Historia gry The Stanley Parable nadaje się na pokaźny felieton, a jej istota na książkę. Ba, to ona stała się inspiracją do powstania świetnego serialu Apple TV+ pt. Severance. Trzymając się jednak tematu recenzji, to zahaczająca o czarną komedię produkcja dwóch brytyjskich studentów, będąca satyrą na gry wideo, wybór, jaki dostają w nich gracze, oraz los, jaki gotują im twórcy.
Musiało minąć jednak wiele lat, by ten bardzo prawdziwy żart trafił w swojej definitywnej (?) formie, z kilkunastoma zakończeniami, na silniku Unity, i w końcu także na konsole jako opcja Ultra Deluxe. Oczekiwanie było duże, choć opowiedzenie, na czym polega fenomen tego dzieła, jest już bardziej skomplikowaną sprawą.
Ale czym w ogóle jest The Stanley Parable? To pierwszoosobowa historia tytułowego pracownika biurowego, który pewnego dnia uświadamia sobie, że jest jedyną obecną w pracy osobą i postanawia odkryć, co stało się z jego kolegami. Po pustych korytarzach prowadzi go łagodna, niemal bajkowa narracja, która szybko zaczyna nasiąkać ironią i groteską. Prosty akt nieposłuszeństwa wobec instrukcji i dokonywanie własnych wyborów, prowadzi do wielu rozgałęzionych ścieżek, szeregu reakcji narratora, rozmaitych zakończeń i czystej radości z zrobienia czegoś nieoczekiwanego i odkrycia, że gra w pełni tego oczekuje. Pod tym względem TSP to bez wątpienia wynik mnóstwa czasu spędzonego na głębokim i krytycznym myśleniu o grach, które z biegiem lat zaczynamy traktować już nie tylko jako rozrywkę, ale i sztukę. Czy jednak rzeczywiście? A może od dawna myślimy o nich szablonowo i unikamy tego, by były dla nas czymś nowym? Najważniejsze w tym wszystkim jest to, że TSP przeznaczone jest wyłącznie dla osób, które rozumieją język grania. By się o tym przekonać, wystarczyłoby dać pada do ręki osobie, która nigdy wcześniej nie miała do czynienia z tą formą rozrywki. Postępowałaby ona zgodnie z instrukcjami narratora, doprowadziła w pięć minut do jednego z zakończeń i zastanawiała, o co w tym wszystkim chodzi. Nie zrozumiałaby, dlaczego powinna skręcić w złą drogę, ponieważ nie spędziła lat, ucząc się przez platformówki i strzelanki, że zwykle na końcu mniej uczęszczanej drogi znajduje się jakiś przedmiot do zebrania lub nagroda.
Trudno mi powiedzieć, czy TSP jest przepełnione miłością do gier, ale na pewno głębokim zrozumieniem materiału, którego satyrą się zajmuje. W dodatku sprawia dużo frajdy. Jest tu odpowiednia doza myśli akadamickiej, i to takiej, która potrafi wymierzyć efekciarski policzek w stylu Willa Smitha na gali Oscarów. Prawdziwym geniuszem Ultra Deluxe jest jednak to, że śmiejesz się z dowcipu, a potem powoli uświadamiasz, ile prawdy się w nim kryje. I to… wciąga. Zaakceptowanie wrodzonej chęci często z pozoru głupiego eksperymentowania oraz mądre rozprawienie się z tym. Możliwość denerwowania narratora, śmiech z jego frustracji i irytacji, a nawet rozkminka o powtarzającej się nędzy życia, potrafią w pewien sposób zapewnić mnóstwo… rozrywki. Tak, trudno jest sprzedać powyższą koncepcję sceptykowi i bez wątpienia nie każdy po grze zacznie zastanawiać się nad istotą przycisku „pomiń dialog” w grach wideo, ale bez cienia zwątpienia dla wielu będzie to zaskakująca i głęboko przemyślana analiza gier, ich rozwoju, wyborów i konsekwencji, jakie dostaje osoba dzierżąca w dłoniach kontroler.
To jednak nie wszystko, bowiem gra naśmiewa się także z branży gamingowej. Już sam tytuł reedycji to żart z firm, sprzedających swoje największe hity ciągle w nowych opakowaniach, dokonując kosmetycznego odświeżenia. Gdy gracz przejdzie na kilka sposobów wersję podstawową TSP, jedne z drzwi zostają opatrzone napisem, sugerującym nową zawartość. Zachęcające wejście kryje jednak za sobą rozczarowujące wnętrze, choć, jak wszystko, jest to tylko kolejny żart, a prawdziwe drugie dno jest niemniej satysfakcjonujące co oryginalna przygoda.
TSP wzbogacone o nowe ścieżki w wariancie Ultra Deluxe przewiduje wszystkie pomysły, jakie gracz może mieć, zagłębiając się w tę króliczą norę. Nagrodą natomiast jest jeszcze więcej humoru, zamieszania, absurdu i zabawnych obserwacji dotyczących gier, tego, jak w nie gramy, czego od nich oczekujemy i czego one oczekują od nas. Należy przy tym pamiętać, że zachwyty nad tym tytułem nie mają nic wspólnego z tymi, którymi dzielę się przy okazji premier dużych pozycji AAA. Polaryzujący jest sam fakt, że TSP ignoruje wiele elementów sprawiających, że gra jest… cóż, grą! Nie ma tu łamigłówek do rozwiązania, celów do wypełnienia, czy poczucia, że spełniło się jakąś misję. Ostatecznie przypowieść Stanleya to doświadczenie, które odda ci tyle, na ile postanowisz się na nie otworzyć.
Werdykt
NASZYM ZDANIEM...
TSP było unikatowym doświadczeniem w świecie gier, a wzbogacona wersja Ultra Deluxe jest dowodem, że nic nie straciła ze swojego uroku i autentyczności.
Plusy
Bawi i prowadzi do refleksji w sposób, który wiele lat po pierwotnej premierze jest nadal oryginalny i zachęcający.
Minusy
Trzeba być graczem, by ją zrozumieć.