Florencja w grudniu to dziwny miks zapachów: mokry kamień, espresso, kasztany z ulicznych piecyków i… elektryczny szum, który coraz skuteczniej zagłusza stare, dobre spaliny. W tej scenerii Toyota zaprezentowała swoje dwa nowe pomysły na codzienne jeżdżenie: elektrycznego Urban Cruisera oraz Aygo X, które właśnie dorobiło się pełnoprawnego napędu hybrydowego. Dwa samochody, dwa temperamenty i jedna opowieść o tym, jak motoryzacja próbuje pogodzić chill z unijnymi normami emisji.
Urban Cruiser: prąd na wzgórzach Toskanii
Z lotniska do Hoxtona jedzie się chwilę, ale wystarczająco długo, żeby przypomnieć sobie, że Florencja nie lubi samochodów. Wąsko, ślisko, wszędzie strefy ograniczonego ruchu, a GPS co chwila grozi mandatem w języku włoskim. Idealne miejsce, żeby pokazać nowego elektrycznego B-SUV-a, który z definicji ma godzić „urban” z „cruiserem”, a nie tylko wozić dzieci do przedszkola.
Urban Cruiser wygląda tak, jakby projektant dostał brief: „ma być prawdziwy SUV, a nie cosplay na bulwar przy centrum handlowym”. Sylwetka jest zwarta, napompowane nadkola w czarnych listwach robią swoje, a przedni pas z LED-ami w kształcie litery „U” patrzy na świat z lekkim, japońskim fochem. To nie jest kolejny gładki, wyprany z charakteru elektryk, który ma udawać sprzęt RTV. Tu czuć trochę „urban tech”, ale taki bardziej uliczny, a mniej powerpointowy.


Najciekawsze jest to, czego z zewnątrz nie widać: nowa platforma zaprojektowana wyłącznie pod elektryki. Akumulator (49 lub 61 kWh, w zależności od wersji) wpięto w strukturę auta, a całość usztywniono tak, że na pierwszych zakrętach gdzieś za Florencją można się szczerze zdziwić. Samochód nie próbuje się przechylać jak stary SUV na sprężynach po przejściach, tylko klei się do asfaltu w sposób nieprzyzwoicie dojrzały jak na segment B. Nisko położony środek ciężkości robi dokładnie to, co obiecuje każdy folder marketingowy – tylko tym razem naprawdę to czuć.
Na prostych nie ma hollywoodzkiego łamania karku, znanego z niektórych elektryków, ale i tak nie jest auto do drag race’ów pod IKEĄ. Wersje z baterią 49 kWh i napędem na przód oferują 144 konie, mocniejszy zestaw 61 kWh daje 174 KM na przednią oś, a odmiana AWD dorzuca drugi silnik z tyłu i kończy na 184 KM oraz 307 Nm. W praktyce oznacza to, że przy wyjeździe z ciasnej, brukowanej uliczki na obwodnicę Florencji nie czujesz ani grama stresu – wciskasz gaz, a samochód po prostu robi swoje. Szybko, liniowo, bez zbędnego dramatu.
Kluczem w Urban Cruiserze nie jest jednak samo przyspieszenie, ale spokój. LFP-owe akumulatory nie wywołują histerii, a program Toyota Battery Care obiecuje co najmniej 70% pojemności po 10 latach albo milionie kilometrów, o ile pamiętasz o corocznej kontroli. Na tle Toskanii, gdzie wszystko jest „na zawsze”, ta obietnica brzmi zaskakująco realistycznie.


