Eben Upton przygodę z komputerami rozpoczął bardzo wcześnie. Nauka nie poszła w las i kiedy nie wysyłał do BBC tekstów o różnych problemach matematycznych, przerzucał linijki języka BASIC z książek szkoleniowych wprost do posiadanego przez siebie komputera BBC Micro.
Obecnie Upton ma na koncie dziesięć milionów sprzedanych egzemplarzy Raspberry Pi i pełni funkcję CEO organizacji non-profit zajmującej się demokratyzacją branży komputerowej. Przekonajmy się zatem, jaką wizję rozwoju technologii ma ten niesamowity gość.
Dla tych co nie są w temacie, powiedz proszę, czym jest Raspberry Pi i dlaczego warto go mieć?
Raspberry Pi określany jest mianem peceta o wielkości karty kredytowej. Kosztuje 140 PLN i wszystko czego potrzebuje do działania to telewizor mający pełnić funkcję monitora. Pod względem wydajności Pi radzi sobie z typowymi zadaniami, stawianymi przed maszynami pracującymi w biurze – można na nim tworzyć dokumenty, przeglądać internet, oglądać filmy oraz bawić się w programowanie w takich językach jak Python, C++ czy Scratch.
Czy zawsze była ci pisana praca w branży technologicznej? Co zachęciło cię do zgłębiania jej meandrów w latach osiemdziesiątych?
Zawsze miałem sporo książek poświęconych kodowaniu, również tych przeznaczonych dla bardziej zaawansowanych czytelników. To z nich wyniosłem przeświadczenie, że w przyszłości komputer będzie mógł się znaleźć w każdym domu, podobnie jak stało się to w przypadku telefonu czy kuchenki. Podczas swych młodych lat miałem dużo czasu na zgłębianie tematyki komputerowego programowania, a swoje hobby traktowałem raczej jako coś interesującego niż coś, co pomoże mi w osiągnięciu jakiegoś określonego celu.
Czy jest coś, co poza twoja pasją do komputerów stoi za powstaniem Raspberry Pi?
Mówiąc szczerze nie przykładałem zbyt dużej uwagi do kwestii hardware’u przed obronieniem tytułu doktora w 2006 roku. Jakiś czas potem nawiązałem współpracę z pewnym gościem produkującym sterowniki do silników i pośrednio tak złapałem bakcyla na zabawę z mikrokontrolerami AVR, która interesowała mnie z racji bycia czymś pomiędzy zwyczajną pracą z hardwarem lub oprogramowaniem. Pisze się tam bowiem program mający służyć do niskopoziomowej interakcji ze sprzętem i właśnie to zachęciło mnie do tworzenia komputerów – nawet jeśli moje umiejętności ich konstruowania były wtedy nieco ograniczone.
SUKCES RASPBERRY PI BYŁ PRAWDZIWĄ NIESPODZIANKĄ. NA POCZĄTKU MYŚLELIŚMY, ŻE UDA NAM SIĘ SPRZEDAĆ OD JEDNEGO DO DZIESIĘCIU TYSIĘCY EGZEMPLARZY – DZIŚ SPRZEDALIŚMY ICH JUŻ AŻ DZIESIĘĆ MILIONÓW.
Mój pierwszy komputer zbudowałem już w 2006 roku i był on sprzętem, który nawet dziś można by porównać do Raspberry Pi. Wkrótce po tym zacząłem pracować dla Broadcom, ale zamiar tworzenia swojego własnego hardware’u nigdy nie poszedł w odstawkę. Jakiś czas później wpadłem na pomysł zaprojektowania małego komputera, który mógłby przydać się do pracy na zajęciach technicznych, prowadzonych na Uniwersytecie Cambridge, co ostatecznie okazało się świetną ideą.
Czy odbiór Raspberry Pi różnił się mocno od tego, jaki sobie na początku wyobrażałeś?
Sukces Pi był dla mnie prawdziwą niespodzianką. Na początku myśleliśmy, że uda nam się sprzedać od jednego do dziesięciu tysięcy egzemplarzy – dziś sprzedaliśmy ich już aż dziesięć milionów. Naszą ogromną obawą w momencie rozpoczęcia całego projektu było to, że dzieci mogą w ogóle nie być zainteresowane takim komputerem. Uważaliśmy, że za brakiem chęci do programowania przez młodych stoją dwie przyczyny: jedna to nie posiadanie odpowiedniego sprzętu, druga to przeświadczenie, że małoletni zamiast bawić się z kodem będą woleli siedzieć na Facebooku. Ostatecznie potwierdziła się pierwsza z zakładanych przez nas hipotez, gdyż to właśnie niemożność dostępu do niedrogiej, łatwo programowalnej platformy sprzętowej, ograniczała dzieci w zabawie w projektowanie software’u.
Czy po takim dużym sukcesie, cel całego projektu uległ jakiejś zmianie?
