We wczorajszym podsumowaniu największych sukcesów 2008 roku nazwaliśmy mijający rok mało rewolucyjnym. Podobnie jest z naszym Top 5 porażek roku 2008. Dominowały klapy przedsięwzięć i biznesów ciągnących się od kilku lat.{ikona-nc01}
Porażka 1: Serwisy społecznościowe nie zarabiają
To prawda, że są serwisy społecznościowe, które odniosły sukces. Sztandarowym przykładem jest oczywiście Nasza-Klasa. Ile jednak nowych serwisów społecznościowych naprawdę odniosło sukces? Owszem, jest kilka.
A teraz pomyśl o licznych serwisach z blogami, o polskim wykopie (wykop.pl), o fotka.pl, o Golden Line. A to są przecież serwisy, które sukces odniosły jeszcze zanim w głowach marketerów ukuto termin Web 2.0.
Wreszcie wartość serwisów Web 2.0 zweryfikował sam rynek. I choć początkowo inwestorzy chętnie inwestowali w każdy pomysł serwisu społecznościowego, to z czasem coraz trudniej było na samo hasło \”serwis społecznościowy\” otrzymać walizkę pełną pieniędzy. I słusznie.
Wiele spośród tych serwisów nie zarabia na siebie. Solidny zarobek na reklamie internetowej nie jest wcale tak prosty, jak mogłoby się wydawać. Trzeba wykazać się imponującą bazą użytkowników, a tych przyciąga treść. A przecież serwisy społecznościowe to często sama idea, zgodnie z którą użytkownicy sami mają tę treść tworzyć. I czasem się udaje. Lecz przeważnie nie.
Sytuacja Web 2.0 pogorszyła się wraz z nadejściem kryzysu gospodarczego. Inwestorzy zajęci są liczeniem każdego wydawanego dolara. Nie w głowie im pompowanie kolejnej banki internetowej.
A więc w roku 2008 definitywnie przekonaliśmy się, że Web 2.0 nie ma i nigdy nie było. Mamy wciąż ten sam stale rozwijający się internet. Ten sam świat twardej (choć wirtualnej) rzeczywistości, który roztrzaskał już wiele e-biznesów na początku dekady. I teraz pogrążył kolejne nadzieje na nowe eldorado.
{ikona-nc02}
Porażka 2: Upadają sklepy internetowe (nie zawsze w dobrym stylu)
Czy za wirtualną rzeczywistością kryją się tylko wirtualne marki? Chodzi o znane marki, sklepy internetowe działające od lat. Ich upadek pokazał, że w internecie trudno uznać nawet największe z nich za pewniaki.
Rok 2008 został naznaczony upadkiem sklepów: vivid.pl, ulubiony.pl oraz hoopla.pl. Tylko ostatni z nich skierował do sądu wniosek o ogłoszenie upadłości bez towarzyszącej temu atmosfery skandalu.
Klienci dwóch pierwszych do dziś mogą czuć się oszukani. Niezrealizowane zamówienia, wpłaty, które przepadły, nieuchwytni właściciele. O sklepie ulubiony.pl powstała nawet specjalna strona internetowa, założona przez poszkodowanych klientów, na której można było śledzić newsy \”z życia\” upadłego e-biznesu oraz znaleźć informacje o tym, jak odzyskać swoje pieniądze.
Również Vivid.pl upadał z zaległościami wobec klientów, kontrahentów i pracowników. Zamiast komentarza wystarczy dodać, że nawet w chwili, gdy serwis był już niewypłacalny i nie realizował wysyłek, wciąż przyjmował nowe zamówienia za pośrednictwem stron internetowych.
W roku 2008 poznaliśmy więc ciemną stronę \”dotcomów\”.
{ikona-nc03}
Porażka 3: Google Chrome – czyli Google traci patent na sukces. I ujawnia drugą twarz.
W przypadku takiej firmy jak Google, ciężko mówić o nieudanym roku. Coś jednak w tej wielkiej machinie zgrzytnęło. Wiadomość o wydaniu własnej przeglądarki internetowej aż do samej premiery wersji beta była utrzymywana w ścisłej tajemnicy. Pojawienie się Google Chrome było dla branży dużym zaskoczeniem.
To czy nowy program jest ciekawą alternatywą dla obecnych już na rynku przeglądarek, jest w dużej mierze kwestią gustu. Obiektywnie jednak patrząc, Google Chrome na tę chwilę nie odniósł sukcesu.
Świadczy o tym znikomy odsetek użytkowników oraz niezbyt mocne elementy wyróżniające ją od innych. Google promowało Google Chrome, podkreślając jej wysoką integrację z usługami swojej firmy oraz stawiając na specjalny tryb przeglądania stron o podwyższonej prywatności.
Tymczasem Firefox oferuje integrację z różnymi serwisami poprzez rozmaite wtyczki, a stworzenie prywatnego trybu przeglądania twórcy Firefoksa zapowiedzieli niemal od razu po premierze produktu Google. Ciężko zresztą mówić o zapewnieniu prywatności w sytuacji, gdy coraz więcej informacji o nas samych znajduje się w rękach jednej korporacji.
W całej tej sprawie najbardziej niepokojące jest to, że Google weszło na pole zajmowane przez dotąd fundację Mozilla. Od wielu lat Google i Mozilla przyjaźnie współpracowały, wspierając rozwój przeglądarki Firefox. Oficjalnie ta współpraca dalej funkcjonuje (nic dziwnego, Firefox jest w sporym stopniu dotowany przez Google). Jednak pojawienie się Chrome rodzi pytanie, czy Google wciąż zainteresowane jest wspieraniem najlepszych projektów niezależnych, które wpływają na rozwój internetu, czy też dla każdego z nich będzie chciało stworzyć własną alternatywę? Niekoniecznie lepszą, grunt, że własną.