Toyota upiera się, że Urban Cruiser to „prawdziwy SUV”, a nie crossover z Instagrama, i coś w tym jest. Wersja AWD z dodatkowym silnikiem na tylnej osi, trybami Auto i Trail oraz 180 mm prześwitu naprawdę nie boi się szutrowych dojazdówek do winnic. Wystarczy zjechać z gładkiego asfaltu, żeby poczuć, że zawieszenie MacPherson z przodu i wielowahacz z tyłu zostały zestrojone bardziej pod komfort i stabilność niż pod pogo na progach zwalniających.
Przyjemnym zaskoczeniem jest cisza. Akumulator pod podłogą działa tu jak gigantyczny tłumik dźwięku, a dorzucone tu i ówdzie maty wygłuszające robią robotę. Przy prędkościach autostradowych szumy są, ale nie takie, żeby zagłuszyć rozmowę czy ulubioną playlistę z włoskimi klasykami. Można w spokoju słuchać Miny Mazzini, zamiast hałasu z nadkoli.
Wnętrze: cyfrowy kokpit, analogowy komfort
W środku Urban Cruiser gra w wyższą ligę niż sugeruje rozmiar. 2 700 mm rozstawu osi w segmencie B brzmi jak błąd w druku, ale kiedy siadasz „za sobą”, okazuje się, że to nie PR, tylko fakty. Przesuwana tylna kanapa w zakresie 690-850 mm pozwala zrobić z auta albo małego vana, albo wygodną kanapę dla dorosłych, którzy przekroczyli 180 cm wzrostu. Bagażnik – w zależności od konfiguracji siedzeń – potrafi urosnąć do 566 litrów przy złożonych oparciach, co w praktyce znaczy: walizki, sprzęt foto, spore zakupy i nadal miejsce na ego kierowcy.
Cyfrowy kokpit 10,25 cala zintegrowany z 10,1-calowym ekranem multimedialnym wygląda tak, jakby Toyota dokładnie przyjrzała się temu, co robią Koreańczycy i po prostu zrobiła to po swojemu. Menu jest logiczne, reakcje szybkie, a możliwość personalizacji widoków naprawdę się przydaje. Apple CarPlay i Android Auto działają bezprzewodowo, więc telefon kończy jako źródło muzyki i powiadomień, a nie kabel wiecznie zaczepiający się o selektor biegów.
Toyota przestała myśleć o elektryfikacji jak o jednej, uniwersalnej odpowiedzi
Aplikacja MyToyota pozwala zdalnie podglądać stan baterii, planować ładowanie i włączyć klimatyzację, zanim dobiegniesz z domu do auta. Funkcja „My Room”, która pozwala siedzieć w aucie jak w prywatnym salonie podczas ładowania, to trochę znak czasów – samochód przestaje być tylko środkiem transportu, a staje się kolejnym pokojem w twoim Apple Music Replay życiu.


Systemy bezpieczeństwa? Jest wszystko, czego można się spodziewać po Toyocie: rozbudowane Toyota Safety Sense z adaptacyjnym tempomatem, asystentem pasa, rozpoznawaniem znaków, monitorowaniem kierowcy, a do tego kamery 360°, czujniki parkowania, ostrzeganie o ruchu poprzecznym i martwym polu. Urban Cruiser nie tylko przewozi cię z punktu A do B, ale też robi wszystko, żebyś sam niczego po drodze nie zepsuł.
Aygo X: małe, ostre i teraz w hybrydzie
Jeśli Urban Cruiser jest nowym, elektrycznym głosem rozsądku Toyoty, to Aygo X w wersji hybrydowej jest jej miejskim singlem radiowym – krótkim, chwytliwym i z refrenem, który zostaje w głowie. Ten samochód od początku grał na emocjach: crossoverowy sznyt w segmencie A, sympatyczna sylwetka, kolory jak z półki z przyprawami. Teraz dorzuca jeszcze pełny napęd hybrydowy i wchodzi na poziom „jestem słodki, ale liczby też mam lepsze niż większość klasy”.
Pod maską zamiast trzycylindrowego 1.0 pojawił się znany z Yarisa układ 1.5 Hybrid Dynamic Force o mocy 116 KM. Dla auta o długości 3,77 m i dopuszczalnej masie całkowitej 1 510 kg to już konkretna wartość. Przyspieszenie 0-100 km/h w 9,2 sekundy sprawia, że na zjazdach z autostrady nie jesteś zawalidrogą, a w mieście wyprzedzanie autobusów nie wymaga planowania jak kampanii wyborczej.
Najważniejszy jest jednak kontekst: Aygo X Hybrid emituje zaledwie 85 g CO2/km według WLTP, co daje mu tytuł najczystszego auta bez wtyczki na rynku. Dla kogoś, kto lubi samochody, ale ma jednocześnie plakat Grety Thunberg nad łóżkiem, ETS i miejskie strefy czystego transportu w głowie – to bardzo przyjemny kompromis.

