Seria Saints Row to bardzo dobrze sprzedająca się na świecie franczyza, która w Polsce jednak nigdy nie zyskała zbyt dużej popularności. Z dziennikarskiego punktu widzenia drugą jej odsłonę uważam za najlepszą i absolutnie konieczną do poznania przez każdego fana gatunku strzelanek z otwartym światem i dużą dawką czarnego humoru. Czwartą i trzecią część traktuję drugorzędnie, natomiast pierwszą z dzisiejszej perspektywy uznaję za niegrywalną.
Pytanie marketingowe, jakie się rodzi, to czy warto jest tworzyć reboot serii, która nigdy nie wyszła z cienia Grand Theft Auto, będąc w pewnym sensie parodią tego, co prezentowało to kultowe IP? Osobiście uważałem, że Deep Silver spokojnie mogło pójść w stworzenie nowego tytułu, ale z drugiej strony rozumiem zachowawczość firmy, której Agents of Mayhem doznało druzgocącej klęski pięć lat temu, próbując właśnie czegoś nowego.
Saints Row (2022) trafi więc na rynek pod koniec sierpnia, a ja miałem okazję pograć w nią przez kilka godzin, przy okazji wydarzenia zorganizowanego przez jej polskiego wydawcę, czyli Koch Media Poland.
Minęło prawie dziesięć lat od premiery Saints Row IV, ale nowa odsłona to w dużej mierze nadal to samo Saints Row, które bawi swoim absurdalnym podejściem do tematu. Będąc dorosłym i świadomym graczem, jakich zdecydowana większość spotkała się na testach, należy podejść z dużą dozą dystansu do tego, co dzieje się na ekranie. Wizualnie to oczko puszczone w stronę fanów Fortnite’a, których to grupę stanowią głównie ludzie młodzi. Również obsada produkcji nie ma w zamiarze wprowadzić gracza w stan oświecenia. Pomiędzy luzackimi żartami wyznają oni bowiem idee, które nijak się mają do samej rozgrywki. Święci rozmawiają ze sobą o zmianach klimatycznych, długach studenckich czy zdrowiu psychicznym, kultywując ratowanie środowiska, czy słuchając mówców motywacyjnych. Jednocześnie są członkami gangów i nie są im obce czynności związane z narkotykami. Nie to żebym sam nie chciał czasami wywołać nieco chaosu na mieście przez swoje problemy osobiste, ale gracz przywiązujący uwagę do ciągu logicznego, przy Saints Row może, słysząc niektóre dialogi, robić pełne zażenowania miny.
Może, ale nie musi, bo przecież Saints Row nie walczy o Oscara za scenariusz, a za efekty specjalne. Bez wątpienia nie jest to Nocne graffiti z Kasią Kowalską, która, cytując klasyka, biorąc spida, nie ma nigdy spida. W Saints Row jest spid i power i to od pierwszych sekund zabawy. Dosłownie, bo pierwsza misja, którą musiałem przejść dwa razy przez glitcha, była absolutną jazdą bez trzymanki. Po raz pierwszy od dawna mogłem poczuć się jak Jason Statham w takim Adrenaline i to nie ze względu na ubogość mej czupryny. Tak, dotykała mnie pewna błogość, prąc do przodu i wykańczając kolejne hordy wrogów w walce bezpośredniej, czy strzelając w absolutnie nieprzypadkowo umieszczone wszędzie beczki z materiałami wybuchowymi. Jeśli kiedykolwiek myśleliście, że kolejne części serii Szybcy i wściekli czy szalone, filmowe pomysły Michaela Baya to przesada, musicie wiedzieć, że Saints Row podwyższa tę poprzeczkę i może sprawić, że kolejne salwy z karabinu będą padać przy akompaniamencie waszego histerycznego śmiechu.
