Kto zna mnie choć trochę, zapewne zrobił przynajmniej jedno okrążenie oczami, widząc, że nawiązuję w podtytule artykułu do ewangelicznego przykazania miłości. Jakoś jednak od razu przyszło mi ono do głowy przy okazji testowania usługi marki Mobile Vikings, którą po latach obecności na rynku postanowiłem sprawdzić w praktyce.
Zacznijmy jednak od początku. Od wielu lat w licznych kontaktach z firmami dostarczającymi mi dostęp do szeroko pojętych usług telekomunikacyjnych, marzyło mi się, by być traktowanym „po ludzku”. Zamiast tego w BOP-ie (Biuro Obsługi Petenta jest moim zdaniem bardziej adekwatne od Biura Obsługi Klienta) zazwyczaj dowiadywałem się, czego nie da się zrobić, o 60-dniowej drodze wypowiadania usług, kruczku, o którym zapomniała mi wspomnieć telefonistka i ogólnej niemocy usługodawcy. Krótko mówiąc: masz umowę z nami, to nie pyskuj.
Aż w końcu na mojej drodze pojawili się oni – Wikingowie z Mobile Vikings. I brzmi to może jak artykuł sponsorowany, ale… no cholera, nie jest! Wirtualny operator telefonii komórkowej działa na infrastrukturze (raczej niestety) Playa już od 2013 roku, ale dopiero teraz zwrócili moją uwagę. Pewnie swój udział w tym poślizgu miał fakt, że ze światem skandynawskich wojowników z okresu średniowiecznego nigdy nie było mi po drodze (chociaż sezony 2-4 serialu Michaela Hirsta były naprawdę zacne). Okazuje się jednak, że czekając na sieć oferującą rozwiązywanie (informatycznych) problemów przez gotyckie lolity i czarodziejki z japońskich anime, sporo straciłem.
Oferta Mobile Vikings jest prosta i przypomina klarowność jaka towarzyszyła na początku istnienia marce Heyah czy Play. Mamy tu trzy oferty (od 20 do 35 PLN miesięcznie z autodoładowaniem przy podpięciu karty), gwarantujące krajowe, bezlimitowe połączenia, MMS-y, SMS-y oraz internet od 0,5 do 30 GB. Do tego dochodzi roaming w UE (0,016 PLN/MB), dodatkowe gigabajty danych (5 GB/10 PLN), rabaty za zapraszanie znajomych itp. To już sama w sobie dobra oferta, ale to, co najfajniejsze, kryje się w Mobile Vikings „pod maską” (hełmem?).
O MV nie myśli się, korzystając z niego, i to naprawdę komplement
Proces zamawiania usługi jest bardzo przejrzysty. Ot, podajemy swoje dane i oczekujemy przybycia kuriera z kartą SIM i losowo przydzielonym numerem. Szybko i bezproblemowo. Nie jesteśmy „Komputer Światem” i nie musimy rozbijać na czynniki pierwsze również procesu aktywacji. Wszystko po prostu „działa”. Aplikacja do obsługi usług jest pięknie przejrzysta, responsywna i bezproblemowa. O MV nie myśli się, korzystając z niego, i to naprawdę komplement.
A może powinienem napisać „nie myśli się, dopóki jednak coś się nie stanie”. Nie bądźmy naiwni – jakiś problem czy pytanie może zawsze się pojawić, choćby po to, żeby wikingowie z help desku czuli się bardziej przydatni niż ten mityczny monter kierunkowskazów w BMW. A wtedy co? Telefon, czat, mail i rozmowa… jak z najlepszym kumplem. Tak, takim co to „krył cię” przed nauczycielami i rodzicami w najbardziej ekstremalnych sytuacjach, a nie czytał ci pieprzony regulamin, z którym przecież wiesz, że nie zapoznałeś się przed podpisaniem. I ten kumpel pomaga tak, jak by problem jego dotyczył. A jak nie może, to tłumaczy, czemu coś działa w ten sposób, a nie inaczej. Że w czymś jest jakaś logika, a nie chęć zorganizowania ci Resident Evil na sterydach. W przekładzie – zazwyczaj załatwiałem z MV to, co chciałem, a kiedy nie – wiedziałem, że druga strona robiła, co mogła, bym czuł się doinformowany i częścią społeczności życzliwych sobie ludzi, którym nieobce jest rozmawianie z klientami nawet o mozołach codziennego życia.
Minusy? Mobile Vikings jest tylko „mobile”. Ze stacjonarną Vectrą dalej mam ochotę się pochlastać mieczem (oczywiście wikińskim!).