Moja historia związana z „Magazynem T3” wbrew pozorom nie zaczyna się w roku 2009, a w… 1995. Wtedy to jako 10-latek chwyciłem w swoje ręce „Magazyn INTERNET”, również wydawany przez AVT. Pismem tym byłem przez kolejne lata zafascynowany przede wszystkim z dwóch powodów. Po pierwsze, już wtedy odkryłem w sobie zainteresowanie tematami związanymi z programowaniem, a po drugie, uwielbiałem fakt udostępniania na płytach stron internetowych w wersjach offline, które służyły mi do podpatrywania bez obciążania domowego modemu, jak wygląda ich kod. W okolicach roku 1999 wysłałem nawet do redakcji list, który, ku mojej uciesze, został opublikowany na łamach pisma.
W wydawnictwie AVT zatrudniony zostałem w roku 2008 na stanowisku kompletnie rozbieżnym od mojego obecnego. To był ten sam rok, w którym postanowiono zaprzestać wydawania „Magazynu INTERNET” w druku. W kolejnym roku, 2009, wydawnictwo wprowadziło na rynek, wydawany w ponad 20 krajach na świecie, „Magazyn T3”. Jego naczelną została Paulina Stępień, dotychczasowa prowadząca grupy magazynów internetowych. Po roku przejąłem od niej dowodzenie i zacząłem kreślić plan tytułu, który sukcesywnie stawał się coraz bardziej autorskim projektem, z punktami stycznymi z licencjodawcą, lecz także własnym charakterem, polskimi sesjami zdjęciowymi i oryginalnym pomysłem na siebie. Częścią tej wizji było także, by poza aspektem technologiczno lifestylowym nie zapominać o kulturze (moim prywatnym koniku), którą można konsumować, dzięki towarzyszącym nam na co dzień urządzeniom.
Początki były niełatwe. Pomimo że wtedy jeszcze „T3” było dwumiesięcznikiem, ambitne podejście do wprowadzania naraz licznych zmian odbijało się czkawką nie tylko na mnie, ale też na mojej prawej ręce przez całą tę przygodę. Mowa o Michale Lisie, którego znałem już wtedy od 10 lat, a który na początku pracy nad tym projektem codziennie spędzał w drodze do i z redakcji około pięciu godzin w pociągu, gdzie z laptopem na kolanach dumał nad naszymi kolejnymi krokami. W kolejnych numerach drobnych błędów było coraz mniej i mogłem skupić się na satysfakcji związanej nie tylko z budowaniem renomy magazynu, ale także projektowania fantastycznych okładek. Wśród tych początkowych warto wymienić chociażby tą, którą stworzył fantastyczny grafik Michał Szyksznian, tą, przy której produkcji marznęliśmy w opuszczonej szopie, czy też tą, którą na moje specjalne zlecenie wykonał poznany przeze mnie w Malezji, a nieżyjący już dzisiaj brytyjski fotograf, Johnny McGeorge.
Polskie „T3” zawsze stawiało bardziej na testy i oceny
W międzyczasie w 2010 roku na polskim rynku pojawił się magazyn „Stuff”, który przez kolejne lata był uważany za naszą największą konkurencję, pomimo że polskie „T3” zawsze stawiało bardziej na testy i oceny, gdy „Stuffowi” zdecydowanie bliżej było do katalogu produktów dostępnych na rynku. We wrześniu 2012 roku „T3” stało się miesięcznikiem, a „Stuff” coraz bardziej tracił na popularności, w końcu przechodząc w nieregularny tryb wydawniczy, by ostatni numer wydrukować wiosną ubiegłego roku.
Wróćmy jednak jeszcze do przeszłości. Kolejnym pomysłem, jaki postanowiłem zrealizować, był plebiscyt magazynu, w którym nasza redakcja, ale i czytelnicy, mogli głosować na najlepsze gadżety (i nie tylko) mijającego roku. Rosnące liczby głosujących w kolejnych edycjach były od tego momentu ważnym przypomnieniem dla nas tego, że tak nasz magazyn, jak i strona internetowa, mają naprawdę dużą rzeszę odbiorców, o czym często nie myśleliśmy w ferworze walki o wydanie jak najlepszego kolejnego numeru.
I tak minęły nam kolejne lata. Robiliśmy wywiad z Liroy’em… nie wiedząc, że wejdzie do polityki. Rozmawialiśmy z Pawłem Małaszyńskim, nie spodziewając się, że zostanie Peterem Quillem. Publikowaliśmy pogawędkę z Robertem Lewandowskim, nie przeczuwając… no dobra, w jego przypadku byliśmy pewni, że rozniesie system! Zawsze natomiast zastanawialiśmy się, czy będziemy rozumiani z naszymi okładkowymi żartami i odwołaniami. Jeśli tak się nie stało… wszystko wskazuje na to, że będziemy próbować dalej.
PS. Po latach wypadałoby przeprosić jednego z naszych fotografów za to, że przy jednej z sesji okładkowej musiał współpracować z modelką, z którą rozstał się dwa tygodnie wcześniej. Mam nadzieję, że dzisiaj wiesz, że dla takiej historii było warto!