Po pierwszej, zamkniętej misji, kończącej się fragmentem, który przypomniał mi jedną z najbardziej niedorzecznych scen z czwartej części Szklanej pułapki, można wziąć większy oddech. Saints Row zamienia się wtedy w bardziej klasyczną grę z otwartym światem. Osobiście nie jestem fanem tego gatunku, w którym zadania główne i poboczne od wielu już lat wieją sporą nudą. Przez tych parę godzin bawiłem się jednak w Saints Row zaskakująco dobrze. Może właśnie dlatego, bo gra nie traktuje siebie poważnie i nie buduje niepotrzebnego napięcia, chcąc bardziej ofiarować czystą i nieskrępowaną rozrywkę niż fabułę rodem z Mafii. Opowieść podąża za stworzoną postacią, pracującą dla prywatnych wojskowych sił bezpieczeństwa. Zgodnie z formułą Saints Row, jest ona zarozumiała i myśli, że może nie wykonywać rozkazów, robiąc, co tylko zechce. Prowadzi to do napięć, upomnień i problemów z gotówką, które jak wiadomo można naprawić, sięgając po szalone zlecenia. Po kilku, które udało mi się zobaczyć, nic nie powinno zaskoczyć miłośników tego typu rozrywki. Szybowanie po mieście i niszczenie satelitów, polowanie na zbiegów, jazda z punktu A do punktu B w wariackim scenariuszu — jasne jest od początku, że to forma, a nie treść mają przykuwać uwagę gracza.
Chaos podąża za graczem wszędzie, a Saints Row podąża bardziej za częścią trzecią serii niż czwartą. Nie ma się tutaj żadnych supermocy, zamiast tego dzierżąc broń i walcząc w zwarciu. Do tego dochodzi mechanika pasywnych profitów, które można odblokować za zarobione pieniądze. W trakcie zabawy na wyższym poziomie dobrym perkiem okazała się możliwość szybszego poruszania przy kucaniu. Broń także może mieć dodatkowe funkcjonalności, jak zyskanie unikalnych pocisków, podpalających wrogów. Arsenał można również ulepszyć w sklepach, zwiększając jej obrażenia i zmniejszając odrzut. Zaskoczeniem nie będzie także zdobywanie punktów doświadczenia, poziomów i odblokowywanie umiejętności, takich jak chociażby rzucenie granatu… w spodnie przeciwnika. Nie przekonała mnie natomiast mechanika leczenia. Punkty zdrowia odzyskać można po egzekucji wroga w podobny sposób, jak to było w ostatnich częściach Dooma. Niestety, żeby wykonać kolejną egzekucję, trzeba odczekać trochę czasu. Powoduje to, że tempo rozgrywki siada, bo chcąc się wyleczyć, trzeba zacząć chować się po kątach, zamiast uczestniczyć w rozkosznej rozwałce.
Przez większość testu zwiedzałem miasto Santo Ileso w jego pustynnej części — z niewielką ludnością, ale za to dużą przestępczością. Wydaje mi się jednak, że miejska część mapy nie będzie przypominała rozległością tych z poprzednich tytułów. To dobrze. Jestem za wyższą jakością nad rozległością mapy, natomiast mam nadzieję, że różnorodność zadań pozwoli, by dłużej formuła zachowała odpowiednią świeżość. Odpowiedni poziom adrenaliny utrzymuje muzyka w stacjach radiowych — zróżnicowana gatunkowo, o której na razie proszono nas, by nie wspominać, a która wkrótce powinna zostać ujawniona w formie playlisty przez dewelopera. A skoro nie mogę o muzyce, to o głosach – grałem w wersję angielską z polskimi napisami i było to bardzo przyjemne doświadczenie. Dialogi co prawda nie śmieszyły mojej wysublimowanej duszy (powiedział fan South Parku – SIC!), ale utrzymywały uśmiech na twarzy i sprawiały, że ani przez moment nie miałem ochoty przerwać rozgrywki. W tłumaczeniu bety było sporo błędów (np. pomylone rodzaje męski i żeński), ale to bez wątpienia do momentu premiery będzie poprawione.
Podobał mi się czas spędzony z Saints Row. Jeśli pragniesz połączenia humoru i chaosu, możesz poczuć się w Santo Ileso bardzo komfortowo. Jeśli byłeś fanem serii, to o powrót do niej nie powinieneś się martwić, nawet jeśli wydaje się, że tym razem będzie tu mniej wulgarnego humoru, a więcej oczek puszczanych do młodszego odbiorcy. Bez względu jednak na wiek, każdy może z Saints Row wyciągnąć coś fajnego dla siebie. W końcu w każdym z nas tkwi trochę wariata.