Call of Duty: Black Ops 7 weszło do sprzedaży w momencie, w którym konkurencja nie wybacza najmniejszych słabości. Battlefield 6 zgarnął – również u mnie – huragan pochwał, więc Activision musiał udowodnić, że ich seria potrafi wyrwać się z autopilota. Zwłaszcza gdy nowa odsłona reklamowana jest jako największy Black Ops w historii. Oceny graczy sugerują rozczarowanie, recenzje branżowe są znacznie łagodniejsze, a prawda – jak zwykle – leży gdzieś pośrodku. Grałem długo, przed premierą i po niej, i mogę powiedzieć jedno: jeśli ma być szczerze, będzie ostro. Sorry, Activision.
Najgłośniejsza zmiana to rezygnacja z klasycznej kampanii single player. Zamiast niej dostajemy tryb fabularny zaprojektowany wyłącznie do kooperacji online. Teoretycznie można grać solo, ale gra nie dodaje towarzyszy sterowanych przez AI. Zostajesz sam w ogromnych, segmentowanych mapach, które wręcz krzyczą, że powstały z myślą o drużynowym graniu. W serii Black Ops, kojarzonej z intensywnymi scenami i charakterystycznymi kompanami, to zmiana, która od pierwszej sekundy wytrąca z rytmu.
A to dopiero wstęp do większego problemu: kampania wymaga stałego połączenia z siecią, a pauza po prostu nie istnieje. Jeśli zbyt długo stoisz – gra cię wyrzuca. Jeśli musisz odejść od konsoli, przerywniki filmowe, których nie możesz ominąć, najpewniej obejrzysz ponownie. Jeśli myślałeś, że odpalisz misję „na spokojnie”, to nie tutaj. Black Ops 7 nie zostawia najmniejszej przestrzeni na twój sposób grania.
Gdyby chociaż historia ratowała sytuację…, ale nie ratuje. Fabuła jest boleśnie przewidywalna: coś niby się dzieje, ale nic nie ma ciężaru. Zwroty akcji gasną w momencie, w którym się pojawiają, antagonista nie ma cienia charyzmy, a całość dzielą lata świetlne od solidnego Black Ops III, o rewelacyjnym Black Ops II nie wspominając. Nawet halucynacyjne sekwencje i potyczki z bossami, które na papierze brzmią świetnie, w praktyce okazują się prostymi, mało angażującymi przystankami, a nie punktami kulminacyjnymi.



Do tego dochodzi fatalna sztuczna inteligencja przeciwników. Wrogowie reagują ospale, często stoją nieruchomo, potrafią kompletnie zignorować gracza nawet z bliska. W efekcie całe fragmenty misji można przebiec, omijając niemrawe zastępy żołnierzy. Paradoksalnie daje to czasem satysfakcję – bo gra pozwala „oszukać” system – ale trudno uznać to za świadomy design. A listę bolączek dopełniają crashe, wyrzucenia z sesji i problemy z serwerami, które potrafią rozłożyć na łopatki każde, nawet najlepiej rozkręcone tempo.
Black Ops 7 chce być wszystkim naraz – i płaci za to cenę
Na szczęście nie wszystko w Black Ops 7 trzeszczy. Zombies to pełnoprawny powrót do formy. Ashes of the Damned, nowa mapa, jest świetnie zaprojektowana: duża, klimatyczna, pełna sekretów, pobocznych ścieżek i małych odkryć, które sklejają drużynę w jedną, dobrze działającą maszynę do przetrwania. Ten tryb ma w sobie ducha najlepszych Zombies z Black Ops II – i to czuć od razu. W publicznych rozgrywkach wciąż trafiają się gracze uciekający z lobby, speedrunnerzy ignorujący resztę zespołu czy desperaci wskakujący sami do Ol’ Tessie i zostawiający cały skład w radioaktywnej strefie. To frustruje, ale nie zabija klimatu. Zombies to jeden z najjaśniejszych punktów i najbardziej kompetentnie zrealizowanych elementów tego pakietu.



Niestety minusy – których nie brakuje – wracają w Endgame, trzecim dużym filarze gry. To ambitna hybryda extraction shootera na ogromnej mapie Avalon. Początkowo jest świetnie: swobodne przemieszczanie się, czyszczenie baz, stopniowe wzmacnianie ekwipunku, rosnąca presja. Ale im dłużej grasz, tym wyraźniej widać, że fundamenty są chwiejne. AI znów jest absurdalne, skalowanie trudności sprowadza się do robienia z przeciwników gąbek na naboje, a różnice poziomów między graczami prowadzą do groteskowych sytuacji, w których twoje pociski wyglądają jak gumowe kulki odbijające się od pancerzy. I kiedy po czterdziestu minutach dobrej roboty serwer wyrzuca cię tuż przed ewakuacją, zostawiając z pustymi rękami, trudno nie poczuć, że ten tryb – choć ciekawy – wymaga jeszcze sporo pracy. Pracy, której nikt już nie wykona, bo zespół będzie robił kolejną odsłonę.
A potem wchodzimy do klasycznego multiplayera – i nagle robi się swojsko. Treyarch wraca do sprawdzonego trójpasmowego układu map, a te są kompaktowe, czytelne i taktycznie satysfakcjonujące. Gunplay to absolutne crème de la crème całego pakietu: szybki, responsywny, intuicyjny. Perki działają jak trzeba, TTK jest krótki, ale nie frustrujący, a interfejs wreszcie przestaje walczyć z graczem. Cieszy też bardziej odprężone podejście do skill-based matchmaking – lobby dobierają się szybciej i nie każda gra wygląda jak turniej finałowy.
Właśnie ta część pokazuje, że Call of Duty wciąż potrafi dostarczyć czystą przyjemność. Nie robi rewolucji, nie próbuje udawać czegoś, czym nie jest. To klasyka, która po prostu działa.
Black Ops 7 nie należy do łatwych, bo ta gra jest jak cztery różne tytuły w jednym pudełku: świetny, niedokończony, chaotyczny i hiperkomfortowy. Ambicja jest ogromna, ale spójność – wątpliwa. Kampania to rozczarowanie na każdym poziomie. Endgame błyszczy pomysłem, ale dławi się wykonaniem i technikaliami. Sztuczna inteligencja przeciwników bywa momentami groteskowa, a nawet generowane przez AI grafiki – calling cards z sześcioma palcami i artefaktami – wyglądają jak niechciana pocztówka z Midjourney.
A jednak Zombies i klasyczny multiplayer robią tu coś, co trudno zignorować. Gdyby oceniać je osobno, Black Ops 7 stałby wyżej. Jako całość to dzieło nierówne: ambitne, ale chwiejnie zrealizowane. Jeśli jesteś tu dla kampanii i wielkich narracyjnych emocji – odpuść. Jeśli dla Zombies i sieciowej młócki, znajdziesz tu sporo dobrej zabawy. Co jednak tak naprawdę chciało osiągnąć studio tym tytułem? Nie wiem – choć zasadne jest pytanie, czy ono samo ma o tym pojęcie.
Werdykt
NASZYM ZDANIEM
Black Ops 7 to ambitny, ale skrajnie nierówny pakiet, który rozczarowuje fatalną kampanią, gubi nerw w Endgame, lecz ratuje się solidnym multiplayerem i fantastycznym Zombies.
Plusy
Fajny gunplay i dobrze zaprojektowany, klasyczny multiplayer. Zombies wraca do formy. Dużo treści dla fanów PvE i PvP.
Minusy
Dramatycznie zła kampania. Momentami groteskowe AI przeciwników. Problemy techniczne. Grafiki generowane przez AI.



