Serwisy społecznościowe podbiły świat, a webdeveloperzy z całego internetu zapełniają je kolejnymi widgetami, gadżetami i najróżniejszymi aplikacjami. To jednak dopiero początek.
Ostatnio na wrześniowej konferencji TechCrunch 50 wszystkim nam opadły szczęki. Powodem była prezentacja aplikacji Sekai Camera na iPhone\’a. Wykorzystując wbudowaną w urządzenie kamerkę internetową, program nakłada na to, co widzimy przed sobą, informacje pobrane z sieci, dodane przez innych użytkowników. Czy taka jest właśnie przyszłość aplikacji społecznościowych?
Hm, prawdopodobnie nie. Demo (http://www.youtube.com/watch?v=KgTwSXK_5dg) prezentuje się efektownie, ale brak szczegółowych informacji. Firma Tonchidot nie ujawniła, jakiej technologii używa, chociaż jak twierdzi system rozpoznawania obrazów nie jest częścią systemu, a obietnica łączenia informacji zbieranych przez innych użytkowników oznacza, że rola Tonchidot jest raczej niejednoznaczna. Jeżeli to tak faktycznie działa, wówczas można mówić o hicie wśród mobilnych aplikacji internetowych. Nie ma jednak pewności, czy Sekai Camera nie stanie się mobilnym odpowiednikiem niesłynnego Duke Nukem Forever.
To, co jest interesujące, to nie sama aplikacja. Zamiast przekreślać ten pomysł, ludzie chcieli wiedzieć wszystko o tym, jak to działa. Póki co nie łączymy jeszcze bowiem w taki sposób internetu z realnym życiem, ale ciągle się do tego zbliżamy.
Lokalizacje, lokalizacje
Aplikacje społecznościowe potrafiące wykorzystać informację o naszej lokalizacji istnieją już od pewnego czasu, ale dopiero szum wokół iPhone\’a dał im drugą szansę. Sklep internetowy iTunes App Store jest zapełniony po brzegi tego typu programami. Nrme to coś w rodzaju mobilnego Twittera. iCloseBy łączy użytkowników z innymi osobami dzielącymi tą samą sieć lokalną. Now! GeoNetworking został stworzony po to, aby można było pozostawiać informacje dla innych osób. Loopt przypomina Facebooka, tyle tylko że tutaj wiadomo gdzie każdy się znajduje. Lista aplikacji jest o wiele dłuższa, podobnie jak w przypadku programów napisanych na Androida od Google.
Wzmożone zainteresowanie takimi aplikacjami łączy się z rosnącą popularnością telefonów wyposażonych w odbiorniki GPS, takich jak iPhone, wyższych modeli Nokii czy urządzeń Blackberry. GPS nie jest jednak obowiązkowy. Usługa My Location (http://www.google.com/gmm/mylocation.html) od Google oferuje podobną dokładność co GPS. W dodatku aplikacja została udostępniona w technologii Gears, co powinno zachęcić programistów do eksperymentów.
Jedną z najbardziej znanych aplikacji wykorzystujących naszą lokalizację jest Whrrl (http://www.whrrl.com). Jego sens najlepiej oddaje określenie \”społecznościowej mapy\” (serwis Mashable określił go jako \”Yelp połączony z Twitterem\”), pozwalającej na znajdywanie miejsc i wydarzeń w zależności od naszych kontaktów, lokalizacji, rekomendacji lub zainteresowań. Aktualnie program znajduje się w wersji beta, jest dostępny w 17 amerykańskich miastach i można go uruchomić na PC lub smartphone\’ach.
To, co różni Whrrl od innych podobnych aplikacji, to sprytny model biznesowy. Jeff Holden, CEO firmy, wierzy w tzw. \”foot-streaming\”. Czyli przypisywanie danych do lokalizacji w podobnym stylu, w jakim na Amazonie wyświetlają się boksy \”inni kupili też\”, z tą różnicą że miałoby się to odbywać w realnym świecie i mogłoby się przyczynić do zrewolucjonizowania reklamy. Holden celuje w małe firmy, które zwykle reklamują się w książce telefonicznej lub w lokalnej gazecie, pomagając im w trafieniu do klientów konkurencji. Dane przypisane do lokalizacji pokażą, czy ich promocje faktycznie wypaliły.
