawa znacznie bardziej skomplikowana. Przez miesiąc testowałem jednego z nich – Dziewiątą Planetę.
Jako ambasador weganizmu z ramienia organizacji Happy Cow od lat znałem warszawski lokal Ósma Kolonia, którego autorzy stali za Dziewiątą Planetą. Z tym większym zaciekawieniem podjąłem się tego testu. Wszak miałem już do czynienia z wegańskim menu w kilku innych cateringach i nigdy nie spełniał on w 100% moich oczekiwań. Choć sytuacja w naszym kraju zmienia się na lepsze, wciąż można zauważyć, że o ile lokale serwujące stricte roślinną kuchnię mają odpowiednie know-how związane z tym, żeby było zdrowo i smacznie, ci, którzy wprowadzają do swojego menu wegańskie opcje, nie zawsze, ale bardzo często błądzą po omacku. Choć szefowie kuchni doskonale wiedzą, że ugotowany kurczak pozbawiony jest smaku i należy go odpowiednio doprawić, w przypadku tofu czy seitanu zdają się zapominać o tym fakcie, budując mit o tym, że wegańskie nie może być smaczne.
Dziewiąta Planeta w oczywisty sposób zadaje kłam temu twierdzeniu. W cateringu znalazłem nie tylko warzywa i owoce (swoją drogą wysokiej jakości), ale także roślinne alternatywy mięsa, m.in. na bazie soi i ciecierzycy oraz zamienniki mleka krowiego w postaci mleka kokosowego czy owsianego. Oczywiście nie zabrakło roślin strączkowych, będących źródłem białka w diecie roślinnej, produktów pełnoziarnistych i zbożowych, orzechów i nasion. Choć fanem Ósmej Kolonii nigdy nie byłem, tak zawsze podobało mi się bezkompromisowe podejście w kwestii unikania białego cukru, frytury i białej mąki pszennej, które to również rozciąga się na Dziewiątą Planetę.
Decydując się na catering mogłem wybrać codziennie dostarczaną liczbę dań i łączną wartość kaloryczną posiłków (od 1 000 do 2 5000 kcal). Zdecydowałem się na najbogatszy zestaw w wariancie wegańskim (jest też możliwy wegetariański, któremu osobiście jestem mocno przeciwny), o największej liczbie kalorii. Jego cena wynosi 100 PLN za dzień. Dużo w porównaniu z konkurencją, ale tym bardziej byłem ciekawy, jak Dziewiąta Planeta poradzi sobie w porównaniu z bardziej masowymi dostawcami.
Pod względem samej dostawy, testowana firma nie różni się niczym od konkurentów i możemy liczyć na to, że rano po otworzeniu drzwi zobaczymy pod nimi torbę z całodniowym zestawem potraw do zjedzenia na zimno i do odgrzania. Śniadania są na słodko i wytrawne. Wśród tych pierwszych można wymienić np. ryż z karmelowym jabłkiem i kurkumą, smoothie bowl, pieczoną owsiankę czy migdałową jaglankę. Bardziej wytrawnie prezentuje się pieczywo z hummusem czy bajgiel z pastą. Śniadania zawsze były smaczne, świeże i nie rodziły moich dodatkowych pytań. Nieco inaczej było w przypadku drugiego śniadania, które zazwyczaj było w formie płynnej. To dość rzadkie podejście, które nie pasowało do mojego stylu żywienia, nawet jeśli samym potrawom nie można było wiele zarzucić. Serbska zupa, krem z pasternaku czy papryki lub barszcz z kaszą – to propozycja Dziewiątej Planety na drugi posiłek dnia. Porcje tutaj były zaskakująco małe i trzeba też przyznać, że dania w formie płynnej są prawdopodobnie najbardziej przeciętnymi w menu cateringu.
Na plus wybijają się za to obiady. Zwłaszcza w pierwszych dwóch tygodniach podobało mi się urozmaicenie dań. Bez względu na to, czy jadłem spaghetti z buraczanym pesto, chili sin carne, bowl z ryżem i warzywami czy enchiladę lub kotleciki – na talerzu nigdy nic nie zostawało. Co ciekawe, nie zostawało też dlatego, bo ponownie wydawało mi się, że pomimo 2 500 kcal porcje były stosunkowo małe. Po wspomnianych dwóch tygodniach pojawił się też u mnie problem, który jest częstym grzechem praktycznie każdego cateringu – powtarzanie dań w lekkich modyfikacjach już w czasie mojej rozmowy z cateringiem Fit-Body była przytaczana jako powód rotowania klientów pomiędzy różnymi firmami. Jak się okazuje, ten problem również pojawia się w Dziewiątej Planecie.
Podwieczorki potrafią mieć różny charakter – od smoothie, przez drugą zupę danego dnia po lekki deser. Kolacja zaś to już nieco większe danie, choć też zazwyczaj lekkie – może to być sałatka, warzywne frytki czy placuszki.
Do niewątpliwych plusów Dziewiątej Planety zaliczyłbym na pewno fakt, że dania są znacząco smaczniejsze niż testowane przeze mnie cateringi z firm, które specjalizują się w dietach zawierających mięso, a opcje wegetariańskie i wegańskie są tylko jedną z licznych opcji. Gdybym miał dzisiaj wybierać mojego stałego dostawcę, ta opcja znacznie bardziej przekonywałaby mnie niż rynkowi potentaci. To, co z kolei by mnie zniechęcało, to na pewno wysoka cena i zaskakująco małe porcje przy podanych wartościach odżywczych.
Jeśli chcecie sprawdzić na własnych kubkach smakowych, co dostarcza Dziewiąta Planeta, możecie to zrobić ze zniżką dla czytelników Magazynu T3, przy swoim zamówieniu złożonym do końca stycznia, podając kod „T3”, za co otrzymacie 7% rabat.