Przy okazji premiery DVD, Blu-ray i Blu-ray 3D filmu „Hobbit: Niezwykła podróż”, przeprowadziliśmy rozmowę z pewnym niziołkiem…
Słyszałem, że kiedyś wspominano o tobie jako o potencjalnym kandydacie do roli Bilbo Bagginsa. Kiedy po raz pierwszy o tym usłyszałeś?
Owszem, tak było. Podejrzewam, że jest to związane z faktem, że posiadam dość dziwną twarz i oczywiście nie jest to raczej komplement, bo jeśli ludzie uważają, że wyglądasz jak Hobbit, to niekoniecznie jest to dobra rzecz (śmiech). Wpadłem jednak parę lat temu w Soho na Andy’ego Serkisa, który zapytał, czy ktokolwiek rozmawiał ze mną na temat zagrania Bilbo. Odpowiedziałem, że nie za bardzo – nie licząc pogłosek itp. Powiedział mi wówczas: „Myślę, że się odezwą, a przynajmniej powinni”. Jednak nie doprecyzowano tego chyba aż do lutego 2010 roku. Zrobiłem próbne nagranie i od tamtej chwili wszystko przebiegało bardzo pozytywnie. Powiedziano mi, że nie zamierzali nawet rozważać nikogo innego i byłem jedyną osobą, którą widzieli w tej roli. Więc było to bardzo miłe.
Był taki straszny moment, gdy wydawało się, że „Sherlock” (serial, w którym gra Martin Freeman – przyp. red.) mógłby ci utrudnić sprawę. To kolejna świetna rola, więc byłby to na pewno trudny wybór.
Dokładnie. A ja rozpaczliwie chciałem zagrać obie role. Uwielbiam „Sherlocka”, a to było akurat po pierwszej serii, przy której wspaniale mi się pracowało i która była wielkim hitem w Wielkiej Brytanii, więc nie chciałem nawet myśleć o wycofaniu się z tego. Poza tym, i tak nie mógłbym tego zrobić, bo mam to w kontrakcie. Po licznych rozmowach z moimi agentami stwierdziłem, że „muszę pozwolić Bilbo odejść”. I wtedy dowiedziałem się, że Peter (Jackson – przyp. red.) przerobił scenariusz tak, bym mógł to zrobić. To było niezwykłe! Kiedy to wspominam, myślę sobie, że to był wielki fuks. To było naprawdę nadzwyczajne!
Jak zacząłeś swoją przygodę z postacią Bilbo? Od książki?
Nie, czytałem książkę jeszcze później, jakby na etapie rozbiegu. Tak naprawdę nie zacząłem pracy nad postacią Bilbo, dopóki nie pojechałem do Nowej Zelandii kilka miesięcy później. Zacząłem nad nim pracować fizycznie – jak same stopy mogą zmienić całą fizyczność! Ma długie stopy, więc powstaje kwestia sposobu chodzenia Hobbita: jaką przyjmujesz postawę, jak patrzysz na świat, jak poruszasz głową i ramionami. Hobbity nie są ludźmi, są inne, dlatego Peterowi bardzo zależało na tym, by ich odmienność była rozpoznawalna. Nie chodzi o to, by traktować ich jak jakiś inny gatunek, ale podkreślić te różnice. Dla czytelników lub widzów są one jasne. Są nam bliżsi niż Elfy, Orkowie czy Krasnoludy.
Bilbo jest sercem tej historii, więc musi być neutralny. Jeśli jego zadaniem jest poprowadzenie publiczności, nie może być dwuznaczny. Musi dać się lubić, musi być interesujący i godny zaufania. Ale są tez pewne fizyczne i wokalne znamiona charakterystyczne dla Hobbita, Iana Holma i Bilbo.
Przyjrzałeś się kreacji Iana Holma przed wcieleniem się w Bilbo?
Oczywiście! Ale nie chciałem się nią zanadto sugerować. Nie chciałem się do niej bezpośrednio odnosić w każdej scenie, ale obejrzałem jego ujęcia kilka razy, by złapać ich smak i stworzyć grunt dla swojej roli. Nie chciałem być zbyt dosłowny i grać jakbym mówił: „Spójrz na moje stadium, gram Iana Holma!”
A jak było z kostiumem i stopami Hobbita? Były wygodne?
W porównaniu z Krasnoludami były bardzo wygodne! Oni nosili specjalne stelaże i duże, grube kostiumy. Moja charakteryzacja była znacznie prostsza i krótsza. Potrzebowałem peruki, uszu i stóp, a potem już tylko makijażu, bo przez większość czasu byłem dość umazany i rozczochrany, miałem więc nakładaną warstwę brudu. Potrzebna była często krew, strupy i blizny po jego licznych udrękach. Biorąc pod uwagę standard tego filmu, była to raczej krótka charakteryzacja, ale w porównaniu do innych filmów – dość zawiła. Wielkie stopy, protezy uszu i peruka to więcej niż zazwyczaj trzeba, ale kostium w całości był fajny.