Robi wrażenie? Na inwestorach na pewno. Whrrl otrzymał spore wsparcie finansowe, był także pierwszą usługą wspartą przez iFund, fundusz sponsorowany przez Apple w celu rozkręcenia rynku aplikacji dla iPhone\’a. Jednak podobnie jak i inne aplikacje społecznościowe, Whrrl cierpi z powodu swojej wyjątkowości. A co jeśli nie będzie nikogo innego, komu można by wysłać wiadomość? Co nam z nowej sieci społecznej, jeżeli wszyscy korzystają z innych usług?
Jeden za wszystkich
Jednym z najbardziej eleganckich rozwiązań tego problemu, przynajmniej w przypadku aplikacji społecznościowych wykorzystujących lokalizacje, jest Yahoo Fire Eagle (http://fireeagle.yahoo.net/). Wysyłając swoje dane do Fire Eagle, można uzyskać dostęp do każdej obsługiwanej przez Yahoo platformy społecznościowej – dzięki temu można łatwiej zaktualizować 20 usług tak, jakby aktualizowało się tylko jedną. Co najważniejsze, można dostarczyć w ten sposób informacje wykorzystywane przez różne aplikacje społecznościowe – zatem aplikacja działająca na zasadzie \”co jest niedaleko?\” otrzymałaby precyzyjne dane o naszej lokalizacji, podczas gdy znajomi korzystający z innych sieci społecznych mogliby co najwyżej dowiedzieć się, w jakim rejonie lub kraju przebywamy.
To nie jedyny pomysł Yahoo. Ich nadchodząca aplikacja oneConnect, aktualnie dostępna tylko jako zwiastun na iPhone\’a, jest agregatorem danych gromadzącym w jednym miejscu kontakty z książki adresowej Yahoo, telefonu komórkowego i znajomych z serwis społecznościowych. Aplikacja ma informować o aktualizacji ich statusu za każdym razem, gdy skorzystają oni z tych usług. Działa to także w drugą stronę, dzięki czemu można za pośrednictwem oneConnect aktualizować własny status w takich serwisach jak MySpace, Twitter, Facebook i innych wybranych platformach. W tej chwili aplikacja wspiera Bebo, Flickr, MySpace, Dopplr, Friendstera, Twittera, Facebooka, Last.fm i YouTube.
Oczywiście Yahoo to nie jedyna firma eksperymentująca z przenoszeniem danych. Zarówno Microsoft, jak i Google mają do tego przeznaczone własne API, a Facebook i MySpace umożliwiły innym stronom pobieranie niektórych danych z zamieszczonych profili. Jednak Joseph Smarr i Chris Messina z serwisu Portable Contacts (http://portablecontacts.net) podkreślają, że \”każde z tych API jest unikalne i ma właściciela\”.
Portable Contacts oferuje alternatywę w postaci \”wspólnej otwartej specyfikacji, dającej wszystkim korzyści\”, która wykorzystuje istniejące już standardy, takie jak vCard, OpenSocial, OpenID, Oauth i inne. Jak wyjaśnia Marc Canter (http://blog.broadbandmechanics.com): \”Ten standard nie ma własnego logo, ledwo co ma własną stronę internetową. Ale ma działający kod i zapewnia współpracę pomiędzy Yahoo, Google, Plaxo, SixApart, MySpace i innymi serwisami. Od samego początku jest nastawiony na korzyści dla końcowych użytkowników, wprowadzając przenośność danych do codziennego życia\”.
Jak podał serwis TechCrunch, portal AOL pracuje nad nową wersją strony głównej, która będzie uwzględniać \”odnośniki do stron tworzone przez użytkowników, odnośniki do kont pocztowych w serwisach Yahoo Mail, Gtmail i Hotmail oraz odnośniki do zewnętrznych sieci społecznych Facebook i MySpace\”. To duża rzecz, ponieważ jak napisał w serwisie ReadWriteWeb Marshall Kirkpatrick, \”Z 60 milionami unikalnych użytkowników miesięcznie, AOL nadal ma trzy razy więcej użytkowników niż Digg\”.
