Czy myślisz, że jesteś już całkiem „ponad” ideą Web 2.0? Cóż, serwisy, które zarabiają prawdziwe pieniądze z pewnością nie są. Nie zapominajmy o ludziach, którzy są siłą napędową serwisów społecznościowych.
Po pęknięciu internetowej bańki w 2001 roku, do kostnicy zaśmieconej trupami serwisów, których wartość liczono w milionach dolarów, trafiło wiele dotcomów. Jakimś cudem niewielka liczba dotcomów uniknęła pogromu, w przeciwieństwie do większości nieszczęsnych serwisów, które odpadły po drodze. Co takiego sprawia, że te strony są tak wyjątkowe?
Największym z tych, którzy przeżyli był Amazon.com. Najlepiej znany sieciowy sklep był jedynie zainteresowany zagarnięciem jak największych pieniędzy z internetowego tortu, podobnie jak inne firmy, miał jednak pewną unikatową cechę. Zdał sobie sprawę, że ludzie korzystający z tego biznesu byli tym biznesem. Myślenie tego rodzaju doprowadziło do powstania generacji nowych stron, którym przypięto etykietkę Web 2.0, mającą objąć społeczny potencjał internetowych ofert.
– Web 2.0 jest dla mnie tym, co stało się, gdy branża techniczna zdała sobie sprawę, że nie wszystko sprowadza się do e-komercji, a kontakty między ludźmi, interakcja i komunikacja były najważniejsze dla sieci – wyjaśnia Danah Boyd (http://www.danah.org), badaczka specjalizująca się w zagadnieniu sieciowych społeczności, pracująca dla Yahoo! Research Berkeley. – Wracamy do wczesnych lat 90., skupiając się na ludziach, a nie sprzedaży.
Pośród serwisów, które okiełznały ową socjalizację lub interakcję są TripAdvisor, Wikipedia, Del.icio.us, MySpace, YouTube, Technorati oraz Digg.
Zajmujący się technologicznymi newsami Digg (http://www.digg.com) umożliwia odwiedzającym go internautom wybieranie, które z artykułów pojawią się na stronie głównej serwisu. Uruchomiony przez Kevina Rose\’a, który wcześniej pojawił się w amerykańskim technologicznym show \”The Screen Savers\”, Digg w całości polega na członkach społeczności skupionych wokół serwisu.
– Digg wystartował we wrześniu 2004 jako osobisty projekt – mówi Rose. – Zastanawiałem się jak to będzie wspaniale, gdy oddam kontrolę nad serwisem społeczności i będę polegać na mądrości rzeszy użytkowników, którzy zadecydują o tym, co znajdzie się na stronie.
Sieciowi (domorośli) eksperci
Od uruchomienia Digg rósł w siłę i obecnie liczy 250 tys. zarejestrowanych użytkowników oraz około 550 tys. unikatowych użytkowników odwiedzających serwis każdego dnia. Jednakże nigdy nie był nastawiony na zysk, pomimo pogłosek o wielomilionowych kwotach proponowanych za odkupienie serwisu.
-Początkowo Digg był moim osobistym projektem. To był prawdziwy eksperyment mający dać odpowiedź na pytanie, jak rzesze użytkowników mogą kontrolować i promować treści bez zewnętrznej redakcyjnej kontroli – mówi Rose. – W krótkim czasie zorientowałem się, że coś było na rzeczy, gdy na Diggu najnowsze informacje zaczęły się pojawiać znacznie szybciej, niż w tradycyjnych mediach.
Dzięki czynnikowi społecznemu, obecnemu w serwisach Web 2.0 oraz technologiom, które je napędzają, można mówić o zmianie sposobu w jaki treść jest przygotowywana, odbierana i dostarczana. Zamiast jedynie oglądania treści w internecie, możemy obecnie brać udział w tworzeniu naszych ulubionych serwisów, a nawet edytować je! U podstaw całej idei leży zaangażowanie użytkowników. W Diggu użytkownicy zamieszczają artykuły w celu ich zrecenzowania, jednak to użytkownicy, a nie wydawca decydują, które z nich pojawią się na stronie głównej.
Jednak pomimo pół miliona unikatowych użytkowników każdego dnia, nadal wystarczy kilkaset diggów (głosów oddanych na dany artykuł – przyp. red.), by artykuł znalazł się na stronie głównej, a użytkownikowi wystarczy oddać głos na dany artykuł i skomentować około 50 artykułów, by znaleźć się w 1 procencie najbardziej aktywnych zarejestrowanych użytkowników Digga. Tak więc, pomimo dużego ruchu na stronach, wygląda na to, że Web 2.0 jest napędzana przez relatywnie niewielką liczbę ludzi: są to sieciowi eksperci.
