Miliony osób kopiują muzykę i programy. Organizacje walczące o zyski producentów krzyczą: jesteście złodziejami! Tymczasem piraci mogą im pomóc osiągnąć większe zyski.
Zwykle mówi się o jednym aspekcie piractwa: ludzie kopiują programy i muzykę, gdyż są one drogie. Mało kto zwraca uwagę na to, że producenci są (częściowo) sami winni utrudniając życie kupującym.
Poza kwestią ceny ważna jest jeszcze wygoda. Przez całe lata aby kupić płytę lub program należało udać się do sklepu lub złożyć zamówienie i czekać na listonosza. Pobranie pliku z sieci jest łatwiejsze i szybsze. W przypadku gier często dochodzi jeszcze problem z koniecznością umieszczenia płyty w czytniku w momencie uruchamiania programu. Piracka wersja działa natomiast bez płyty (bo żadnej płyty nie ma – wystarczy pobrać jej obraz). Podobnie wygląda kwestia innych zabezpieczeń, która dotyka tylko osoby kupujące legalne produkty. Większość filmów na DVD ma ograniczenia do kontynentu na którym będzie oglądana – kopie pobrane z sieci nie mają takich restrykcji. Pliki z zabezpieczeniami DRM otworzymy, ale nie skopiujemy.
Piractwo jest prostsze
Jeszcze 10 – 15 lat temu, kiedy mało kto mógł pozwolić sobie na ściągnięcie z sieci kilkusetmegabajtowego pliku konieczne było wykonanie kopii płyty. Sam zakup pirackiego oprogramowania nie był tak prosty jak teraz – należało znać osobę dysponującą kopią poszukiwanego programu lub mieć dostęp do kogoś, kto zajmował się sprzedażą nielegalnych programów. Na korzyść piratów przemawiał nieco fakt, że posiadali oni programy niedostępne na polskim rynku, ale wygoda takiej formy zakupów pozostawiała wiele do rzeczenia.
10 lat temu głównym powodem piractwa były jedynie kwestie ekonomiczne. Grę kosztującą np. 200 złotych można było kupić u pirata za 30-50 zł. Oczywiście to, że produkt jest drogi nie usprawiedliwia nielegalnego kopiowania, ale pozwala zrozumieć dlaczego mało kto kupował gry za 1/5 ówczesnej pensji.
Producenci oznajmiali wszem i wobec, że programy nie mogą być tańsze, bo muszą zrekompensować straty wynikłe z nielegalnego kopiowania. Za piratów byli więc karani uczciwi klienci, którzy kupili oryginalny produkt. Czy to ma sens?
Obniżka pomogła
Kiedy producenci gier zaczęli sprzedawać starsze tytuły w cenie 20-30 złotych dotarli w końcu do grupy, która – wg nich samych – przynosiła jedynie straty. Okazało się, że ludzie chętnie zapłacą za programy, jeśli tylko cena będzie rozsądna i dostosowana do polskich realiów. Nierzadko zdarza się bowiem, że te same programy są w Polsce droższe niż w krajach zachodnich. Można to usprawiedliwiać tym, że tłumaczenie i inne prace nad lokalizacją rozkładają się na stosunkowo mały rynek, ale mimo wszystko należy wziąć pod uwagę mniejsze zarobki Polaków.
Strat, które przez organizacje antypirackie wyliczane są na miliony lub miliardy dolarów, nie należy traktować dosłownie. To, że gra kosztująca 100 złotych zostanie skopiowana 1000 razy nie znaczy, że producentowi ktoś zabierze 100 tysięcy. Sprzedawca po prostu nie zyska tych pieniędzy, ale nie będzie też musiał produkować płyt ani ponosić kosztu dystrybucji.
Organizacje reprezentujące interesy przemysłu muzycznego, takie jak np. IFPI (International Federation of the Phonographic Industry) lubią zestawiać ze sobą informacje np. o wartości rynku muzyki w Internecie (3,7 mld dolarów) i tego, że tylko 5% plików jest pobieranych legalnie. Nie oznacza to, że wytwórnie mogłyby zarobić 20 razy więcej. Znaczna część z tych 95% pobiera pliki tylko dlatego, że są za darmo i nawet nie spojrzałaby na nie, gdyby musiała zapłacić choćby złotówkę. Oczywiście część z nich kupiłaby produkt gdyby nie znalazła go w sieci, ale z pewnością nie postąpią tak wszyscy.
Tania promocja
{link_wew 5151}Programy P2P{/link_wew}, przez pomocy których obecnie odbywa się wymiana większości plików można jednak wykorzystać do taniej promocji. Osoba, która obejrzy ściągnięty z sieci film może pójść do kina aby zobaczyć go ze wszystkimi efektami. Po przesłuchaniu dobrej płyty część osób zapłaci za koncert, a gracz kupi oryginalną grę, żeby dostać dostęp do trybu wieloosobowego. Osoba korzystająca z zaawansowanego programu może w przyszłości otworzyć firmę, w której legalne oprogramowanie będzie niezbędne.
Powoli pojawiają się muzycy, którzy swoje płyty umieszczają w sieci. Postąpił tak np. Radiohead, udostępniając krążek (a właściwie pliki) za dowolną opłatą. Nie brakowało osób, które nie zapłaciły ani centa, ale średnio płyta została wyceniona na 8 dolarów – tyle samo co w sklepie. Warto zauważyć, że ta cena nie zawiera kosztów produkcji i transportu płyt ani marży sprzedawców, więc zysk producenta mógł być większy.
Przyzwyczajenie piratów do pobierania utworów i programów z sieci może skutkować zmniejszeniem kosztów sprzedaży. Przykłady iTunes czy last.fm pokazują, że internauci wcale nie potrzebują przestarzałych płyt CD. Chętnie zapłacą za pojedyncze utwory – pod warunkiem, że cena będzie rozsądna a sposób płatności wygodny. Pobrane pliki nie powinny też być obwarowane zbyt dużymi restrykcjami. Na szczęście sprzedawcy rezygnują z popularnych jeszcze niedawno zabezpieczeń DRM. Za zmianą kanału dystrybucji przemawia jeszcze jeden, bardzo ważny argument: pliki rozprowadzane w ten sposób mogą mieć jakość lepszą niż CD.
Kto zejdzie z pokładu?
Płyty szybko nie odejdą w zapomnienie – pudełko ze zdjęciami muzyków i tekstami piosenek, które można postawić na półce to dobry sposób np. na prezent (na pewno lepszy niż kilka plików). Wydaje się jednak, że tradycyjne płyty będą za kilka lat kupowane tylko przez kolekcjonerów.
W przypadku programów pudełko i płyta są całkowicie zbędne. Większość producentów oferuje już swoje produkty w wersji do pobrania z sieci. Płaci się tylko za aktywację, nierzadko dopiero po wypróbowaniu produktu.
Zmieniające się sposoby korzystania z muzyki i programów zapoczątkowane przez piratów i anarchizujących internautów mogą okazać się żyłą złota dla koncernów muzycznych i producentów oprogramowania. Za kilka lat przekonamy się, czy zmiany doprowadzą do zatrzymania piractwa czy upadku wielkich koncernów.