Na polskiej scenie muzycznej nie ma drugiego artysty, który opowiadałby o miłości tak trafnie i poetycko jak Leski. Rozmawiamy z nim o nowej płycie, uroku analogowej muzyki i źródłach inspiracji.
Właśnie ukazał się twój nowy album Miłość. Strona B. Jakie inspiracje towarzyszyły ci podczas jego nagrywania?
Elektronika spod znaku Apothek, gitary i bębny jak u T Bone Burnetta, melodie od Father John Misty i rytm własnego pulsu.
Tytuł płyty nawiązuje do różnych oblicz miłości, co zresztą znajduje swoje odzwierciedlenie w tekstach. Czy łatwiej pisać o zauroczeniu, czy też doświadczonym, „przepracowanym” uczuciu?
O miłości pisze się trudno niezależnie od punktu w jakim się znajduje. Ponoć wszystko już na ten temat zostało powiedziane. Pomyślałem jednak, że zaryzykuję i postaram się zajrzeć pod jej dywan. Wcisnąć PLAY na STRONIE B. Chyba tak jest ciut trudniej, bo człowiek z natury woli zapraszać do wysprzątanego domu i stawać do zdjęcia lepszym profilem.
Miłość. Strona B pełna jest dynamicznych, elektrycznych brzmień. Skąd pomysł na takie unowocześnienie folku?
Naturalna ewolucja fascynacji muzycznych. Inaczej muzyka nie byłaby tak atrakcyjna. Tylko poszukując możesz poznać siebie i zrobić jakiś krok do przodu, nawet jeśli ludzie twierdzą, że wszystko już było.
Twój nowy album ujrzy światło dzienne także na kasecie magnetofonowej. Tęsknisz za analogowymi formami muzyki?
Nie tyle tęsknię, co wciąż z nich korzystam. Nadal są dostępne (śmiech). Mam jeszcze w domu kaseciaka i gramofon. Korzystam z serwisów takich jak Spotify czy Tidal, ale jak już coś mnie naprawdę weźmie, idę do sklepu i kupuję winyla.
Piszesz teksty po polsku. Czy zdarza ci się tworzyć także w innym języku?
Napisałem kilka piosenek w języku angielskim, ale są to raczej sytuacje sporadyczne. Pojmuję rzeczywistość w języku polskim, dlatego najczęściej to właśnie z niego korzystam. Jedną z piosenek, które wyłamują się z tego zwyczaju jest utwór Sculptors z EP-ki Zaczyn, dostępny również w serwisie YouTube. Myślę, że w niedalekiej przyszłości nagram jeszcze jeden utwór, który jest dla mnie bardzo ważny i również został napisany po angielsku. Nie wiem przy jakiej okazji, ale z pewnością po niego sięgnę.
Jak powstają twoje utwory: zaczynasz od tekstu, melodii, ogólnego pomysłu?
Nie mam szablonu. Czasem kłębi mi się w głowie urywek tekstu, jakaś fraza, do której później staram się znaleźć właściwe dźwięki. Innym razem jest to melodia, która nie daje mi spać. Bywają też sytuacje bardziej klarowne, jak ta, w której masz na kartce gotowy tekst i komponujesz do niego muzykę. Staram się jednak regularnie spisywać pomysły, żeby ćwiczyć komunikację pomiędzy głową a kartką papieru.
Podczas kwietniowej trasy koncertowej promującej Miłość. Stronę B, zawitałeś do wielu kameralnych klubów muzycznych. Wolisz występować przed małą czy dużą publicznością?
To są dwa różne doświadczenia. Nieporównywalne ze sobą. Lubię kameralne miejsca, blisko słuchacza – wtedy możesz sobie pozwolić na dużą swobodę w interpretacji i komunikacji z ludźmi. Nowy materiał jest jednak dużo mocniejszy, dlatego fajnie będzie móc go grać częściej na większych scenach.
Jakiej muzyki słuchasz na co dzień?
Dzielę muzykę tylko na dobrą i złą. Wyrosłem z subkultur i gatunków. Jednego dnia włączam Grizzly Bear, innego Bruno Marsa, jeszcze kolejnego sięgam po współczesnych kompozytorów muzyki instrumentalnej i filmowej jak Ryūichi Sakamoto czy Arvo Parta. Lubię też hip-hop z dobrym tekstem i minimalistyczną elektronikę. Wszystko zależy od tego, czego domaga się organizm.
Wyobraź sobie, że masz możliwość nagrania utworu z dowolnym muzykiem. Kogo byś wybrał?
Justin Vernon.
Co jest najważniejsze w byciu muzykiem?
…żeby plusy nie przysłoniły minusów (śmiech)!