Choć jego kariera w mediach zaczęła się od telewizji, najlepiej kojarzony jest z radiem, w którym „siedzi” już od 14 lat. Kiedyś firmował „Do rana przyłóż”, teraz „Bolesne poranki” – dobrze więc, że rozmawiałem z nim wieczorem. Żywa dyskusja przez telefon zakończyła się umówieniem na popandemiczne spotkanie. Zanim jednak relacja z tej celebracji, przed państwem ciekawski niczym Władysław Bartoszewski i lubiący otaczać się mądrzejszymi niż on sam – Piotr Kędzierski.
Bez problemu przekładasz czas naszej rozmowy, punktualnie czekasz na telefon – nie tego spodziewałem się po kimś tak w ostatnich latach popularnym i modnym!
Taki już jestem! Mimo że faktycznie dużo się u mnie dzieje obecnie – więcej niż kiedykolwiek.
Czy ten okres, zwłaszcza związany z newonce, to spełnienie marzeń?
Bez wątpienia. Zrobiliśmy od A do Z radio takie, jakie chcieliśmy, ściągając m.in. ludzi, którzy kiedyś mnie inspirowali. To fantastyczne uczucie prawdziwego spełnienia.
Zaczepnie zapytam: myślisz, że newonce kreuje nowe gusta czy raczej wpasowuje się w trendy?
Myślę, że przede wszystkim stworzyliśmy coś, co starszym słuchaczom pozwala być na czasie, a ci młodzi mają treści do których mogą aspirować. I żeby nie było – nie są to treści łatwe, bo przecież nie jesteśmy popowym radiem. To, co oferujemy to coś zupełnie innego niż treści dostępne na falach FM. Prowadzimy zdecydowanie więcej programów z misją, mamy audycje o kulturze, polityce. Ja, gdy się wychowywałem, to jarałem się Radiostacją, Viva Zwei, „Magazynem Brum”, „Machiną”… i chciałbym, żeby to radio było właśnie taką hybrydą tych mediów, które kształtowały gusta i wskazywały fajne rzeczy ludziom w tamtym czasie. Nie wciskały na siłę, ale pokazywały, dzieliły się. I to działa.
Nie bałeś się, że to pomysł „na przekór”?
Kiedy przedstawialiśmy tę wizję podczas rozmów z ludźmi, wszyscy się pukali w czoło i pytali: „po co człowiek, kiedy jest algorytm serwisów streamingowych?”. To nasze doświadczenie pokazuje, że ludzie są jednak zmęczeni słuchaniem sformatowanych stacji radiowych i że wszystkie te założenia, które mi były wtłaczane, nie mają racji bytu. Nie gadamy w newonce półtorej minuty, nie zapowiadamy tylko piosenek, nie przedstawiamy się na antenie. Audycja poranna to bardziej słuchowisko, serial czy telenowela, gdzie my i goście jesteśmy bohaterami i wokół tego buduje się dalsza społeczność wbrew kalkulacjom „ekspertów”.
A teraz przyznaj z ręką na sercu: często rwało cię w przeszłości, żeby walnąć w stół , jak chcieli ci wcisnąć, że jedyną drogą pracy jest puszczanie codziennie Stairway to Heaven i Sweet Child O’ Mine?
Na pewno często pod koniec pracy w Rock Radio, które było takim radiem sformatowanym. Musiałem uszanować jednak wolę zwierzchników, choćby nie wiem jak mi się to nie podobało. Stąd decyzja o ruszeniu tyłka i stworzeniu czegoś nowego. Ta nisza czegoś interesującego i innego rozpycha się powoli łokciami i ma fajnych słuchaczy, którzy są dla nas motorem napędowym. Czujemy się trochę jak artyści, widzący reakcję ludzi na koncercie. Mamy bogate portfolio, od Makłowicza po Wojewódzkiego czy Maksa Cegielskiego. Od audycji jazzowych po książkowe.
Myślisz, że zatem takie Radio 357 czy Nowy Świat to rozczarowanie? Powrót do korzeni czyli de facto stanie w miejscu?
Nie chcę tutaj oceniać kolegów. Oczywiście jak powstawały te projekty, wiedziałem z góry, czego można się po nich spodziewać, i to jest po prostu inna droga niż ta, którą ją obrałem, organicznego budowania biznesu.
Organiczne, mozolne budowanie zasięgu z jednej strony, ale z drugiej prowadzisz audycję nago i zdjęcie z tego zajścia trafia na Instagram, robiąc szum w internecie. Jak się czujesz z tym, że ludzie często kojarzą cię bardziej z takich przypałowych historii niż tego, że chcesz zaoferować im coś ciekawego, bazującego na twojej pasji i zainteresowaniach?
