Kiedy w połowie lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku Chuck Berry ? młody, ogarnięty rządzą sławy czarnoskóry muzyk z St.Louis ? odważył się zaserwować ludzkości wybuchowy miks dźwięków sprzęgającej się gitary elektrycznej i niczym nieskrępowanego ruchu scenicznego, nawet nie zdawał sobie sprawy, że już wkrótce rzuci na kolana cały świat show-biznesu. Stając na czele spontanicznego, artystycznego ruszenia, przy solidnym wsparciu Jego Wysokości Elvisa Presleya dokonał niemożliwego ? zburzył stary porządek, ustalając nowe status quo w świecie muzyki. Tak narodził się rock’n’roll!
Wydarzenia kolejnych dekad utrwaliły niepodważalny status rocka w muzycznym panteonie. Pojawiający się jak grzyby po deszczu spadkobiercy Presleya i Berry’ego na bieżąco przedłużali żywot gatunku, wprowadzając przy tym nowe, świeże elementy, dzięki którym o rocku można było powiedzieć wszystko, ale na pewno nie to, że jest nudny. Dzięki Beatlesom rock stał się muzyką zespołową. Od Rolling Stonesów otrzymał szczyptę zadziorności. Hippisi zadbali o przesłanie: wolność i miłość dla wszystkich. W ramach dalszych usprawnień brytyjski hard-rock dorzucił od siebie pukiel długich włosów i ciężkie, przesterowane brzmienie, punk ? antyspołeczne przesłanie, a metal ? groźną minę i diabelskie natchnienie. Swoje trzy grosze obowiązkowo dorzucić musieli również pokraczni glam-rockersi, dzięki czemu do rockowego tygla powędrowały… szminki, puderniczki i lakier do włosów.
Na przestrzeni lat rock’n’roll dojrzewał stając się kolorową, wielowymiarową enklawą ? swoistym, niezłomnym bastionem nowego, swobodnego stylu życia. Jak jednak powszechnie wiadomo, w życiu wszystko co dobre ? musi się kiedyś skończyć. Zdawał sobie z tego sprawę również ex-Beatles, John Lennon, który ? jak głosi legenda ? zatroskany losem rockowej rewolucji postanowił pewnego razu zasięgnąć fachowej porady co do przyszłości rock’n’rolla u starej, cygańskiej wróżki. Diagnoza, którą usłyszał z ust kobiety (o której nie wiadomo, czy rzeczywiście posiadała dar jasnowidztwa) brzmiała jak wyrok: przyszłość miała przynieść nadejście tajemniczego, bliżej nieokreślonego najeźdźcy o imieniu TECHNO, który doprowadzi do ostatecznego upadku rock’n’rolla. Przerażonemu Lennonowi nie dane jednak było zgłębienie sensu słów złowieszczej przepowiedni. Wkrótce po wizycie u cygańskiej wiedźmy stracił życie w zamachu.
Mijały lata, zmieniały się granice państw i ustroje polityczne, a wraz z nimi również sytuacja na rynku muzycznym ? na listach przebojów sukcesywnie zaczęły pojawiać się coraz to nowsze gatunki: disco, dance, pop, hip-hop, etc. Mimo to rock niezmiennie trwał na posterunku, ani na chwilę nie uginając się pod naporem konkurencji. O dziwo, sytuacja nie uległa zmianie nawet wówczas, gdy na scenie muzycznej pojawił się nowy gatunek ? tzw. TECHNO ? który zgodnie z przepowiednią miał przecież stać się ostatecznym pogromcą rocka. Oczekiwana katastrofa jednak nie nastąpiła ? rock odparł atak kolejnego oponenta. Tym samym stara cygańska klątwa ostatecznie została uznana za szyderczy wymysł przedsiębiorczej naciągaczki, a wkrótce ? zupełnie zapomniana.
Dziś, po niemal dwudziestu latach od tamtych pamiętnych wydarzeń, okazuje się, że jednak zbyt pochopnie wyciągnięto wnioski ? sprawa przepowiedni powraca ze zdwojoną siłą, niczym Brooke i Ridge w dziesięciotysięcznym odcinku ?Mody na Sukces?. Okazuje się bowiem, że cygańska jasnowidzka nie kłamała ? pogromca rock’n’rolla rzeczywiście istnieje i co najgorsze ? już rozpoczął swoje dzieło zniszczenia. Co więcej, wróżbitka trafnie przepowiedziała jego tożsamość, jedynie nieco przejęzyczyła się w kwestii imienia oprawcy ? nie chodziło bowiem o muzykę TECHNO, lecz o TECHNO…LOGIĘ! A konkretnie ? o mały, z pozoru niewinny telefon komórkowy.
