Listonosz, który już nawet nie pyta jak się nazywam, ale od razu pokazuje gdzie mam podpisać, przynosi mój nowy nabytek. Bąbelkowa koperta, w którą przy odrobinie gimnastyki sam bym się zmieścił, kryje białe pudełko z rysunkiem czarnego ekranu, który właśnie wyświetla tapetę z jeziorkiem i kilkoma kolorowymi ikonami.
Wyjmuję tablet z pudełka (bez tego idiotycznego unboxingu) i oglądam zaokrąglone rogi, widoczną kamerkę i błyszczący ekran. Na przodzie obudowy widać tylko jeden przycisk, a z tyłu logo producenta. Stalowa ramka podkreśla elegancję tabletu. Cała reszta ? czyli właściwie tylko ekran jest dotykowa. Jako zwolennik fenomenalnych klawiatur z BlackBerry będę pewne miał problem z pisaniem na czymś, czego nie czuję, ale czego się nie robi dla takiego gadżetu? Gadżetu, który kosztował mnie jedynie 200 złotych (+ przesyłka z Hongkongu). I nie, nie dostałem nowego iPada prosto od producenta.
Proszę Państwa, przedstawiam Państwu TabletPada, najnowszy hit z dalekowschodnich fabryk, który właśnie zalewa polskie giełdy i Allegro.
Cały czas nie mogę wyjść z podziwu dla chińskiej myśli technicznej. No bo jak tym sprytnym rączkom udało się wyprodukować urządzenie, które zawiera dotykowy wyświetlacz (18,06 USD u azjatyckiego producenta), procesor (10,74 USD), pamięć RAM (4,73 USD), moduł Wi-Fi (2,74 USD), procesor graficzny (2,45 USD), baterię (1,66 USD), czytnik kart (0,36 USD), pamięć flash (1,19 USD), kamerę (2,32 USD), obudowę i ładowarkę (po około dolarze każda) i parę innych komponentów i sprzedać tak tanio? Wyliczam je, bo tylko te komponenty kosztują 46,25 dolara. To 123 złote za same części kupione od producenta z Hongkongu!
Dolicz do tego prowizję Allegro (6,50 PLN) i opłatę za wystawienie (1 PLN) oraz VAT (38 PLN) jaki odprowadza sprzedawca, bo na tablet wystawia fakturę! Zostaje naprawdę niewiele na marżę azjatyckiego właściciela fabryki składającej te części w gotowy tablet, dystrybutora i polskiego sprzedawcy, który musi przecież zapłacić jeszcze podatek dochodowy. Wniosek jest oczywisty: to nie ma prawa działać.
Kiedy oglądam aPady, superPady i inne AndroiRy, jeszcze zanim wybieram najbardziej absurdalną ofertę (zawiera w parametrach technicznych „zewnętrzne 3G”), doskonale wiem, że nieudolna obsługa gestów i niedziałające Wi-Fi doprowadzą mnie do pasji.
Wiedziałem jednak co zrobię z ?tabletem?. Miał posłużyć jako ramka do pokazywania znajomym zdjęć. Jestem bowiem zdania, że przelecenie po tysiącu zdjęć z wakacji na monitorze komputera powinno być zabronione przez kodeks praw człowieka i traktowane jak torturowanie więźniów. Wymyśliłem, że jeśli wybiorę 36 zdjęć, ułożę z nich ciekawą historię, którą zmontuję w interaktywną prezentację i podam jak kiedyś kopertę z wywołanymi odbitkami, to moi goście nie będą chcieli mnie zamordować przy pomocy krzesła.
Dać za to dwie stówy? Jasne!
Problem w tym, że chiński tablet nie nadaje się nawet do wyświetlania zdjęć. Zanim wczyta się kolejny slajd z prezentacji, zdążę wywołać papierowe zdjęcie u fotografa. Nawet bez szukania takiego, który jeszcze wywołuje zdjęcia u siebie. Tak, proszę Państwa: nawet Poczta Polska jest szybsza od chińskiego tabletu.
SuperPady i ich kolegów o równie fascynujących nazwach należy więc oprawić w ramkę jako pomnik chińskiej myśli technicznej i to jego pokazywać gościom. Jak eksponat w galerii sztuki.