Bez wątpienia trudno oderwać od siebie łatkę trefnisia. Ale ja wiem, że stoją za nami obiektywne sukcesy. Nie będę nikogo oszukiwał, że znam obecną ofertę Zachęty, Tate czy Guggenheima, ale staram się być na bieżąco – skrajne rzeczy nie muszą się wykluczać. A to, że założyłem się, że poprowadzę ten program bez odzienia, to kwestia tego, że ten trefniś stara się być człowiekiem honorowym. I może to i parę innych atutów pomogło mi w tym, by robić to, co tak bardzo lubię – otaczać się ludźmi mądrzejszymi od siebie.
A czy jakieś rozmowy z ludźmi, niekoniecznie znanymi, szczególnie zapadły ci w pamięć?
Pamiętam dwie takie rozmowy. Jedna z pszczelarzem, który hoduje pszczoły na dachu w Warszawie, a druga z rzecznikiem straży pożarnej, który opowiadał z niesamowitą pasją i wiedzą o swojej codzienności. Inna sprawa, że dobrze poprowadzić rozmowę to też sztuka. Jak ktoś do mnie przychodzi, słowo „gość” do czegoś obliguje. Chcę, żeby ta osoba poczuła się komfortowo, bez względu na to, czy jest gwiazdą czy kimś z pozoru przeciętnym. A jak ktoś czuje się dobrze i zaufa, to udzieli odpowiedzi na każde pytanie. To tylko zależy od atmosfery w studiu i szacunku, jakim obdarzysz drugiego człowieka. I może to jest jakiś klucz, że tak długo to robię.
I póki co ci się nie znudziło.
Władysław Bartoszewski kiedyś odpowiedział na pytanie dziennikarki o jego długowieczność, że to przez to, że jest ciekawski. I to pasuje też do mnie, bo faktycznie jeśli chcesz pracować w mediach, to podobnie musisz orientować się nie tylko w obrębie twojego otoczenia rzeczywistego i zainteresowań, ale też co się dzieje wszędzie indziej geograficznie czy kulturowo. O wiele bardziej komfortowo rozmawia się z kimś, gdy możesz poruszyć przeróżne tematy. I to dziennikarzowi może niejednokrotnie uratować tyłek, bo rozmowa, która na początku się nie klei, zejdzie na inny, być może absolutnie od czapy temat, ale pozwoli na znalezienie tego wspólnego języka. Mój kolega robił wywiad z Paulo Coelho i przez kilkanaście minut nic nie szło – sama nuda, jakby wyjęta ze stylu jego książek. I kolega w pewnym momencie wyciągnął asa z rękawa: zapytał, jak tam ostatni mecz jego ulubionej drużyny w Brazylii. I nagle okazało się, że Paulo ma w sobie emocje, zna dość szeroki wachlarz brzydkich słów i ta rozmowa nabrała zupełnie innego tempa, wydźwięku i zrobiła świetny PR Coelho, który w tym znanym wydaniu jest moim zdaniem nie do strawienia. A jednak okazało się, że jest człowiekiem z krwi i kości. I to dzięki połączeniu wiedzy i ciekawości takie rzeczy można odkryć.
W ogóle moje doświadczenia z wywiadów z osobami znanymi jest takie, że wyciąganie z nich pierwiastków ludzkich jest najciekawsze, bo publiczność często widzi w nich tylko ikony popkultury i ramy twórczości.
Mam takie samo odczucie. Najlepszy przykład: Fatboy Slim. Byłem bodajże 15-ty w kolejce do rozmowy z nim przy okazji festiwalu, na którym występował. Wszyscy pytali go o to samo i dostawali te same odpowiedzi. Oczywiście wiadomo, że przy takich okazjach trzeba zapytać o pewne rzeczy wydawnicze i koncertowe, o czym on też wie… ale później można lawirować i bawić się, bo przecież konwersacja to jedna z fajniejszych zabaw, poza tymi, których tutaj nie wymienię…
(śmiech) No tak, poza twoim ulubionym tematem! Ale wobec tego, o co zapytałeś go?
Zagadałem o pomysł budowy jego pomnika w Brighton i czy lubi piłkę nożną. I on się zajarał, uśmiechnął. To zawsze jest najfajniejszy moment do przeżycia i zapamiętania.
