Techland wie, jak robić gry o zombiakach. Dead Island do dziś ma sporą społeczność fanów, zaś pierwszy Dying Light był jednym z popularniejszych tytułów z nieumarłymi w roli głównej. Nic dziwnego, że gracze mieli duże oczekiwania w stosunku do „dwójki”, a każde opóźnienie i przesunięcie premiery tylko zaostrzało ich apetyt. Teraz, po wielu przestojach, Dying Light 2 Stay Human wreszcie trafił na nasze komputery i konsole. Czy jednak było na co czekać?
Fabuła gry osadzona jest ponad 20 lat po wydarzeniach z pierwszej części – wirus z Harran został pokonany, jednak z laboratorium wydostał się jego groźniejszy, bardziej zaraźliwy wariant. W efekcie świat pogrążył się w chaosie, a cywilizacja upadła. Ocaleli kryją się w zamkniętych enklawach, pomiędzy którymi poruszają się jedynie Pielgrzymi: wyszkoleni kurierzy potrafiący przetrwać w nieprzyjaznej dziczy. Jednym z nich jest główny bohater gry, Aiden, poszukujący zaginionej przed laty siostry. Trop prowadzi do miasta Villedor: jednego z ostatnich bastionów ludzkości, rozdartego wojną pomiędzy frakcjami.
Tło fabularne ma spory wpływ na mechaniki rozgrywki. W Villedorze wszyscy mieszkańcy są zarażeni wirusem, ale nauczyli się z nim żyć: ekspozycja na światło słoneczne lub UV powstrzymuje rozwój choroby. Na początku gry Aiden zostaje ukąszony przez zombiaka, co oznacza, że wszystkie nocne aktywności stają się wyścigiem z czasem. Jeśli nie zdążymy wrócić w oświetlone miejsce lub zażyć lekarstwa, nasza odporność się wyczerpie, a bohater przemieni w nieumarłego.
W przeciwieństwie do „jedynki”, nocna eksploracja jest tutaj integralną częścią rozgrywki: niektóre miejsca są ciasno wypakowane wrogami w dzień, ale po zmroku, gdy zombie wyruszają na żer, pustoszeją – to jedyna okazja, by je zwiedzić i zebrać łupy. Nocne wycieczki nabierają w ten sposób strategicznego charakteru, chociaż muszę przyznać, że nie przepadam za misjami na czas w tytułach stawiających na swobodną eksplorację.
Parkour w Dying Light 2 stoi na wysokim poziomie. Do zwiedzenia mamy dwie rozbudowane mapy – klimatyczną starówkę Villedoru i nowoczesne centrum, pełne na wpół zrujnowanych drapaczy chmur. Chociaż na początku Aiden umie niewiele i szybko się męczy, po kilkunastu godzinach gry bohater opanowuje naprawdę imponujące triki: bieganie po ścianach, wspinanie się na najwyższe budynki, czy szybowanie pomiędzy wieżowcami na składanej paralotni. Wyszukiwanie najbardziej efektownej drogi do celu i ucieczka przed goniącymi mnie rozszalałymi zombiakami, dostarczały mi sporo frajdy.
Drugim filarem gry jest walka, zarówno z nieumarłymi, jak i grasującymi po Villedorze bandytami. W „dwójce” nareszcie możemy blokować ciosy – gdy zatrzymamy atak w odpowiednim momencie, ogłuszymy przeciwnika, co pozwoli nam wyprowadzić kontrę lub nawet przeskoczyć nad nim, by uderzyć jego kompana prosto w twarz.
Jak przystało na Dying Light, potyczki są dynamiczne i brutalne: gra pozwala nam kopać wrogów na nabite kolcami palisady, spychać ich z dachów, czy zeskakiwać prosto na ich głowy z dużej wysokości. Sposobów na unieszkodliwienie oponentów są dziesiątki, a każdemu z nich towarzyszy odpowiednio dosadna animacja. Obok maczet, kijów bejsbolowych czy siekier, Aiden może wykańczać zombiaki z dystansu, za pomocą łuku lub własnoręcznie wykonanymi koktajlami Mołotowa.
Żeby jednak nie było za pięknie, Dying Light 2 boryka się z całą masą problemów. Jednym z nich jest fatalna optymalizacja: chociaż grafika okazała się fenomenalna, na laptopie z GeForce RTX 3070 (!), musiałem porządnie obniżyć ustawienia, by móc bawić się w stabilnych 60 kl./s. Słabsze urządzenia lub konsole poprzedniej generacji na bank będą miały spore problemy z płynnością.
Na dodatek animacje wrogów często były zabugowane (patrz: zombiaki, które zawisają w powietrzu jeszcze przed nabiciem na kolce, oraz bandyci, proszący o litość po uprzedniej dekapitacji), zaś niektóre odgłosy wydają się rozbrzmiewać nie w tym miejscu, w którym powinny. Wiem, to wszystko „choroby wieku dziecięcego”, ale podczas zabawy odniosłem wrażenie, że mimo opóźnień gra została wypchnięta na rynek dobre kilka miesięcy za wcześnie.
Czy warto było czekać na Dying Light 2? Mimo wszystko tak – mimo wszechobecnych bugów, fabularnych głupotek i nietrafionej mechaniki odporności, to wciągająca, satysfakcjonująca i brutalna gra. Gdyby tak tylko została lepiej doszlifowana…
Werdykt
NASZYM ZDANIEM...
Po odpowiednich aktualizacjach Dying Light 2 ma szansę stać się naprawdę smakowitym kąskiem – na razie sprawia wrażenie mocno niedogotowanego dania.
Plusy
Fantastyczny parkour. Trudne, acz sprawiedliwe starcia. Mnóstwo broni do wyboru. Klimatyczna oprawa graficzna i dźwiękowa.
Minusy
Hurtowa ilość bugów. Koszmarna optymalizacja. Po co było wprowadzać aż tyle segmentów na czas?