Gry, które polegały na oglądaniu z perspektywy pierwszej osoby kroków naszej postaci i kierowanie jedynie celownikiem broni, były z oczywistych powodów przeznaczone do salonów gier. Prosta mechanika, fun związany z trzymaniem w dłoniach plastikowej broni i strzelaniu z niej do ekranowych wrogów, a w dodatku krótka fabuła, zamykająca się w skrajnym przypadku w 40 minutach – wszystko to sprawiło, że gry te nie miały na początku ambicji zawojowania gospodarstw domowych.
Sytuacja ta jednak z czasem się zmieniła i osobiście bardzo chętnie „za dzieciaka” grałem w Virtua Cop, a celowanie z myszki nie przeszkadzało mi w przyjemnej zabawie. Z perspektywy czasu jednak jasne jest, że w gatunku powstało dosłownie kilka solidnych tytułów. Niezłe, towarzyskie GunBullet, bombowe w czasach PS2 Time Crisis 3, a także absolutnie topowe w gatunku pierwsze dwie części The House of the Dead.
Długo po tym jak PS Move poszedł w zapomnienie, a zanim dowiemy się, czy PSVR2 do takiego gatunku gier będzie się nadawał, postanowiłem sprawdzić czy remake pierwszej części najlepszego celowniczka w historii jest wart ogrania na padzie. Od razu wiedziałem, na co się piszę. Hektolitry krwi, zombie, diabelnie słabe aktorstwo prosto z horrorów klasy Z i fabuła mogąca wywalić w kosmos żenadometr każdego, kto nie jest fanem twórczości Eda Wooda. Tak, The House of the Dead: Remake zachowało wszystko co dobre i złe w arcade’owej scenie lat 90. Faktycznie dla wielu na pierwszy rzut oka będzie to raczej remaster, a nie remake, ale może to i lepiej, bo przecież kultowe okrzyki „reload” muszą budzić nostalgię znawców tematu, pomiędzy kolejnymi salwami ołowiu lądującymi w umarlakach.
Staroszkolny gorefest zakończyć można w jakieś pół godziny, w trakcie których nie można się nudzić. Tempo jest wysokie, wrogowie urozmaiceni, a i sytuacje na ekranie na tyle interesujące i mające alternatywne ścieżki, że bicie rekordów i odhaczanie dodatkowych wyzwań sprawia przyjemność. Wśród nich jest m.in. odnajdowanie ukrytych broni, ratowanie atakowanych przez maszkary naukowców czy nowy tryb Hord, w którym walczy się po prostu z większą liczbą przeciwników. Gra na kontrolerze nie należała do wymarzonych, ale po jakimś czasie stała się dla mnie naturalna. I tak po jednej skończonej grze nie miałem ochoty uruchamiać gry od nowa, ale kolejne powroty zaliczałem bez niesmaku.
The House of the Dead może być przyjemną rozrywką między dłuższymi sesjami w inne gry, może też stanowić spore wyzwanie dla osób lubiących kompletować pokręcone achievementy. Zwolennicy co-opu oczywiście mogą postrzelać w dwie osoby, ale tylko w trybie lokalnym. Jeśli coś mnie jednak naprawdę kłuje w grze, to że nie została spakietowana z drugą, najlepszą częścią cyklu, która… ukaże się na rynku oddzielnie. Sprzedawanie tych dwóch najważniejszych odsłon razem w cenie, powiedzmy, 150 PLN, byłoby uczciwsze niż jednej za 120. Niby nie tak drogo, ale jednak dość dużo jak na takiego trupa.
Werdykt
NASZYM ZDANIEM...
The House of the Dead: Remake to oszczędna w nową zawartość produkcja, przeznaczona głównie dla fanów oldskukolowej zombie-strzelanki z lat 90.
Plusy
Bezkonkurencyjna w swoim gatunku na obecnie dostępnych platformach.
Minusy
Głównie dla tych, którzy grali w oryginał. Pakiet z drugą częścią windowałby mocno ocenę w górę.