Yahoo zmierza w tym samym kierunku. We wrześniu firma przekazała agencji Associated Press informację, że w kolejna odsłona portalu będzie naszpikowana widgetami, umożliwiając użytkownikom dodawanie treści z serwisów w rodzaju Netflix, Amazon oraz iTunes. Nawet Microsoft przystąpił do działania wraz z ogłoszeniem platformy Live Mesh, przeznaczonej do synchronizacji danych z różnych źródeł w postaci komputerów, telefonów i przeglądarek internetowych. Jak napisał w notatce Ray Ozzie, pełniący w Microsofcie funkcję głównego architekta oprogramowania: \”Internet to pierwsza i główna sieć łącząca ludzi (…) wszystkie aplikacje będą rozwijane w kierunku rozpoznawania i przejmowania aspektów formowania grup do sieci, w sposób który będzie miał fundamentalne znaczenie dla naszych doświadczeń\”.
Zamknięte sieci społeczne mogą sprawiać dużo frajdy, ale otwarte podejście jest jeszcze bardziej ekscytujące. Połączenie przenośności danych, wykorzystania lokalizacji i ciągłego dążenia programistów do połączenia wszystkiego ze wszystkim, to coś dużego. Dla przykładu, recenzja książki napisana przez znajomego, opinie o wyjazdach wakacyjnych lub restauracjach nie mają zastosowania na Facebooku, ale jeżeli mógłbyś zobaczyć je na stronie Amazona lub TripAdvisora albo wówczas, gdy akurat przechodzisz obok lokalu, nagle nabierają znaczenia. I właśnie w tym kierunku zmierzamy. Pierwsza fala aplikacji społecznościowych polegała na zmobilizowaniu ludzi do korzystania z konkretnych platform. Druga fala będzie wymagała dostarczenia platform ludziom.
{tlo_3}
Prywatność: dlaczego serwisy społecznościowe wymagają od nas wykonywania nienaturalnych czynności?
Jednym z tematów poruszonych na wrześniowej konferencji Web 2.0 Expo przez Claya Shirkyego, eksperta od mediów społecznościowych, było przeładowanie informacjami. Jego zdaniem problem nie leży w tym, że mamy wokół za dużo informacji. Wszystko sprowadza się do nieodpowiednich filtrów. \”Prywatność to sposób zarządzania przepływem informacji – problem, z którym mamy do czynienia, dotyczy tego, w jaki sposób przechodzimy z systemu socjalnego do zaprojektowanego odgórnie, systemu binarnego\”.
Jednym z problemów związanych z pierwszą falą aplikacji społecznościowych jest fakt, że gdy dodajesz nowe osoby do kontaktów, wszyscy twoi znajomi z prywatnej sieci są domyślnie określani mianem \”przyjaciół\”. W tej definicji mieszczą się zdaniem Roba Cottinghama (http://beth.typepad.com/beths_blog/2008/09/burning-problem.html) zarówno dobrzy przyjaciele, partnerzy biznesowi jak i dawni znajomi ze szkoły.
Dobra wiadomość jest taka, że sieci społecznościowe zaczynają zdawać sobie sprawę z tego, że ten system przyjaciół jest nieodpowiedni. Na przykład Facebook umożliwia stworzenie listy kontaktów i z osobami przypisanymi do różnych grup. A jaka jest zła wiadomość? Takie rozwiązanie uprzykrza życie i będzie uprzykrzać jeszcze bardziej, gdy nasze dane będą współdzielone przez różne platformy i usługi. Jak to określił Clay Shirky, \”Zarządzanie preferencjami prywatności to nienaturalna czynność\” – ale w miarę, jak społeczna sieć ewoluuje, w pewnym momencie do tego przywykniemy.
{/tlo}