Po przeciętnych dwóch pierwszych częściach The Dark Pictures Anthology, seria poszła w bardzo dobrym kierunku z trzecią odsłoną pt. House of Ashes. Spodziewałem się zatem, że The Devil in Me będzie kolejnym progresem dla Supermassive Games w tworzeniu narracyjnych horrorów. I w pewnym sensie jest, choć diabeł tkwi tu w szczegółach…
The Devil in Me podąża za pięcioosobową ekipą tworzącą odcinek dokumentalnego serialu kryminalnego o pierwszym znanym amerykańskim seryjnym mordercy: H. H. Holmesie. Będąc zaproszonymi do idealnej repliki jego hotelu, w którym mordował swoich gości na rozmaite sposoby, faktycznie trafiają do wiernej i w pełni funkcjonalnej imitacji, w której grozi im prawdziwe niebezpieczeństwo. To najbardziej wciągające wprowadzenie ze wszystkich w serii. Cała obsada jest też całkiem pozytywna. Każda postać ma wcześniej rozwinięte relacje, ponieważ pracują już razem od jakiegoś czasu. Od czasu do czasu odczytywane kwestie brzmią nieco płytko, ale przez większość czasu autentycznie chce się utrzymać bohaterów przy życiu. Bardzo podobał mi się również hotel jako środowisko gry.
Deweloper od początku zdaje się, że nie traktuje bardzo poważnie horroru jako gatunku, nadając mu wiele melodramatycznych elementów. Gra nigdy nie jest też zbyt przerażająca, zamiast tego polega na atmosferze i solidnym udźwiękowieniu. Tu i ówdzie pojawiają się jumpscare’y, ale w odpowiednio wyważonej liczbie. Diabeł we mnie ma nieco powolny początek. W prologu gra się parą nowożeńców z końca XIX wieku, którzy meldują się w hotelu H.H. Holmesa. To solidne wprowadzenie, ale nie ma większego znaczenia w szerszym schemacie historii gry. Jest też zdecydowanie przeciągnięte w czasie.
Jest to zresztą mój największy problem z grą, która jest bardzo rozwleczona. Wiele scen sprawia wrażenie, że jest tylko po to, by wydłużyć czas fabuły lub umieścić prostą łamigłówkę czy skorzystać z nowej mechaniki. Co ciekawe, pierwsze dwie części serii można było przejść w 4,5-5 godzin, a trzecią, przypomnę, że najlepszą, w sześć godzin. Tutaj jednak esencja nie okazała się na tyle interesująca i The Devil in Me napompowane do siedmiu godzin jest po prostu nudne. Zbyt wiele sekcji gry nie popycha historii wystarczająco do przodu, aby uzasadnić ich włączenie, a skrócenie jej do pięciu godzin wyszłoby jej na dobre.
Podczas gdy z dość dużą łatwością utrzymałem każdą postać przy życiu, sprawdziłem również warianty, w których bohaterowie ginęli. Trudno oprzeć się jasnej inspiracji twórców serią filmów Piła, więc miłośnicy wymyślnych, krwistych pułapek, powinni być wniebowzięci. Dużo mówiono o nowych funkcjach, które gra doda do serii. Wprowadzono np. rozbudowane akcje ruchowe, takie jak bieganie, skakanie i wspinanie się. Jednak wszystkie one są zależne od kontekstu i nie można ich użyć tam, gdzie się chce, a jedynie gdzie przewidzieli to programiści. System ekwipunku nigdy nie wydaje się potrzebny. Rzadko dodaje jakiekolwiek poczucie sprawczości gracza. Przedmiotów i tak używa się w ściśle określonym celu, a nigdzie nie ma miejsca, w którym rozwiązuje się wiele zagadek jednocześnie; wszystkie są liniowe. Znaleziony klucz będzie zawsze używany przy drzwiach nieopodal. Zagadki są banalne i sprowadzają się do wpisania 4-cyfrowego kodu, który znajdziesz w poprzednim pokoju, albo do przestawienia kilku przełączników w skrzynce z bezpiecznikami w kolejności pokazanej na panelu obok.
Przedmioty kolekcjonerskie dają dalszy wgląd w historię, również tożsamości mordercy, jednak prawdopodobnie odkryjesz te sekrety na długo przed tym, zanim zrobią to bohaterowie. Rozwiązanie jest frustrująco jasne, jednak fabuła wymaga, aby bohaterowie tego nie wiedzieli, a ich dojście do wniosków ma miejsce o wiele za późno.
Graficznie Supermassive Games po raz kolejny podniosło poprzeczkę. Gra wygląda najlepiej w hotelu, gdzie twórcy mogli lepiej kontrolować oświetlenie, rzucając ostre cienie i przygotowując intrygujące ujęcia. Na zewnątrz wszystko wygląda trochę zbyt płasko. Nie zmienia to faktu, że całość jest imponująca, zwłaszcza, że jest to tytuł dostępny na obie generacje konsol. Poprawie mogłoby ulec kilka wizualnych usterek, jak praca kamery na małych obszarach czy przeskoki między niektórymi ujęciami.
Generalnie The Devil in Me byłoby lepszym i bardziej wyrafinowanym doświadczeniem jako krótki slasher ze świetnymi efektami wizualnymi i solidną obsadą. W formie, w jakiej został wydany, jest kolejnym horrorem narracyjnym jak pierwsze dwie części serii, który fani powinni wyrwać dopiero na promocji.
Werdykt
NASZYM ZDANIEM...
Po twórcach House of Ashes spodziewałem się czegoś więcej.
Plusy
Koncept. Oprawa wizualna w hotelu. Obsada.
Minusy
Nowe mechaniki w większości bezużyteczne. Zbyt przeciągnięta i kiepsko skonstruowana fabuła.