Twoją pierwsza sceną były „Zagadki w ciemności” z Andym (Serkisem, odtwórcą roli Golluma – przyp. red.), która jest kluczową sceną wszystkich sześciu filmów. To chyba niezwykły początek?
Tak, cudowny! Miło było zacząć właśnie od tej sceny. Niektórzy ludzie pytali, czy nie wolałbym zacząć od czegoś bardziej statecznego, ale ta scena była źródłem większej frajdy. Dzięki niej mogłem łatwiej odkryć, kim naprawdę jest Bilbo, kogo tu gram. Bo dopóki sie tego nie zagra, nie da się przewidzieć wszystkich decyzji, jakich trzeba dokonać na tej drodze. Nie da się tego zaplanować miesiąc przed zdjęciami. Odnajdujesz to tak naprawdę dopiero podczas pracy nad daną sceną, gdy juz w niej jesteś. To fantastyczne poszukiwanie.
I nagrywałem tę scenę z Andym, który jest nie tylko dobrym aktorem, ale świetnie zna swoją rolę i genialnie ją przygotował. Jego rola jest ikoną całej tej serii. Wspaniale jest pracować z kimś, kto tak podnosi poziom gry.
Andy mówi, że Peter (Jackson – przyp. red.) lubi mieć kilka wariantów dla każdej sceny i podczas zdjęć za każdym razem spróbować czegoś innego.
Tak, i dokładnie tak było w tym przypadku. Nie wiem, ile razy ją nagrywaliśmy. To było jedno 10-minutowe ujęcie powtórzone wiele razy, zanim zaczęliśmy je dzielić na mniejsze części i pracować nad krótszymi wersjami. Ale robiliśmy to niemal w nieskończoność. I to był jeden spośród tych momentów, gdy można było poczuć rodzaj dumy i niejako nadęcia przez wzgląd na swoje teatralne fundamenty, myśląc: „Nie udałoby ci się to z ludźmi, którzy nie mają doświadczenia teatralnego, którzy przyzwyczajeni są do wkuwania dialogów na pamięć.”
Jest to również niezwykle istotna scena dla postaci Bilbo.
Tak. Publiczność wciąż odkrywa, kim jest Bilbo. To często bywa zaskakujące również dla mnie, gdy odkrywam, jak go zagrać. Pokazuję się w sytuacji prawdziwych wyborów, a jak mawia Andy: „Peter lubi prawdziwe wybory, ja też.”
Przez cały film przebrnąłem proponując różne warianty dla każdej sceny. Każde ujęcie było inne. Niektóre nie potrzebowały żadnych zmian, ale nawet wtedy myślałem sobie: „OK, podoba nam sie to ujęcie, ale skąd możemy wiedzieć, że inne podejście nie okazałoby się jeszcze lepsze?” Peterowi bardzo się podobało takie podejście, zachęcał nas do tego i pozwalał eksperymentować.
To rzeczywiście kluczowa scena dla Bilbo. Musiał sie otworzyć – ja musiałem się otworzyć i podobało mi się to. Lubię w aktorstwie właśnie to, że musisz być otwarty na to, co może przyjść – musisz być przygotowany na to, by to przyjąć i zagrać. Lepiej unikać planowania sposobu zagrania danej sceny np. dzień wcześniej.
Czyli podobnie jak u samego Bilbo. Widzimy go na początku jako kogoś, kto podjął już wszystkie decyzje, kto dokładnie wie, co przyniesie każdy kolejny dzień i nagle zostaje wrzucony w sam środek tej przygody, w której nic nie jest pewne.
Dokładnie tak. Wychodzi z sytuacji totalnej kontroli, którą przecież my, dorośli, doskonale znamy, i decyduje się na sytuację, która jest całkowitym zaprzeczeniem dotychczasowego stylu życia. W tej podróży niczego nie da się przewidzieć.
Jest brudny, ubłocony, mokry i wciąż w tym samym ubraniu. Zabija i sam ryzykuje życie. Myślę, że to bardzo interesujące.
A co powiesz o Krasnoludach? Dzielisz z nimi bardzo wiele scen. Są źródłem wielu zabawnych sytuacji, ale zapewne również wielu konfliktów?
Owszem, istnieje konflikt pomiędzy tym, jakimi oni są postaciami i jaką osobą jestem ja. Są wojownikami, są nieokrzesani. Biorąc pod uwagę standardy Bilbo, są brudnymi ignorantami – choć oczywiście nie wszyscy. Ciekawe jest to, że każdy z nich jest inny, nie są anonimową masą – są indywidualnościami i to jest fantastyczne.
