Kiedy pierwszy raz zobaczyłem gameplay z planowanej premiery studia Zoink, pomyślałem jedno: Koralina. Zresztą, chyba każdy, kto poznał materiały promocyjne Lost in Random, miał w głowie podobne inspiracje. Jedni wspominali o Timie Burtonie, inni o Miasteczku Halloween. Czy jednak coś w tym złego? Absolutnie nie. Poza kultowym Medieval od dawna nie było gry zręcznościowej w takim klimacie – łączącej gotycki klimat z bajkowością. Moje nadzieje wobec tytułu były spore. Czy udało się je spełnić szwedzkim deweloperom?
Pierwsze wrażenie było bardzo dobre. Pomimo zaskakującego braku choćby polskich napisów, szybko wciągnąłem się w mroczną baśń dzięki filmowo poprowadzonej narracji, doskonałym głosom aktorów i klimatycznej muzyce Blake’a Robinsona (oczywiście zahaczającej o nuty elfmanowskie). Świat przedstawiony okazał się bogaty w niuanse, przygotowane z należną szczegółowością, a historia już na wczesnym etapie widać, że będzie opowiadała coś istotnego na temat życia i… cóż, jego losowości.
Sterowana przez gracza młoda dziewczyna o imieniu Even, wyrusza w podróż, by uratować swoją starszą siostrę Odd (taaak, chyba od tej zabawy słowem mogły zacząć się wątpliwości dotyczące tłumaczenia gry na język polski). Odd, jak każda mieszkanka Królestwa Losowości po ukończeniu dwunastego roku życia, została zmuszona przez złą królową do rzutu Mroczną Kością. Jej wynik określił, gdzie resztę swoich dni spędzi dziewczyna. „Szóstka”, która wypadła Odd, nie jest wbrew pozorom świetnym wynikiem, ponieważ oznacza, że siostra głównej bohaterki zamieszka w domu samej królowej. Na drodze Even szybko pojawia się sojusznik pod postacią kostki Dicey, która pamięta jeszcze dawno utracone, szczęśliwe czasy, gdy królowa nie rządziła krainą…
Krótko mówiąc: bracia Grimm by się nie powstydzili, Henry Selick by zaadoptował, a każdy kto lubi sporą dozę dziwności od zniekształconych postaci po przedmioty nieożywione – bez wątpienia pokocha. Dialogi, w których można wybierać swoje wypowiedzi, nie mają wpływu na fabułę, ale są spójne narracyjnie i stanowią odpowiedni przerywnik dla elementów akcji czy cutscenek. Te zresztą kapitalnie ożywiają groteskową, pełną niepokojącego piękna wizję twórców.
Już wcześniej wiedziałem, że Lost in Random zaproponuje mi rozgrywkę równie oryginalną co fabułę. I tutaj niestety zaczynają się schody…
Królestwo bez szans na dobry los
Już pierwsze walki, będące istotnym elementem gry, nie do końca mnie przekonywały. Rozgrywka polega na trafianiu z łuku w określone punkty przeciwników, co z kolei pozwala po jakimś czasie na rzucenie kostką. Liczba oczek z kolei determinuje, ile punktów wykorzystać możemy na nasze działania, np. odzyskanie części zdrowia, pozyskanie miecza o określonej wytrzymałości, czy pojawienie się (dosłownie) wielkiej ręki, która może wykonać atak na wrogów. Na początku liczyłem, że ta formuła się rozkręci i zacznie robić ciekawsza, niestety okazało się, że wraz z upływem czasu otrzymujemy w zasadzie więcej wrogów do pokonania i jeszcze bardziej rozciągnięte w czasie walki, które raczej nie usatysfakcjonują ani fana gier akcji, ani osób lubujących się w bardziej strategicznym podejściu. Spowodowało to, że po kilku godzinach odkrywania kolejnych elementów liniowej fabuły, widząc na horyzoncie jakiegoś przeciwnika, zaczynałem nerwowo przewracać oczami. Walk jest za dużo, są zbyt długie, a momenty, w których okazuje się, że zlikwidowanie wszystkich wrogów to jeszcze nie koniec danej potyczki – potrafią mocno rozsierdzić. Tempo i klimat walk nie zmieniają się przez 10-godzinną fabułę, nawet w przypadku dość schematycznych potyczek z bossami. Choć gra jest o ślepym losie, nie ma przypadku w tym, że przez cały czas wiemy, czego się spodziewać.
Lost in Random jest dla mnie bardzo polaryzującym tytułem. Nie da się go jednoznacznie skrytykować za fajny pomysł na świat, ujmujący, dziwny styl i wiele pomysłowych sposobów na przedstawienie filozofii autorów przy jego powstawaniu. Żmudne i nużące walki powodują jednak, że po grę najlepiej sięga się w małych ilościach, co w sytuacji, gdy chcemy poznać kolejne wątki fabuły, potrafi być trudne. Co zatem począć z propozycją Zoink i EA Originals? Czy warto sięgnąć po tę grę, mając świadomość wysokiej szansy na bycie równie oczarowanym historią co rozczarowanym rozgrywką? Moimi wrażeniami mam nadzieję, że chociaż trochę pomogłem w wyborze, by nie był on tylko loterią…
Werdykt
NASZYM ZDANIEM...
Lost in Random wyróżnia się pomysłowością w kwestii fabuły i mechaniki rozgrywki, ale wykonanie walk potrafi doprowadzić do frustracji przed ukończeniem 10-godzinnej przygody.
Plusy
Interesujący świat mrocznej bajki. Narracja. Udźwiękowienie na czele z rewelacyjną muzyką.
Minusy
Bolesna powtarzalność i nuda w walkach. Brak spolszczenia.