Nasz cel pozostał w zasadzie taki sam, tyle że teraz mierzymy go znacznie większą skalą. Dziś nie chodzi już o zapewnienie dwustu komputerów na zajęcia w Cambridge. Obecnie chcemy być pewni, że nikt na świecie – wliczając w to mieszkańców krajów rozwijających się – nie będzie ograniczany w nauce programowania, przez brak łatwo dostępnej platformy sprzętowej. Droga wiodąca do osiągnięcia tego celu jest bardzo daleka i szacujemy, że będziemy mogli ogłosić sukces dopiero wtedy, gdy po świecie rozejdzie się sto milionów Raspberry Pi.
Czy jesteś pewny, że Raspberry Pi naprawdę zachęca dzieci do odkrywania świata programowania oraz do wiązania przyszłości z pracą w sektorze technologicznym?
Obserwujemy zauważalny proces asymilacji szeroko rozumianych dziedzin wiedzy o komputerach, jakich naucza się na uniwersytetach. Uważam, że jest to efektem połączonych wysiłków wielu organizacji pokroju Fundacji Raspberry Pi, które w danym momencie narzucają jakieś określone trendy. Moim zdaniem tak, Pi zachęca młodzież do zgłębiania tajników świata komputerów. Najlepszym tego dowodem są umieszczane na portalach społecznościowych przykłady wykonywanych przez dzieci projektów, opierających się właśnie na Raspberry Pi. To świetny prognostyk na przyszłość, ale jako firma idziemy dalej, promując działania, dzięki którym wzrośnie liczba dziewczyn zainteresowanych pracą przy komputerach i programowaniu. Staramy się też o zapewnianie większego wsparcia osobom z biedniejszych rejonów. Kariera w branży komputerowej może okazać się znakomitą furtką do awansu społecznego. Na postawione pytanie nie potrafię jednak udzielić w stu procentach precyzyjnej odpowiedzi, gdyż należałoby zrobić w tym celu szereg różnych badań i zestawień statystycznych. Jako Fundacja Raspberry Pi mamy już na szczęście taką pozycję, aby móc tego dokonać.
Fundacja Raspberry Pi weszła we współpracę z angielskim astronautą Timem Peake przy okazji projektu Astro Pi. Czy pomógł on przyciągnąć uwagę ludzi do całego tego projektu?
Powiem tak: Ja jestem gościem ekscytującym się komputerami, ale większość osób taka nie jest. Potrzeba więc jakiegoś dodatkowego czynnika, zdolnego wzbudzić w nich zainteresowanie i inspirację. Astro Pi okazał się prawdziwym sukcesem w kontekście wytworzenia ekscytacji wokół nauk poświęconych komputerom. Sam fakt, że dwa egzemplarze Raspberry Pi znalazły się na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej, przyczynił się do wzrostu zainteresowania sprzętem towarzyszącym Timowi w jego locie.
Kiedy byłem dzieckiem, często myślałem sobie o astronautach przebywających w kosmosie. Czy dzisiaj wśród dzieci jest w ogóle chęć zostania astronautą? Wychodzi na to, że tak i mówię tu również o „technologicznych” aspektach tego zawodu. Młodych ekscytuje sama idea tego, że ktoś wchodzi na pokład statku kosmicznego, będącego przedmiotem funkcjonującym w oparciu o milion ruchomych części.
Jaką przyszłość przewidujesz dla młodych ludzi, zajmujących się hobbystycznie technologiami komputerowymi?
Mam nadzieję, że ich zainteresowania nie okażą się dla nich jakąś przelotną modą. Aby tak się nie stało, trzeba im zapewnić odpowiednią infrastrukturę, materiały szkoleniowe, kadrę nauczycielską oraz możliwość uczestnictwa w pozalekcyjnych kółkach komputerowych lub innych zajęciach wzmagających w nich zainteresowanie tą dziedziną. Jeśli zostaną spełnione te warunki i popularyzacji wiedzy o komputerach wśród młodych będzie podejmować się coraz więcej podmiotów, to w przyszłość będziemy mogli spoglądać ze sporym optymizmem.
Jak pokrótce opisałbyś uczucie, kiedy to jesteś rozpoznawany na całym świecie i mnóstwo ludzi kojarzy cię z ogromnego wpływu na świat technologii?
Jestem ogromnie zadowolony! Nawet fakt udzielania wywiadu do waszego magazynu daje mi satysfakcję z tego, co osiągnął projekt o nazwie Raspberry Pi. To, że mogę opowiadać o nim na łamach technologicznego lajfstajlowego czasopisma, jest dla mnie kolejnym argumentem potwierdzającym mylne założenia przyświecające początkowej idei tego urządzenia – jego siłą jest bowiem to, że jest ono skierowane do bardzo szerokiego grona odbiorców, a nie tylko wyłącznie do komputerowych geeków. Być może właśnie to przyczyniło się też do jego zaskakującego komercyjnego sukcesu.