Grałem i ukończyłem Dragon Age: Straż Zasłony (The Veilguard), a teraz przyszedł czas na napisanie recenzji. I tu pojawia się problem. Nie wiem dokładnie, w co grałem. Trudno w ogóle zdefiniować, czym jest nowy Dragon Age. Czy jest przeznaczony dla fanów serii czy nowicjuszy? Czy to liniowa przygoda czy ARPG BioWare? Czy główny nacisk położony jest na walki czy na fabułę? Odpowiedź na wszystkie te pytania brzmi niczym jak w żartobliwych komentarzach na YouTubie: „tak”. The Veilguard desperacko stara się zadowolić wszystkich i nikogo nie urazić. Chce, żeby wszyscy go lubili… i właśnie dlatego trudno go pokochać.
Po wielu latach od premiery Dragon Age: Origins, gra ta ciągle jest dla mnie ważna w swoim gatunku, ale chociaż jestem jej fanem, nie chciałem by budowało to nierealistyczne oczekiwania co do nowej odsłony. Od ostatniej części, dobrego Inquisition, minęło dziesięć lat, czasy się zmieniły i jasne jest, że należy spodziewać się czegoś innego. Chciałem jednak tylko uzyskać fajną grę, podczas gdy wszystko inne byłoby bonusem, a otrzymałem: ładną grafikę, dobrą historię, ciekawe postacie ze świetnymi głosami, a wszystko to w otoczeniu niewiarygodnie prostego wykonania i jeszcze prostszych walk.
Przez całą grę miałem wrażenie, że zespół deweloperski chciał zrobić o wiele więcej, niż otrzymałem, ale wydawcy kazali im to wszystko wyrzucić. Efektem końcowym jest coś, co bardziej przypomina serię interaktywną niż grę RPG.
Ta rozpoczyna się od stworzenia swojej postaci (wybrania rasy, klasy i wszystkiego innego) i wejścia do świata. Solas, lepiej znany jako Dread Wolf, słynny Mag z poprzednich gier, otwiera portal, z którego wychodzą potwory i zaczynają atakować niewinnych ludzi. Rook (pseudonim naszej postaci) wraz z dwoma towarzyszami powstrzymuje Elfiego Maga, ale przez to robi jeszcze większe zamieszanie. Ponieważ zakłóciliśmy ten rytuał, teraz do naszego świata wkroczyli dwaj źli bogowie, którzy chcą wszystko zniszczyć. Naszym zadaniem jest naprawienie błędu poprzez zebranie zespołu zdolnych ludzi i powstrzymanie szalejących bogów. Nawet jeśli nie jesteś zaznajomiony z historią Dragon Age, bez problemu poradzisz sobie z fabułą.
Dragon Age: The Veilguard to gra bardzo piękna i dopracowana. BioWare zmieniło nieco styl graficzny, aby bardziej przypominał film Pixara, ale z mojej perspektywy nadal przyjemnie się na to patrzy. Aktorstwo głosowe jest na bardzo wysokim poziomie, choć ton wydaje się nieco nieautentyczny.
Choć grafika i fabuła są dobrze wykonane, nadal jest to gra wideo, w którą trzeba zagrać, i to właśnie w tym momencie The Veilguard naprawdę zawodzi, nie dając dużo frajdy. Poza przerywnikami filmowymi nie bawią ani walki, ani eksploracja, a już zwłaszcza interakcja z innymi postaciami. Starcia są zbyt łatwe na wszystkich poziomach trudności, a jedyną różnicą jest to, że wrogowie mają więcej energii i uderzają mocniej. Poza tym są całkowicie przewidywalni, przez co regularnie zapomina się o swoich towarzyszach.
Można nieco zmienić styl, inwestując punkty umiejętności w nowe zaklęcia i zdolności, ale ostatecznie wszystko wydaje się opcjonalne. Wygląda na to, że gra boi się, że będzie zbyt trudna i przedwcześnie narazi gracza na poddanie się. Nawet walcząc z przeciwnikiem na trzykrotnie wyższym poziomie, można za pierwszym razem go pokonać, będąc sumiennym w swoich atakach. Jeśli można coś miłego powiedzieć o walkach, to to, że wyglądają dobrze. Rzucanie magii, wymachiwanie mieczami i płynność to elementy, do których nie można się przyczepić.
Dragon Age: The Veilguard to bardzo płynne doświadczenie od początku do końca. Jasne, gra ma wiele zadań pobocznych i kilka rozwidleń, ale podążając liniową ścieżką, brnie się do przodu w dość stateczny sposób. Oprócz kilku ciekawych zagadek i odrobiny platformówki, przechodzenie przez fabułę przypomina korzystanie z autopilota. Nawet jeśli celowo zszedłem ze ścieżki w poszukiwaniu sekretów, nadal miałem wrażenie, że gra mnie tam zaprowadziła. Przejście przez The Veilguard przypomina bardziej grę w Uncharted, tyle że bez dobrej mechaniki wspinaczki i emocjonujących potyczek ze złoczyńcami.
Nie mam absolutnie nic przeciwko grom wideo mającym liniową historię. W rzeczywistości jako recenzent uwielbiam je, bo oszczędzają mój czas. Nie lubię jednak, gdy oferuje się mi fałszywą możliwość wyboru. Gry BioWare są znane z tego, że dają graczom opcje podejmowania decyzji. W Dragon Age: The Veilguard tylko trzy razy naprawdę czułem, że moje wybory mają konsekwencje, a nawet potem wszystko sprowadzało się do tej samej ścieżki.
Byłoby w porządku, gdybym miał wybór tylko w takich momentach, ale gra nieustannie bombarduje mnie, abym mógł wybrać, jak zareagować. Czy odpowiem pozytywnie, poważnie czy sarkastycznie – to absolutnie nieistotne. Wszyscy nadal będą do mnie tak samo nastawieni.
Jak we wszystkim innym, Dragon Age: The Veilguard wydaje się być przerażony, że ci się nie spodoba, więc gra ostrożnie. Na tyle bezpiecznie, że oferuje zbyt łatwą walkę, ogranicza eksplorację świata i niemal całkowicie ignoruje wybory gracza. Na koniec pozostaje ładna grafika i dobra historia.
Werdykt
NASZYM ZDANIEM
Formułkowa gra BioWare osadzona w świecie fantasy jest bardzo dobrze wykonana, ale ostatecznie nie znalazłem w niej tego, co mogłoby uczynić z niej pozycję doskonałą.
Plusy
Atrakcyjna strona wizualna. Ciekawa historia. Wysokiej klasy aktorstwo głosowe.
Minusy
Nudne walki. Ograniczona eksploracja. Wybory nie mają znaczenia.