Gdy większość pomysłów w gatunku strategii czasu rzeczywistego zdaje się być wyeksploatowanych… Gdy nowa, ultra-realistyczna grafika przestała już zachwycać i cieszyć… Gdy każdy kolejny tytuł na rynku jest tylko „kolejnym”… producenci muszą wymyślić coś nowego. Jednym ze sposobów na to okazało się tworzenie hybryd z dwóch gatunków. W ten sposób powstał np. Battlestations Pacific.
Ocena
Grywalność: | {ikona-gc05} |
Grafika: | {ikona-gc04} |
Dźwięk: | {ikona-gc04} |
Ogółem: | {ikona-gc05} |
Battlestations Pacific to połączenie strategii czasu rzeczywistego z symulatorem. Mamy tu do czynienia z kontynuacją znanego i dość uznanego przez krytyków i graczy Midway. Po raz kolejny otrzymujemy pokaźny zbiór misji dla pojedynczego gracza, które bazują na wydarzeniach z okresu II Wojny Światowej.
Tym razem mamy do dyspozycji aż dwie kampanie, z czego jedna pozwala po raz pierwszy na grę po stronie japońskiej. Hybryda gatunkowa ma swoje podstawy. Fabularnie bowiem temat jest oklepany. Zaczynamy od Pearl Harbor, co już jest wystarczającym powodem żeby oczekiwać wiele od producenta pod względem jakości wykonania gry. To po stronie japońskiej. Po stronie amerykańskiej z kolei stajemy do boju w bitwie o Okinawę, co jeszcze dobitniej podkreśla, że Pacific jest sequelem rozpoczynającym się w momencie zakończenia poprzedniej części historii.
Kto grał w poprzednią część serii zapewne szybko połapie się w menu i klawiszologii. Początkujący mogą mieć za to problemy, gdyż aspekt ten w Pacific został równie mało intuicyjnie rozwiązany co w Midway. Wcześniej próbowano trybu treningowego. Tym razem zastąpiono go możliwością zwykłej praktyki, ale to nadal za mało. Przydałby się bardziej rozbudowany tutorial. Dlatego pierwsze dwie godziny zabawy w Battlestations mogą wydawać się nieco dziwne. Same misje wyjaśnione są dobrze.
Zawierają wprowadzenie, wraz z informacjami mającymi na celu doradzenie nam jak postępować przy określonym zadaniu. Mimo mojego doświadczenia w grach, nadal wydawało mi się to za mało i jest to w pewnym sensie potwierdzenie tezy, że Pacific przeznaczone jest dla zaawansowanych użytkowników pod względem myślenia strategicznego.
Do systemu kontroli nad pojazdami można się szybciej przyzwyczaić i już po dwóch misjach uznać, że wie się, co się robi. Istnieją trzy klasy pojazdów, z których każdym inaczej się porusza. Nic dziwnego, mamy przecież do czynienia z pojazdami lądowymi, powietrznymi i podwodnymi. Niezbyt dokładnie zbalansowano te elementy, gdyż kierując samolotem ma się odczucie grania w tytuł arcade’owy, natomiast chwytając za ster w łodzi może towarzyszyć nam to uczucie ze słynnych tytułów symulacyjnych, w których nie warto choćby na chwilę wypuszczać z rąk instrukcji. Posiadacze PC-tów są jednak i tak w lepszej pozycji niż konsolowcy. Miałem nieprzyjemność grania w Pacific na Xboxie360 i niestety po raz kolejny trzeba przyznać, że ten gatunek przeznaczony jest głównie dla „blaszaków”.