Przesiadka z Urban Cruisera do Aygo X jest jak przełączenie się z maratonu filmów Antonioniego na energetyczny teledysk Dope Stars Inc. Promień zawracania 4,7 m sprawia, że auto zawija się praktycznie w miejscu, a decyzja „skręcam tu czy w następną” nie kończy się nerwowym liczeniem słupków. Układ kierowniczy jest lżejszy niż wcześniej, a hamulce z tarczami na wszystkich kołach dają poczucie większej kontroli, zwłaszcza w mieście.
Toyota mocno popracowała też nad wyciszeniem. Grubsze szyby, dodatkowe wygłuszenia w desce, osłony pod silnikiem i dopracowany układ wydechowy sprawiają, że auto przestało brzmieć jak rozkręcona suszarka. W trybie elektrycznym Aygo X sunie po mieście cicho, a hybryda płynnie dokłada silnik benzynowy, kiedy jest potrzebny. Na tle poprzednika to przeskok nie o generację, tylko o dwie.
Kompaktowe auto, duży świat
Wnętrze Aygo X w nowej odsłonie nadal gra designem, ale teraz robi to z większą klasą. Powiększony, 7-calowy, cyfrowy zestaw wskaźników w końcu wygląda jak z XXI wieku, przeprojektowana konsola środkowa porządkuje przyciski, a nowy panel klimatyzacji sprawia, że nie trzeba studiować instrukcji, żeby ustawić komfort. Materiały są lepsze, bardziej „dojrzałe”, ale nie brakuje ozdobnych detali, które przypominają, że to nadal auto dla ludzi, którzy nie chcą jeszcze do końca dorosnąć.
Kolorystyka inspirowana przyprawami – Cinnamon, Jasmine Silver, Tarragon, Lavender – brzmi jak karta win w toskańskiej knajpce, ale na żywo faktycznie działa. Kontrastowy, czarny dach i tył nadwozia optycznie dociążają sylwetkę, a 17- lub 18-calowe felgi dodają charakteru. W środku tapicerka SakuraTouch i Dinamica wygląda lepiej, niż sugerowałoby słowo „ekologia” – a przy okazji jest w ponad 40% oparta na roślinnych materiałach i recyklingu. Zero skóry naturalnej, zero poczucia, że ktoś poświęcił kanapę w salonie, żeby powstały fotele.

Na dokładkę mamy pakiet GR SPORT, czyli małe Aygo X przebierające się za miejskiego hot-hatcha. Zmodyfikowane zawieszenie, inny stabilizator, dopieszczone elektryczne wspomaganie kierownicy, dwukolorowe nadwozie z czarną maską i 18-calowe felgi – wszystko to sprawia, że auto wygląda, jakby wracało z toru, nawet jeśli właśnie wyjeżdża spod supermarketu.
Bagażnik 231 l nie zamieni Aygo X w auto do przeprowadzki, ale na weekendowy wypad albo codzienne zakupy wystarczy. Zresztą w tym aucie ważniejsze jest to, co dzieje się między światłami niż między centrum handlowym a garażem.
Dwie Toyoty, dwa scenariusze
Patrząc na stojące obok siebie Urban Cruisera i Aygo X Hybrid, widać bardzo wyraźnie, że Toyota przestała myśleć o elektryfikacji jak o jednej, uniwersalnej odpowiedzi. Zamiast tego proponuje różne scenariusze: dla tych, którzy mogą i chcą w pełni przesiąść się na prąd, jest nowy, elektryczny SUV z dużym zasięgiem, solidnym napędem na wszystkie koła i przestrzenią większą, niż sugerowałaby tabliczka z segmentem. Dla tych, którzy żyją w mieście, parkują pod blokiem i czasem jadą dalej niż do kina, jest mała, pełna stylu Aygo X z hybrydą, która nie wymaga żadnych kabli, a potrafi realnie ciąć zużycie paliwa i emisję.
Florencja to dobre miejsce, żeby to zrozumieć. Miasto, które jedną nogą stoi w renesansie, a drugą w turystycznym XXI wieku, świetnie pasuje do marki, która na tej samej ulicy potrafi postawić Land Cruisera, Priusa i właśnie Aygo X obok Urban Cruisera. Toyota nie próbuje przekonywać, że od jutra wszyscy musimy jeździć tak samo. Raczej mówi: „wybierz, jak bardzo chcesz być elektryczny – my dowieziemy technologię”.
I patrząc na te dwa auta na tle toskańskich wzgórz i wąskich, florenckich uliczek, trudno oprzeć się wrażeniu, że ten plan ma sporo sensu. Nawet jeśli nadal lubimy zapach benzyny o poranku.



