Wczorajszy atak zwolenników Donalda Trumpa na Kapitol skończył się kilkoma ofiarami śmiertelnymi i wieloma rannymi. Odchodzący prezydent kontaktował się w tym czasie ze swoimi sympatykami poprzez media społecznościowe, co nie pozostało bez odpowiedzi samych portali.
Sprawa dotyczyła zatwierdzenia wyników wyborów prezydenckich przez Kongres Stanów Zjednoczonych – chociaż wszystkie organy orzekające potwierdziły, że wygrał je Joe Biden, zwolennicy dotychczasowego prezydenta uważają, że wybory zostały sfałszowane. Popiera ich zresztą sam Trump, który wielokrotnie publikował w mediach społecznościowych wpisy oskarżające swoich rywali o oszustwo. Dotychczas były one jedynie krytykowane lub wyśmiewane, ale w dniu wczorajszym doszło do bezprecedensowej sytuacji – tłumy, zainspirowane wezwaniem Trumpa do „obrony Ameryki”, rozpoczęły szturm na Kapitol.
Na odpowiedź mediów społecznościowych nie trzeba było długo czekać. Twitter zareagował jako pierwszy, blokując konto prezydenta na 12 godzin i grożąc, że jeśli podobna sytuacja się powtórzy, zostanie ono całkowicie zlikwidowane. Przyczyną bana było łamanie zasad zabraniających nawoływania do przemocy i bezprawnej ingerencji w wyniki wyborów. Podobne kroki powziął Facebook, gdzie Trump również podzielił się swoimi wpisami – zarówno jego strona w portalu społecznościowym, jak i Instagram, będą nieaktywne przez 24 godziny. Do stawki tej dołączył także Snapchat, blokując konto Trumpa na czas nieokreślony.
Reakcja mediów społecznościowych na sytuację na Kapitolu spotkała się z mieszanym przyjęciem. Z jednej strony, część aktywistów nawołuje do całkowitego zablokowania aktywności Trumpa przez social media, tłumacząc, że większość jego postów nawołuje do przemocy i nienawiści, podsycając podziały amerykańskiego społeczeństwa. Inni nie zgadzają się z tym podejściem, twierdząc, że cenzura jedynie dalej zradykalizuje zwolenników odchodzącego prezydenta, utwierdzając ich w przekonaniu, że za uciszeniem Trumpa stoi jakaś potężniejsza konspiracja.