O ile inaczej odbierasz dzisiaj muzykę niż w czasach, gdy to ty siedziałeś przy radioodbiorniku?
Będąc nastolatkiem, jak pewnie większość osób w moim wieku, poza muzyką widziałem image, miałem jakieś odczucia. Na pewno wiesz, o co chodzi: bo na przykład właśnie zakochałeś się w pierwszej dziewczynie i ta muzyka ci towarzyszy. Teraz muzyki słucham bardziej na chłodno. Po trzech godzinach poranka, kiedy mówię i słucham wielu dźwięków, to jestem wymęczony tym i potrzebuję trochę ciszy. Uwielbiam chodzić na koncerty, ale nie widzę już siebie w pierwszym rzędzie przy metalowej bramce, kręcącego głową.
A jeśli teraz nagle odcięłoby cię od muzyki na dłuższy czas, po co po takiej przerwie najchętniej byś sięgnął?
The Cure. To jest taki zespół, który budzi we mnie pozytywne skojarzenia. I jakoś tak jak głupi czekałem na koncert i muszę czekać dalej… Chociaż gorzej mają ludzie organizujący koncerty. Wiadomo, że strasznie dostało im się przez pandemię.
A jeśli The Cure to bardziej Pornography, Disintegration czy Kiss Me Kiss Me Kiss Me?
To ostatnie, bo przecież Friday I’m in Love! Chociaż panie kolego… teraz sobie przypomniałem, że miałem taką cudowną płytę DVD, na której był przekrój przez całe The Cure i niestety moja ówczesna narzeczona pozwoliła sobie te płytę zakosić. Zależałoby mi ją odzyskać i właśnie ją bym zabrał na tę wyspę!
Czyli jednak słuchanie i oglądanie?
O tak. Uwielbiam np. film Paolo Sorrentino Wszystkie odloty Cheyenne’a z Seanem Pennem, Davidem Byrnem i fantastyczną choreografią. Jeżeli już słucham muzyki, to robię jej test samochodowy i jak myślę filmowo o piosenkach, że to byłby dobry soundtrack do historii życia – to wtedy wydaje mi się, że to jest to!
Co zatem mogłoby być soundtrackiem twojego życia?
Na pewno coś z golizną w tle (śmiech). A poza tym coś składankowego, jak muzyka ze Stranger Things, gdzie jest szeroki przekrój gatunkowy piosenek z lat 80. Albo ścieżka z Trainspotting, gdzie jest spektrum od Underworld przez Iggy’ego Popa po The Stranglers.
The Stranglers to w Przekręcie.
Faktycznie!
Przeciętnie przeszedł próbę czasu ten film.
Porachunki jeszcze gorzej.
To prawda. Na czym oglądasz te wszystkie dobrodziejstwa?
Obecnie moim telewizorem jest Samsung The Sero. Nigdy nie spodziewałem się, że będę miał w domu ekran, który daje mi taka frajdę i w którym codziennie będę mógł odkrywać coś nowego. W ogóle doskonale współpracuje ze smartfonem, który jest dla mnie głównym środkiem komunikacji i, dotychczas, konsumpcji mediów. Dotychczas, bo w domu tworzy już parę z The Sero. Większy ekran, większa frajda i co bardzo ważne, niezły system audio. „Oglądanie muzyki” na The Sero w sensie teledysków jest nadal dla mnie inspirujące i od czasu do czasu dzięki temu odkrywam perełki z dawnych i obecnych czasów. To dużo atrakcji jak dla kogoś, kto wychował się w częściowo analogowych czasach. Ale ja jestem uparty i poznam w nim wszystko. Tymczasem fajnie, że mogę dodać coś od siebie w kwestii jego promocji i mówić o tym, jaką można dziś mieć frajdę z ekranu i tak prozaicznej z pozoru czynności korzystania z telewizora. Zresztą The Sero jest trochę przewrotny jak ja. Raz w pionie, raz w poziome (śmiech).
Często używałeś słowa „frajda”. Aż tak cię wzięło?
Wzięło. Dzięki niemu z większą przyjemnością ogląda się muzykę. Nawet starsze kawałki z YouTube wyglądają lepiej niż na małym ekranie smartfona. Jak chcę obejrzeć film, mam sporo aplikacji VOD, takich jak HBO GO czy Netflix, i mam ekran w poziomie. Jak chcę pooglądać coś na TikToku czy Instagramie – ekran telefonu mam w pionie i ekran The Sero też do pionu się obróci. Sam! Ten telewizor super wpasował się w moje zainteresowania i pasje.