Czym powinien się charakteryzować perfekcyjny shooter pierwszoosobowy? To zależy indywidualnie od każdego fana gatunku: niektórzy cenią sobie szybką i brutalną akcję, inni wskażą bogactwo broni, zaś jeszcze inni: odpowiednio krwawą oprawę. Rzadko kiedy zdarza się, by wszystkie te elementy cechowały jedną grę: z ostatnich lat na myśl przychodzą mi jedynie fantastyczne Doom i Doom: Eternal. Do tego szacownego grona dołącza właśnie Shadow Warrior 3 rodzimego studia Flying Wild Hog.
W grze po raz kolejny wcielamy się w ninję Lo Wanga. Tym razem bohater musi uratować świat przed gigantycznym smokiem, przez przypadek uwolnionym ze swojego międzywymiarowego więzienia. Czeka go długa i pełna niebezpieczeństw wyprawa, podczas której na jego drodze staną dawni znajomi, zacięci wrogowie i setki krwiożerczych przeciwników.
Chociaż fabuła gry jest jedynie pretekstem do radosnego rozwałkowywania demonów, dialogi w Shadow Warrior 3 zasługują na pochwałę. Tytuł jest po brzegi wypełniony absurdalnymi żartami, trafnymi odzywkami i mnóstwem nawiązań do popkultury. Wraz z Lo Wangiem śmiejemy się z Flintstonów, by za chwilę usłyszeć dowcip o Microsoft PowerPoint czy Wiedźminie. Postaci są pełne charyzmy i trudno ich nie polubić, zaś wraz z postępami w zabawie główny bohater odkrywa przed nami swoje drugie, zadziwiająco głębokie oblicze.
Najważniejszym elementem Shadow Warrior 3 są jednak starcia. Pod tym względem grze Flying Wild Hog bardzo blisko jest do wspomnianego już Dooma: w grze stajemy do walki z całymi hordami fantazyjnych, acz obrzydliwych demonów, które możemy usiec na różne sposoby: naszą wierną kataną, podwójnymi pistoletami, magicznym shotgunem czy kuszą strzelającą shurikenami. Rozwałka za pomocą własnego arsenału to jednak tylko połowa zabawy – nic nie stoi na przeszkodzie, by posłać demonicznych adwersarzy na palisadę z kolcami (jest to zresztą niezbędne do zaliczenia osiągnięcia o uroczej nazwie Akupunktura), lub przejechać po nich olbrzymim walcem z ostrzami.
Kolejnym „udogodnieniem” są Narzędzia Rzezi – coś w stylu Zabójstw Chwały z Doom: Eternal. Te specjalne bronie wyrywamy prosto z wnętrzności wrogów; następnie możemy wykorzystać je, by dalej siać zniszczenie. Wśród moich faworytów znajdowała się wyrzutnia fajerwerków, którą wyciągamy z brzucha (?) dziwacznej krzyżówki papierowego lampionu z akordeonem, oraz Penetrator – gigantyczne wiertło z wciąż przymocowanym kręgosłupem jego poprzedniego właściciela.
Jak można się domyślić, walki w Shadow Warrior 3 opływają krwią. Każde starcie przesiąknięte jest litrami demonicznej posoki, czaszki poślednich wrogów pękają w dłoniach Lo Wanga, zaś kawałki mięsa latają na wszystkie strony – dosłownie, ponieważ nasze bronie zostawiają w ciałach przeciwników trwałe, broczące posoką ślady. Wraz z postępami w grze odblokowujemy ulepszenia dla broni i głównego bohatera, dzięki którym egzekucje stają się jeszcze bardziej efektowne. Co najważniejsze, są one permanentne, a zatem możemy skorzystać z nich także na wyższych poziomach trudności.
Pomiędzy brutalnymi, dynamicznymi starciami, gra wrzuca nas w etapy platformowe. W Doom: Eternal były one najsłabszą częścią zabawy, ale Flying Wild Hog udało się doskonale zrealizować ten element. Lo Wang potrafi biegać po ścianach, wykonywać podwójne skoki i huśtać się na lince z haczykiem, a poziomy zaprojektowane są w taki sposób, by utrzymywać awanturnicze tempo rozgrywki.
Shadow Warrior 3 zrobił na mnie wrażenie również pod względem audiowizualnym. Poza rozkosznie krwawymi egzekucjami podczas zabawy podziwiamy także przepiękne widoki, inspirowane japońską mitologią. Modele postaci oraz wrogów zostały dopracowane w najmniejszych szczegółach: są one przepięknie animowane i pełne charakteru, zaś tłem muzycznym do kawałkowania demonów jest soundtrack przepełniony dalekowschodnimi rytmami.
Sporym minusem okazała się natomiast długość gry: gdy przysiadłem do niej po południu, napisy końcowe zobaczyłem już koło północy. Co najgorsze, poza możliwością przejścia fabuły na wyższym poziomie trudności, tytuł nie dostarcza nam żadnych innych trybów zabawy: szkoda, że nie zagramy w „arcade’ową” rozwałkę demonów lub nie spotkamy się na arenie z innymi graczami. Na dodatek Shadow Warrior 3 ma kilka bugów. Jeden z nich był zresztą na tyle poważny, że musiałem przez niego rozpocząć rozgrywkę na nowo: w pewnym momencie gra po prostu zablokowała mnie w jednym punkcie, z którego nie mogłem uciec przez funkcję autozapisu.
Mimo tych niedociągnięć najnowsze dziecko Flying Wild Hog dostarczyło mi mnóstwa radochy. Jeśli do dziś wspominasz Doom: Eternal z łezką w oku, a brutalne shootery to twoje ulubione klimaty, również i ty powinieneś wyruszyć w podróż z Lo Wangiem – acz może warto poczekać na przecenę…
Werdykt
NASZYM ZANIEM...
Shadow Warrior 3 to wysmakowany, acz króciutki koktajl akcji, humoru i demonicznych wnętrzności.
Plusy
Charyzmatyczni bohaterowie i absurdalne żarty. Pełne akcji, perfekcyjnie brutalne starcia. Elementy platformingu nie nużą. Uczta dla oczu i uszu.
Minusy
Da się ją przejść w 8-9 godzin. Niektóre bugi mogą uniemożliwić dalszą rozgrywkę.