Elden Ring: Nightreign to odważny eksperyment studia FromSoftware, który próbuje rozwinąć świat legendarnego Elden Ringa w kierunku kooperacyjnego roguelike’a. Choć pomysł brzmi intrygująco, wykonanie budzi sporo zastrzeżeń – wiele elementów gry wydaje się niedopracowanych, a część decyzji projektowych może wręcz zniechęcać graczy już po kilku rozegranych sesjach.
Zamiast znanej struktury otwartego świata, Nightreign oferuje dynamiczne, szybkie sesje rozgrywki w środowisku generowanym proceduralnie. Każda wyprawa składa się z trzech „dni” (czy raczej cykli), trwających po około 15 minut. W tym czasie gracze eksplorują teren, zbierają zasoby i walczą z przeciwnikami. Po zmroku obszar gry zaczyna się niebezpiecznie zawężać za sprawą śmiertelnego deszczu, przypominając znaną z battle royale’ów mechanikę kurczącej się strefy bezpieczeństwa. Wymusza to konfrontację z bossem dnia, a po jego pokonaniu można przejść dalej – aż do kulminacyjnego starcia trzeciej nocy.
Mapa w dużej mierze wykorzystuje zasoby z podstawowego Elden Ringa, zmieniając jedynie ich układ oraz rozmieszczenie przeciwników. I tu pojawia się pierwszy poważny problem – choć opakowanie wygląda znajomo, zawartość szybko zaczyna nużyć. Algorytmy proceduralne nie oferują wystarczającej różnorodności – wiele scenariuszy powtarza się zbyt często, a losowość utrudnia sensowne planowanie rozgrywki. Trudno oprzeć się wrażeniu, że Nightreign to bardziej próba skapitalizowania sukcesu marki niż nowa jakość.
Gracze wybierają jedną z ośmiu postaci, każdą z unikalnymi zdolnościami. Postęp oparty jest na zdobywaniu reliktów – trwałych ulepszeń, które można przypisać przed każdą wyprawą. Niestety, nagrody są losowe i często zupełnie nietrafione, co potęguje poczucie frustracji.



Co gorsza, balans trudności kuleje. Grając solo, trudno mówić o jakiejkolwiek szansie powodzenia, a nawet w duecie poziom wyzwania staje się zbyt wysoki. Dopiero trzyosobowa drużyna daje szansę na satysfakcjonującą rozgrywkę. Ale i tu pojawia się kolejna przeszkoda – granie z przypadkowymi osobami to ruletka. Często trafiamy na przypadkowych graczy, egoistycznych albo niezainteresowanych współpracą. Gdy jednak drużyna jest zgrana i komunikacja działa – Nightreign potrafi naprawdę wciągnąć.
Dopiero trzyosobowa drużyna daje szansę na satysfakcjonującą rozgrywkę
W przeciwieństwie do oryginalnego Elden Ringa, Nightreign stawia na automatyczne poziomowanie postaci – każda śmierć zmniejsza poziom o jeden, ale nie można spaść poniżej tego minimum. Utracone runy można odzyskać, wracając na miejsce śmierci lub pokonując winnych przeciwników – mechanika znana chociażby z Bloodborne.
Jeśli cała drużyna polegnie podczas walki z bossem, sesja kończy się definitywnie, zmuszając do rozpoczęcia od nowa. Z jednej strony upraszcza to rozgrywkę i przyspiesza tempo, z drugiej – odbiera jej głębię i strategiczny wymiar tak charakterystyczny dla tytułów FromSoftware. Dodatkowo, proces wskrzeszania towarzyszy staje się coraz trudniejszy, bo z każdą kolejną śmiercią należy temu poświęcić więcej czasu, co naraża na kolejne ataki.



Rezygnacja z eksploracji i głębokiej narracji – znaków rozpoznawczych Elden Ringa – sprawia, że Nightreign może nie przypaść do gustu fanom pierwowzoru. Dyrektor projektu, Junya Ishizaki, przyznał, że początkowo nie planowano mechaniki kurczącego się obszaru, ale została wprowadzona, by wymusić ciągły ruch i spotkania z bossami.
To jednak kosztuje – gra traci na klimacie, strategii i immersji. Graczom brakuje czasu na planowanie, a rozgrywka staje się nerwowa i powierzchowna. Element losowości dodatkowo pogłębia frustrację – łatwo stracić całe popołudnie, nie robiąc realnego postępu. Jedynie gra z przyjaciółmi przy dobrej komunikacji pozwala wydobyć z tytułu jego lepsze strony.
Nightreign to gra nastawiona wyłącznie na krótkie sesje kooperacyjne. Trójka graczy musi współdziałać, uzupełniając się zdolnościami i odpowiednio przygotowując do ostatniego starcia. Wybór finalnego bossa (dokonywany w menu przy Okrągłym Stole) wymusza taktykę i dobór odpowiednich umiejętności – choć i tu losowość łupów potrafi pokrzyżować szyki.
Niektóre wydarzenia są ukryte i odkrywane dopiero w miarę postępów. Mimo to, Nightreign jawi się jako gra typu „wejdź, zagraj, wyjdź”, bez większej głębi czy długoterminowego celu. Na szczęście opiera się na bardzo mocnej marce, co daje jej spory kredyt zaufania.
Zmuszanie graczy do rozpoczynania każdej sesji od początku, szczególnie w połączeniu z pechowymi losowaniami, może po czasie nużyć. W efekcie rozgrywka zmienia się w sprint do trzeciej nocy, z nadzieją, że tym razem RNG będzie łaskawy. Nie jest to szczególnie pociągające dla tych, którzy cenią zaangażowanie i rozwój postaci znany z głównej serii. Z drugiej strony należy pamiętać, że tego typu gry-usługi podlegają tak intensywnym zmianom, że nigdy nie wiadomo, jakie pomysły i rozwiązania może wprowadzić deweloper, by poprawić odczucia grupy niezadowolonych graczy.
Elden Ring: Nightreign to odważna próba przekształcenia kultowego soulslike’a w dynamiczną, kooperacyjną przygodę. Niestety, uproszczony rozwój postaci, ograniczona eksploracja i przesadzona losowość nie współgrają z filozofią projektową FromSoftware. Tytuł może przyciągnąć nowych graczy, ale dla weteranów serii balans między nowością a duchem oryginału będzie trudny do zaakceptowania.
Werdykt
NASZYM ZDANIEM
Elden Ring: Nightreign to odważny, ale nierówny eksperyment, który rozczaruje purystów, choć może przypaść do gustu fanom kooperacyjnych wyzwań.
Plusy
Nadal obecne solidne fundamenty rozgrywki znane z Elden Ringa. Walki z bossami (szczególnie w drużynie) dają dużą satysfakcję. Kooperacja w zgranym zespole działa bardzo dobrze.
Minusy
Losowe dobieranie graczy potrafi zniszczyć całe sesje. Brak innowacji – recykling assetów i schematów. Niezbalansowana trudność i nadmiar losowości wymagają poprawek.