Chociaż na słowo „postapokalipsa” większości z nas przed oczami stają szarobure, pustynne klimaty rodem z serii Fallout, deweloperzy coraz częściej starają się przedstawić nam zupełnie odmienne wizje. Świat po końcu świata wcale nie musi być ponurym i martwym miejscem: niby dlaczego ma on nie być wypełniony życiem i kolorem? Deweloperzy Biomutanta, studio Experiment 101, poszli o krok dalej i zaludnili swoje uniwersum setkami puchatych, acz zabójczych stworków.
Wiele dziesiątek lat po katastrofie ekologicznej światem rządzą zmutowane zwierzaki. W grze wcielamy się w samotnego wędrowca, cudem ocalałego z pogromu rodzinnej wioski, który po latach wraca w rodzinne strony. Kruchemu porządkowi świata zagraża niebezpieczeństwo; Drzewo Życia, symbol nadziei, zostało osłabione przez toksyczne substancje, a jego korzenie podgryzają cztery ogromne bestie. Naszym zadaniem będzie ich zgładzenie i przywrócenie ładu – lub jego zburzenie.
Trzeba przyznać, że uniwersum stworzone na potrzeby Biomutanta to jedna z ciekawszych wariacji na temat postapo. Z jednej strony mamy tu urocze, niemal pluszowe zwierzaki; z drugiej, większość nich wyposażona została w maczety, giwery lub wybuchowe beczki, które od czasu do czasu posyłane są w stronę bohatera. Stworki posługują się własnym, niezrozumiałym językiem (na „nasze” tłumaczy go narrator, który komentuje także poczynania głównego bohatera), budują bronie ze wszystkiego, co wpadnie im w łapki, i tworzą plemiona o różnych ambicjach i celach.
Konflikt pomiędzy różnymi grupami jest zresztą jednym z najbardziej rozbudowanych wątków towarzyszących nam podczas podróży. Gra daje nam możliwość rozwiązania go na korzyść jednej ze stron lub wycofania się, tak, jak w przypadku setek innych questów. Tych w Biomutancie jest naprawdę sporo, ale ilość nie idzie w parze z jakością. Wiele zadań pobocznych uderza powtarzalnością: za pierwszym razem da się jakoś przełknąć RPG-owe evergreeny typu „zbierz 10 skrzynek”, ale gdy gra podsuwa nam je regularnie i bez końca, trudno zmusić się do ich ukończenia.
Poza nużącymi questami, postapokaliptyczny świat wydaje się dość pusty. Chociaż zewsząd otaczają nas przepiękne, bajkowe krajobrazy, podróżowanie przez nie szybko się nudzi. Po kilkunastu godzinach rozgrywki coraz chętniej korzystaliśmy z rozsianych po świecie punktów szybkiej podróży. Co prawda gra od czasu do czasu funduje nam zmianę tempa, na przykład w postaci nowego wierzchowca lub środka transportu, ale przez większość rozgrywki poza podziwianiem widoków nie mamy nic do roboty.
Na szczęście więcej radochy dostarczają potyczki. Styl głównego bohatera został wyraźnie zainspirowany wschodnimi sztukami walki: nasza postać może być roninem, korzystającym z dwóch mieczy, preferować walkę wręcz lub niczym wojowniczy mnich unieszkodliwiać przeciwników za pomocą laski. Nie zabrakło także postapokaliptycznych pukawek, bumerangów i ogromnych broni oburęcznych. Każdy typ uzbrojenia ma swój własny zestaw ciosów specjalnych i kombosów, które odblokowujemy wraz ze zdobywaniem kolejnych poziomów.
Walka w Biomutancie nie należy do trudnych – na normalnym poziomie trudności ginęliśmy bardzo rzadko, albo przez całkowite zagapienie, albo utknięcie na elementach otoczenia. Starcia wymagają czujności i obserwowania, co robią wrogowie, ale nie jest to poziom Soulsów (chociaż i tutaj często tarzamy się po ziemi). Na dodatek większość bossów i minibossów ma jakiś słaby punkt do wykorzystania.
Bardzo ważną rolę pełni tutaj crafting – w trakcie rozgrywki znajdziemy mnóstwo mniej lub bardziej konwencjonalnych broni, które będziemy mogli zmodyfikować. Kombinacje są nieograniczone: jeśli chcemy, bez problemu przyspawamy kilka śrubokrętów do naszego miecza, co zwiększy zadawane wrogom obrażenia. Podobnie możemy potraktować pancerz, gdzie do wyboru mamy cały arsenał nakładek, osłon i innych znajdziek.
Audiowizualna oprawa Biomutanta to jedna z najmocniejszych stron gry. Zamieszkujące świat zwierzątka są pocieszne, nawet w sytuacjach, gdy trzymają w łapkach karabiny większe od nich samych. Modele poruszają się z godną podziwu płynnością, a ich puchate futerka są precyzyjnie animowane. Na pochwałę zasługują także lokacje: majestatyczne, zapierające dech w piersiach krajobrazy, zróżnicowane i oryginalne. W kwestii audio polecamy natomiast grę w angielskiej wersji językowej z polskimi napisami – po prostu głos oryginalnego lektora idealnie pasuje do klimatu gry.
Czy warto zagrać w Biomutant? Debiutancka gra Experiment 101 to na pewno ciekawy eksperyment i pokaz możliwości autorów, acz w trakcie rozgrywki nie mogliśmy oprzeć się wrażeniu, że skala tytułu przerosła możliwości studia. Jeśli nie boisz się nudnawych zadań pobocznych i nie przeszkadza ci pustota świata, na pewno spodoba ci się zaprezentowana w niej wizja postapokalipsy. Odhaczający tylko topowe produkcje będą jednak zawiedzeni.
Werdykt
NASZYM ZDANIEM...
Biomutant nie zapisze się wielkimi zgłoskami w historii gamingu, ale można z nim przyjemnie spędzić nieco czasu.
Plusy
Przeurocza koncepcja. Prosty, ale dostarczający satysfakcji system walki. Ciekawe opcje craftingowe. Dopracowana oprawa audiowizualna.
Minusy
Powtarzalne questy poboczne. Świat jest pustawy, a podróż po nim nuży. Dużo elementów, ale żaden nie dopracowany do perfekcji.