Według Wikipedii – którą też prowadzą eksperci – definicja takiej osoby (ang. maven) to \”ekspert w jakiejś dziedzinie, zazwyczaj ktoś, kto sam się mianował ekspertem i kto stara się przekazać swoją wiedzę innym\”.
Todd Rosin jest takim ekspertem. Mieszka w Seattle i zajmuje się usługami finansowymi. W wieku 42 lat ma wylatanych więcej mil powietrznych, niż większość ludzi. Gdy kilka lat odkrył serwis TripAdvisor.com, został jego recenzentem.
– Wierzę w wartość przekazu osób dobrze poinformowanych, tak więc serwis internetowy przykuł moją uwagę – mówi Rosin. – Tego dnia spędziłem na stronie długie godziny, wertując recenzje i zaznaczając, jakie warunki chciałbym zastać w hotelu i konfrontując informacje, które znalazłem z oczekiwaniami. Nie mogłem się doczekać podróży i napisania pierwszej recenzji.
Według Rosina, który pisywał recenzje do szkolnej gazetki jako młody człowiek, główne pobudki dostarczania tak dużej ilości darmowej treści są czysto altruistyczne, sam czerpie dużą przyjemność z pomagania innym.
– Chcę pomagać innym dobrze podróżować – wyjaśnia Rosin. – Sądzę, że pomaganie ludziom uczciwą wiedzą, gdy gdzieś podróżują, tak by wiedzieli czego się spodziewać, to dobra karma. Może kiedyś ktoś zachowa się tak samo w stosunku do mnie. W rzeczywistości osoby recenzujące ze mną na TripAdvisorze już to robią.
Nieoczekiwane nagrody
Podobnie jak Todd, Gail Cook także pisała w przeszłości i zachwycała się wolnością pisania w internecie. Gail jest obecnie sklasyfikowana na czwartym miejscu wśród autorów w Amazon.com, który wielu uważa za przedstawiciela rodziny Web 2.0. Gail ze swojego domu w Teksasie zrecenzowała tysiące produktów.
– Obecnie, wydaje mi się, że działanie przeniosło się do internetu – mówi Gail. – Gdzie indziej twoje słowa czyta tak wiele osób? Jestem recenzentką przez większość mojego dorosłego życia.
Oprócz zaspokajania swojej pasji do pisania i zdobycia reputacji w społeczności Amazon.com, Gail odkryła nieoczekiwane korzyści z bycia sieciowym ekspertem.
– Spotkałam interesujących ludzi – mówi.
Serwisy, których działalność opiera się na dostarczaniu treści przez użytkowników doceniają ich wysiłek. Jednak wspomnienie o pomyśle płacenia ekspertom, za każdym razem wywołuje taką samą odpowiedź.
– Absolutnie nie – wyjaśnia Rosin. – To siła internetu. Wartość informacji, którą otrzymuję jest wystarczającą rekompensatą za treść, którą sam dostarczyłem.
Choć wielu z nas trudno to zrozumieć, osoby, które dostarczają informacje do serwisów społecznościowych, nie chcą i nie oczekują zapłaty za to, co robią, gdyż mają wiele innych powodów, by się angażować w swoją działalność.
– Są inne bodźce niż pieniądze, to: sława, uwaga, szacunek, docenianie, reputacja – mówi Danah Boyd. – Czy sądzę, że moi przyjaciele powinni pobierać ode mnie opłaty za każdym razem, gdy polecają mi jakąś restaurację? Zdecydowanie nie. Nie interesowałyby mnie ich rekomendacje. A jeśli braliby pieniądze za dzielenie się nimi, wątpiłabym w ich motywację.
Praca z zamiłowania
Ci, którzy zapełniają serwisy bezpłatną treścią uważają dyskusje na temat potencjalnej zapłaty za zniewagę. Nie oznacza to, że wsparcie dla Web 2.0 jest powszechne. Dostarczanie bezpłatnej treści jest też mocno krytykowane.
– Niewielki odsetek populacji cieszy robienie rzeczy jedynie ze względu na możliwość uczenia się, odkrywania czy pomagania. Stawiamy ich za przykład tego, dlaczego Web 2.0 czeka przyszłość.