Dotychczas nigdy żaden Krasnolud nie pukał do moich drzwi, więc gdy pojawia się Dwalin – wyglądający przecież dość agresywnie – moja reakcja jest wyrazem myśli: „Wiem, że Krasnoludy istnieją, czytałem o nich, bo interesuje mnie wszystko co dzieje się na Ziemii i w Śródziemiu, i zapewne wiem o nich znacznie więcej niż ktokolwiek w Hobbitonie, ale jednak nigdy ich nie spotkałem. Zapomniałem nawet, że kiedyś jako chłopiec spotkałem Gandalfa”. Tak, byłem bardzo zaskoczony.
Wspomniałeś o Krasnoludach jako indywidualnościach – jak ich odróżniasz? To musi być jedno z większych wyzwań w opowiadaniu tej historii.
Oni wszyscy są świetni. Są doskonale ucharakteryzowani i w ten sposób podkreślono ich odrębność – na szczęście dla nich i dla filmu, bo wiele dzięki temu do niego wnoszą. I to jest jedno z trudniejszych zagadnień filmowania tej historii – sposób odróżniania, bo przecież Krasnoludów mamy tu tak wiele!
I oczywiście nie wszyscy mogą być głównymi postaciami. Niektórzy muszą być jedynie wsparciem, tłem – jak zatem sprawić, by ich obecność wciąż była ważna i warta zachodu?
Na planie trzeba być bardzo świadomym ich obecności i pamiętać o ich ogromnych kostiumach. Zajmują bardzo dużo przestrzeni. Stephen Hunter, który gra Bombura, najgrubszego Krasnoluda, jest olbrzymem! Myślę więc, że wielkim zadaniem Petera jako reżysera jest podkreślanie tych indywidualnych aspektów ich osobowości i wyglądu tak, by nie mieć po prostu Krasnoludów.
Każdy z nich ma imię. Każda rodzina ma nieco inny wygląd. Pięknie to zostało zaprojektowane, ucharakteryzowane i ubrane – wyglądają niesamowicie! Gdy po raz pierwszy zobaczyłem w kostiumie Jeda Brophy’ego, który gra Noriego,
nie miałem pojęcia kim on jest. A potem spędziłem z nim dwa miesiące. A Jimmy Nesbitt – słyszysz jego głos i wiesz, że „to jest Jimmy!”
A jakie były sceny akcji? Na pewno nie było łatwo przez wzgląd na wasze kostiumy, protezy i kamery 3D, choć tobie pewnie i tak było łatwiej niż Krasnoludom!
Mieliśmy mnóstwo biegania, to było bardzo wymagające. Kamery 3D nieco zwalniały całość akcji, ale nie wszystko. Przez większość filmu nie pomyślałbyś, że robiliśmy film 3D. Postawili na technologię, a ta technologia poprawiała się z każdym dniem. Były to naprawdę bardzo wymagające zdjęcia przez wzgląd na ilość biegania.
A co mógłbyś powiedzieć o samej fabule? O ile „Władca Pierścieni” był rozległą historią walki dobra ze złem, ta historia wydaje się bardziej osobistą opowieścią o Bilbo.
Cóż, można tak na to patrzeć. Choć Krasnoludy nie dostarczają raczej wiedzy o osobistych odkryciach Bilbo. Dla Bilbo to jest decyzja o porzuceniu sfery komfortu i bezpieczeństwa, o otwarciu się na coś nowego, porzuceniu kontroli i gotowości na przyjmowanie.
Jeśli zaś chodzi o porzucanie kontroli – nie sugerowałbym, byśmy wszyscy nagle stosowali się do tego wzorca – ale to podstawa XX-wiecznej terapii – nie być zbyt kontrolującym wszystko, bo to nie zawsze jest dla nas dobre. Oczywiście wszyscy tak robimy i potrzebujemy tego, ale nie musimy kontrolować wszystkiego i zawsze.
Bilbo odkrywa, że to, czego się nauczy i co naprawdę wzbogaci jego życie, to nie rzeczy, które fizycznie może przywieźć z tej podróży – nie wina, buty lub mapy. Ma już przecież tyle książek i map, ale nigdy nigdzie nie był!
To jest właśnie to, co Gandalf próbuje mu uświadomić: to jest tam, świat jest tam! Nie na twoich mapach. Myślę, że to niezły morał dla tej historii.
On jest chyba trochę jak Tolkien – też niewiele podróżował.
Dokładnie tak! Podejrzewam, że sporo w tym prawdy, sporo Tolkiena, który sam był bardzo „hobbitowy”.
ZDJĘCIE Sarah Dunn © 2013 Warner Bros. Entertainment Inc. All rights reserved