Gwoli sprawiedliwości trzeba jasno stwierdzić, że początkowo nic nie wskazywało na to, że technologia okaże się katem rocka, zwłaszcza, że swego czasu przyczyniła się do jego szybkiego rozwoju. W końcu gdyby nie było elektryczności, samolotów i pojazdów czterokołowych muzycy nie mogliby swobodnie przemieszczać się po całym globie i koncertować. Co więcej ? nie byłoby także gitar elektrycznych i wzmacniaczy, rejestratorów dźwięku i studiów nagraniowych ? a więc rzecz jasna także i samego rock’n’rolla! Ba, nawet sama telefonia na początku potrafiła przysłużyć się rockowi. W końcu gdyby nie telefon, nie powstałby np. legendarny utwór „Sacred Love” Bad Brains (wokalista zarejestrował swoją partię telefonując z więzienia, w którym przebywał za posiadanie marihuany). Szkoda tylko, że wraz z pojawieniem się telefonii komórkowej technologia zwiodła rockową brać na manowce. Bo, o ile przypadek Bad Brains można uzasadnić stanem wyższej konieczności, to jak wytłumaczyć takiego Iggy’ego Popa, który w odpowiedzi na zaproszenie do udziału w nagraniach solowej płyty Slasha (tak, tego od Guns’n’Roses) ograniczył się do wykrzyczenia swoich partii do telefonu (jak podaje magazyn Teraz Rock)? Przecież to podważa jedną z podstawowych zasad rocka ? pisania rockowych utworów podczas wspólnego jamowania! Jak tak dalej pójdzie, zakładanie zespołów rockowych całkowicie straci sens ? wszystkich niezbędnych muzyków będzie można przecież zorganizować telefonicznie jedynie na czas sesji nagraniowej. Szkoda tylko, że wtedy nie będzie już mowy o jakimkolwiek kolektywnym akcie twórczym.
Grzechów muzyków rockowych wynikających z bezmyślnego wykorzystania telefonów jest oczywiście o wiele więcej. Bo czy np. można pozytywnie ocenić postawę zespołów zachęcających swoich fanów do korzystania z telefonu jako zamiennika zapalniczki podczas koncertu? Zdarzają się owszem puryści, którzy brzydzą się takim procederem (np. Michael Akerfeldt, lider metalowego Opeth, co udowodnił podczas warszawskiego koncertu w 2009 roku), ale jak powinniśmy potraktować muzyków Disturbed – uznawanych za nadzieję ciężkiego rocka – którzy podczas licznych koncertów IV edycji trasy ?Music as a Weapon? namawiali swoich ?wyznawców? do oświetlania sali wyświetlaczami telefonów przy dźwiękach hitu ?Remember?? Gdzie tu klimat, gdzie magia? Albo jak powinniśmy ocenić coraz powszechniejszy proceder umieszczania telefonu w roli głównego bohatera teledysków? W rockowych wideoklipach powinny przecież rządzić kobiety i frywolna miłość, a nie jakieś piszczące zabawki! Muzycy Bon Jovi niestety zdają się o tym zapominać, bezczelnie promując telefony marki Samsung (?Have a nice day?) i Sony Ericsson (?What do you got?)! Czy tak właśnie ma wyglądać przyszłość rocka? I pomyśleć, że sam Jon Bon Jovi kreuje się ostatnio na prawdziwego przeciwnika technologii obwiniając Steve’a Jobsa, serwis iTunes i telefony iPhone o zabijanie przemysłu muzycznego ? to przecież szczyt hipokryzji! Podobnie trudno znaleźć jakiekolwiek ciepłe słowa, aby opisać historię powstania płyty ?The Fall? zespołu Gorillaz, nagranej w całości przy użyciu iPada (a więc de facto przerośniętej kopii telefonu iPhone). I to ma być prawdziwy rock’n’roll? Kreowany przez zabawki dla maniaków gadżetów? Marilyn Manson miał rację ? ?Rock umarł?. A przynajmniej zaczął schodzić na psy.
Co jest zatem takiego szczególnego w telefonach, że rockowi muzycy nie mogą się powstrzymać od ich wykorzystania? Kolorowe, dotykowe wyświetlacze? Może to i fajny bajer, ale przecież w gruncie rzeczy mają taką samą wartość jak sztuczne, silikonowe biusty ? na początku przyciągają wzrok i budzą emocje, ale przy dłuższym kontakcie powodują, że ich ?użytkownik? czuje się, jakby został ?zrobiony w balona?. Być może zatem rockmani po prostu czują się pełnoprawnymi biznesmenami, a jak powszechnie wiadomo ? biznes nie może się udać dzisiaj bez telefonu. Ten mit jednak również łatwo obalić podając za przykład przedsiębiorczych Amiszów, którym ? jak dwa lata temu donosił portal CNN/MONEY ? w czasie kryzysu finansowego z powodzeniem (tj. z zyskiem) udawało się prowadzić działalność gospodarczą, pomimo religijno-kulturowego zakazu korzystania z nowych technologii, w tym również telefonów komórkowych! Apeluję więc do Ciebie drogi muzyku rockowy: nie idź tą drogą, odrzuć zgubną technologię i powróć do pierwotnych ideałów ? zamień telefon komórkowy na gitarę i na powrót wciel w życie złotą regułę: ?Sex, Drugs & Rock’n’Roll?. W przeciwnym razie być może już za kila lat rockową scenę zdominują nieudane kopie Stinga, które zamiast lirycznego ?I’m sending S.O.S? uraczą nas pustym, bezdusznym ?I’m sending SMS?…