I o ile jest za wcześnie, aby do samego Chrome przyczepiać etykietkę produktu nieudanego, to zmianę polityki Google oceniamy jako porażkę.
{ikona-nc04}
Porażka 4: Podpis elektroniczny wciąż jest klapą
O podpisie elektronicznym i jego szansie na zrewolucjonizowanie życia Polaków mowa jest od wielu lat. Mniej więcej od roku 2001, kiedy to odpowiednia ustawa weszła w życie. Tymczasem mijają kolejne lata i wciąż w naszym kraju dla przeciętnego kowalskiego podpis jest \”science-fiction\”, a nie rzeczywistością. Wystarczy powiedzieć, że dopiero przed tegorocznymi świętami Prezydent RP zakupił swój własny kwalifikowany podpis elektroniczny. A przecież jest to według konstytucji najważniejsza osoba w Polsce.
Co stoi na przeszkodzie? Odpowiedź jest prosta – cena. Ta z kolei wynika z wybranych technologii wdrożenia podpisu oraz z tego, że biznes związany z wystawianiem podpisów jest zarezerwowany dla elitarnego grona organizacji (nie licząc szerokiej grupy ich pośredników), co nie wpływa korzystnie na jakość konkurencji pomiędzy nimi. Aby sprawić sobie podpis elektroniczny, wciąż trzeba liczyć się z wydatkiem rzędu kilkuset złotych, a przedłużenie jego ważności to co najmniej 100 zł rocznie.
Tymczasem nasze władze zamiast wpłynąć na realne zmniejszenie ceny podpisu elektronicznego, wolą stosować innego rodzaju \”zachęty\”. W minionym roku weszło w życie prawo, zgodnie z którym każdy przedsiębiorca zatrudniający co najmniej 5 osób będzie musiał posiadać podpis elektroniczny.
Wywołało to sporo zamieszania – przedsiębiorcy zostali zmuszeni do jego zakupu, a ponieważ dowiedzieli się o tym bardzo późno, nie obeszło się bez nerwów. Sprawę uratowała nowelizacja przepisów, zgodnie z którą podpisy będą mogły być kupowane jeszcze przez kilka kolejnych miesięcy.
Tymczasem coraz więcej jest usług publicznych, które można załatwiać z wykorzystaniem podpisu elektronicznego. W tym roku wprowadzono możliwość rozliczania deklaracji podatkowych bez wychodzenia z domu. Nic jednak dziwnego w tym, że z możliwości ich podpisywania elektronicznie skorzystała zaledwie garstka podatników, w większości duże firmy.
I o ile w Polsce nareszcie rodzi się e-administracja, to ze stworzeniem dojrzałego e-społeczeństwa wciąż są problemy.
{ikona-nc05}
Porażka 5: Duzi gracze nie dali rady w Polsce
Na koniec o tym, że mijający rok minął także pod znakiem debiutów znanych zachodnich serwisów w naszym kraju. Czyli po pierwsze AOL – to znany portal rodem ze Stanów Zjednoczonych, niegdyś tamtejszy numer jeden, a dziś wciąż jeden z liczących się graczy. Zaprezentowany został również polski MSN – portal tworzony przez Microsoft i domyślnie zintegrowany z przeglądarką Internet Explorer. Wreszcie mogliśmy obserwować kapitulację polskiego eBaya.
AOL (http://www.aol.pl) wszedł na nasz rynek w towarzystwie medialnych fanfar. Od tego czasu mija dokładnie rok, tymczasem przypomnienie sobie o tym wydarzeniu wymagało od nas w redakcji przekopania sterty informacji prasowych. Bo prawda jest taka, że o AOL.pl nikt już nie pamięta.
Co prezentuje ten portal? Niezłą pocztę – to chyba jego najlepsza strona, a poza tym AOL to niemal brak zawartości. Mierne wiadomości, z doborem tematów nastawionym głównie na popkulturę. Praktycznie brak innej treści. Link do jednego z serwisów (bebo) kieruje do… portalu gazeta.pl. Cały portal wygląda tak, jakby zajmowała się nim jedna osoba.
Nie lepiej jest z Polskim MSN (http://pl.msn.com). Dzięki przeglądarce Internet Explorer ma on zapewnioną sporą odwiedzalność. Ale czy to oznacza, że jest popularny? Treść wygląda na generowaną niemal automatycznie (znów widzimy np. przedruki z gazeta.pl).
Pomysł na ten serwis to raczej stworzenie agregatora treści z innych serwisów i prezentacja ich w formie strony powitalnej w IE. Prawdziwym portalem trudno to nazwać. Oczywiście silną stroną MSN jest wyszukiwarka, ale tu wciąż ciężko mówić o polskiej wersji. Google przyzwyczaiło nas do czegoś więcej niż tylko do spolszczenia interfejsu.
Natomiast eBay po trzech latach obecności w Polsce zadecydował o wycofaniu się z naszego rynku (i kilkudziesięciu innych). Witryna eBay.pl nadal działa, ale skupia się głównie na aukcjach międzynarodowych. Polski rynek definitywnie oddano we władanie Allegro.pl.
To ewidentne porażki tych znanych na Zachodzie marek. I jednocześnie sukces polskich odpowiedników. Ale czemu się dziwić, skoro polscy konkurenci już kilka lat temu podzielili między siebie rynek portali internetowych oraz aukcji?