Jednak nie jest to altruizm, lecz egoizm – pisze Rob May, współzałożyciel Carnival of the Capitalists (http://www.thecotc.com) i Jotzel (http://www.jotzel.com). – Ci ludzie robią to co robią ze względu na osobiste potrzeby ich ego, potrzebę zdobywania wiedzy lub z jakichkolwiek innych powodów… Wspólnym punktem odniesienia jest to, czy nasz model biznesu jest zbudowany na dobroci ludzkich serc – jeśli tak jest, z pewnością upadnie.
Bardzo łatwo być cynicznym jeśli chodzi o bezpłatne treści napędzające social web, jednak nikt nikogo nie zmusza, by dostarczał treść do serwisów Web 2.0. Wygląda na to, że ludzie robią to z pobudek innych niż chęć zarabiania pieniędzy. I bez względu na to, jak trudno jest niektórym to zrozumieć, jest coś optymistycznego w czymś, czego nie wspieramy, ale cenimy. Tak trzymać.
Odkrywamy, co kieruje najbardziej aktywnymi użytkownikami Digga
W przypadku niektórych serwisów istnieje niemalże przymus zapełniania ich treścią, zwłaszcza jeśli jest to proste do zrobienia (wymaga jedynie jednego kliknięcia, za pomocą którego zamieszcza się informację). Kevin Rose jest przekonany, że użytkownicy są \”przymuszeni do dostarczania treści\”, gdyż sądzą, że artykuły należą do masowych odbiorców. Thomas Clifford, administrator systemu z Wisconsin, jest numerem dwa na liście osób zapełniających treścią Digga i z pewnością odpowiada profilowi użytkownika Digga, nakreślonemu przez Rose\’a.
– Zacząłem od wynajdowania artykułów z mało znanych serwisów, przesiewania ich i następnie wysyłania na Digga – mówi Clifford. – To było wyzwanie. Stało się rodzajem gry. Byłem ciekaw, czy moje artykuły pojawią się na pierwszej stronie. Był to niemal rodzaj obsesji. Sprawdzałem serwis w każdej wolnej chwili, musiałem zobaczyć pozycję, jaką zajmowały moje artykuły. Z pewnością nie oczekuję jakiejkolwiek nagrody lub chwały za to co robię. Gdyby się pojawiły, z pewnością byłyby wspaniale, ale nie szukam ich. Robię to, by pomóc budować to, co uważam za wspaniałą ideę.
Strony dla domorosłych ekspertów
Serwis: Amazon
http://www.amazon.com
Ocena: 5/5
Nie można dyskutować o serwisach, które polegają na treści generowanej przez użytkowników bez wspomnienia Amazon.com. Amazon, który zaczął od sprzedaży książek, obecnie ma w ofercie wiele różnych towarów. Tym, co odróżnia go od konkurencji jest duża społeczność osób piszących komentarze oraz jakość recenzji.
Serwis: TripAdvisor
http://www.tripadvisor.co.uk
Ocena: 4/5
Jeśli szukaliśmy kiedyś wakacyjnych ofert, z pewnością trafiliśmy na TripAdvisora. Z ponad czterema milionami komentarzy, gdziekolwiek byśmy się nie znajdowali, jest szansa, że znajdziemy odpowiedni komentarz w TripAdvisorze. Serwis wymaga jednak poprawek projektu i funkcjonalności.
Metacritic
http://www.metacritic.com
Ocena: 4/5
Serwis stworzony przez CNET to mieszanka muzycznych recenzji, filmów, książek i gier pochodzących zarówno z tradycyjnych mediów, jak też od ludzi. Serwis oblicza średnią recenzji z obydwu źródeł i podaje obydwa wyniki (z możliwością dostępu do poszczególnych recenzji).
Dobrze zaprojektowany i łatwy w użyciu.
ScreenSelect
http://www.screenselect.co.uk
Ocena: 5/5
Dzięki serwisom online, w których można wypożyczyć DVD, takim jak ScreenSelect nigdy więcej nie będziemy musieli płacić opłat za spóźnienie w wypożyczalniach mieszczących się na reprezentacyjnych ulicach. Wypożyczalnie online mogą też budować wokół siebie społeczności użytkowników. Poprzez ocenę i recenzję filmów sekcja \”moje rekomendacje\” staje się o wiele bardziej nam bliższa.
Serwis: YouTube
http://www.youtube.co.uk
Ocena: 5/5
Sieciowi znawcy nie tylko są dostarczycielami recenzji, mogą dostarczać całą bezpłatną treść – np. taką jak wideo. Użytkownicy umieszczając swoje filmy na YouTube udostępniają ją szerokiej publiczności. Dla nas, użytkowników są one bezpłatne, jednak dla YouTube koszty łącza wynoszą około miliona dolarów każdego miesiąca.