1000xRESIST to coś więcej niż gra. To sztuka. I to nie w górnolotnym sensie – ale w tym prawdziwym, gdy ktoś tworzy coś, co wykracza poza granice medium. Sunset Visitor debiutuje dziełem, które wymyka się definicjom: to opowieść o siostrzaności, traumie, diasporze azjatyckiej, władzy i dojrzewaniu – ubrana w postapokaliptyczne science fiction, gdzie jedynym ocalałym człowiekiem jest nastoletnia dziewczyna.
Gra otwiera się niczym scena z arthouse’owego filmu. Watcher, jedna z „sióstr”, zabija Matkę. „Dlaczego to ty decydujesz, kto żyje, a kto umiera?” – pyta, zanim kamera odjeżdża, a dźwięk pociągu zagłusza muzykę. Tytuł pojawia się niczym wyrok.
To początek wielopiętrowej opowieści, osadzonej w świecie po pandemii, która niemal wytępiła ludzkość. Zostały tylko klony – zorganizowane w hierarchię, w której każde „imię” oznacza funkcję. Fixer naprawia. Knower strzeże biblioteki. Watcher obserwuje. I choć brzmi to absurdalnie, z czasem wszystko zaczyna mieć sens. Ich boginią jest ALLMOTHER – nastolatka imieniem Iris, która stworzyła ich wszystkich. Nie wszechwiedząca matka, lecz dziewczyna pełna sprzeczności, bólu i niepewności.
Scenariusz 1000xRESIST to majstersztyk. Niewiele gier potrafi tak trafnie uchwycić ludzką niejednoznaczność – to, że w jednym geście potrafi się mieścić i miłość, i okrucieństwo. W jednym spojrzeniu – wiara i rezygnacja. Gra porusza tematy traumy pokoleniowej, przemocy, hierarchii, faszyzmu, rodziny i wolności. Jest bolesna, piękna i potrzebna.
Rozgrywka jest prosta – w roli Watcher rozmawiamy z innymi, eksplorujemy, wybieramy kwestie dialogowe. Centrum świata stanowi The Orchard – wspólnota klonów, przypominająca klasztor po końcu świata. Poruszanie się po nim bywa irytujące – mimo uroczej, ręcznie rysowanej mapki łatwo się zgubić, a sterowanie jest nieco śliskie, jakby postać miała drobne opóźnienie. Ale nie to tu jest ważne.





Jednym z najciekawszych elementów są Communions – rytuały, podczas których Watcher przeżywa wspomnienia ALLMOTHER. Odwiedzamy wtedy miejsca z życia Iris – jej dom, szkołę, relacje. Czasem cofamy się w czasie, by odkryć nowe fakty. Innym razem trafiamy do onirycznych przestrzeni złożonych z białych sfer i zawieszonych platform – metaforycznych pejzaży pamięci.
Nie zawsze są intuicyjne, czasem frustrują, ale mają sens: to labirynt pamięci, w którym człowiek błądzi, zanim odnajdzie prawdę o sobie. Podczas jednej z takich sekwencji Watcher znajduje krucyfiks i dziwi się, że kiedyś czczono „ojca”, a nie „matkę”. Nie rozumie też, dlaczego ludzie mieli imiona, które nie określały ich funkcji. W tych krótkich, błyskotliwych dialogach mieści się cała historia człowieczeństwa – i jego upadku.
Widać, że Sunset Visitor tworzą ludzie z różnych dziedzin sztuki. Ich inspiracje sięgają NieR:Automata, 13 Sentinels: Aegis Rim, Signalis, ale też Wonga Kar-waia, Satoshiego Kona, Rogera Deakinsa czy Christophera Doyle’a. To nie tylko wpływy – to język, którym gra mówi.
Mimo skromnego budżetu, gra wygląda fenomenalnie. Do tego dochodzą historia, muzyka i aktorstwo głosowe. Ścieżka dźwiękowa autorstwa Line Katcho i Drew Redmana to melancholijny poemat, który raz koi, raz rozdziera serce.
1000xRESIST to debiut, który stawia Sunset Visitor wśród najważniejszych twórców współczesnych gier niezależnych. To dzieło pełne empatii, odwagi i szczerości – gra, która zostaje w człowieku na długo po napisach końcowych. Ma swoje potknięcia techniczne, ale emocjonalnie działa jak czyste złoto.

Werdykt
NASZYM ZDANIEM
1000xRESIST to emocjonalny nokaut i dowód na to, że gry niezależne potrafią mówić o człowieczeństwie z większą prawdą niż wiele filmów.
Plusy
Jedna z najlepszych historii w grach ostatnich lat. Poetyckie, głębokie dialogi i bohaterowie z krwi i kości. Zachwycająca oprawa wizualna inspirowana kinem azjatyckim. Świetna muzyka i dubbing.
Minusy
Momentami nieprecyzyjne sterowanie i dłużące się etapy.