Fakt kolejny: przeciwnik jest inteligentny. W zależności od naszego typu ataku bądź obrony, rywal dostosowuje swoją technikę tak, by nas oszukać. Nie ma co liczyć na proste obranie celu i strzelanie gdzie popadnie. Tu liczy się pomysł, doświadczenie i zachowanie zimnej krwi, nie tylko podczas własnych manewrów, ale i przy wydawaniu poleceń. Ten ostatni system działa bardzo dobrze. Nie tylko więc AI wroga nie szwankuje, ale i naszych przyjaciół, którzy mocno nas wspomagają w działaniach. To jak w końcu jest, łatwo czy trudno? Trudno (niełatwo) powiedzieć. Pacific jest w zasadzie mieszanką skrajności. Z jednej strony mamy nieograniczoną amunicję na podstawową broń. Z drugiej, musimy dobrze zastanowić się, kiedy jej użyć. Pomoc w użyciu bomb czy torped ze strony komputera jest duża, ale i tak wymaga precyzji i wcześniejszego treningu. Należy podkreślić, że czerpanie prawdziwej przyjemności z gry następuje dopiero po przebrnięciu przez trudy i mozoły nauki. Nagroda jest duża, ale niecierpliwi mogą się szybko zniechęcić. Niepotrzebnie.
Wyobraźcie sobie teraz, że nauczyliście się kierować wszystkimi typami maszyn. Potraficie korzystać z broni. Poznaliście sztuczki, których możecie używać, choć mogą to również wykorzystać wasi wrogowie. Na końcu trenujecie by ogarnąć cały ten temat, otrzymując mapę misji, która przypomina typowy RTS, z możliwością nagłego wcielenia się w jedną z licznych jednostek. Było ciężko, prawda? Ale od tego momentu po prostu nie można narzekać na nudę. Na ekranie praktycznie cały czas coś się dzieje, a mnogość działań jakie można podjąć sprawia, że ochota do gry nie znika aż do jej ukończenia. Na początku skomplikowane menu, nagle staje się przyjazne, gdyż po prostu nauczyliśmy się z niego korzystać i zdajemy sobie sprawę z tego, że nie tyle było topornie skonstruowane, co przeznaczone dla doświadczonego użytkownika, który wie co z nim zrobić. Przyjemność z tej rozmaitości wojennych rozgrywek jest naprawdę ogromna.
Najpierw było o trudach, później o nagrodzie jaka nas po nich spotyka. Pora więc zająć się prawdziwymi bolączkami, na które druga odsłona Battlestations nie ma usprawiedliwienia. Mapa działań jest trochę za mało przejrzysta. Pojawiające się na niej komunikaty mogą czasami przeszkadzać. Precyzja, która jest wymagana od gracza kłóci się z możliwościami jakie momentami daje ten, bardzo istotny element zabawy. Ponadto, na różnych etapach gry, pewne kwestie dotyczące sterowania nie są w ogóle wyjaśnione.
Ni stąd, ni zowąd, w środku bitwy, musimy uczyć się czegoś zupełnie nowego, co zazwyczaj kończy się kilkoma porażkami nim zrozumiemy, o co tu właściwie chodzi. Również jednostki, którymi możemy sterować, nie są wyróznione w stosunku do tych, które są kontrolowane przez AI. Wprowadza to nieco zamieszania, gdy szybko musimy podjąć kluczową decyzję. Momentami irytujące są powtarzające się informacje głosowe, ale być może to tylko krytyka z mojej strony, gdyż nigdy nie przepadałem za nużącymi komunikatami w RTS-ach. Nienaturalnie brzmi również podział komend na narodowości: amerykańską i japońską.
Na koniec zajmijmy się oprawą. Tutaj nie ma zaskoczeń. Zgodnie z moimi przewidywaniami nastąpił progres w stosunku do Midway. Niektóre ataki nie wyglądają tak spektakularnie jak można by to sobie wyobrażać, jednak chociażby krajobrazy, w tym piękne morze, wyglądają naprawdę olśniewająco. Dość gęsto występujące jednostki zostały dobrze uformowane i nie ma się wrażenia chaosu panującego na ekranie.
Największą siłą Pacific jest jego unikalność. W oklepanej tematyce nie ma w tej chwili miejsca na gry, które powielają schematy i zaskakują jedynie odświeżoną grafiką. Ponadto, plusy, których próżno szukać w innych, podobnych pozycjach, sprawiają, że przymyka się oko na pewne niedoróbki. Nie ma bowiem alternatywnej pozycji, która prezentowałaby w ten sposób wydarzenia II Wojny Światowej. Gra jest trudna, zaskakująca i niecodzienna, ale to od gracza ostatecznie będzie zależało czy uzna te cechy za wady czy zalety produkcji Eidosa.