Auta marki DS zawsze robiły na mnie dobre wrażenie – eleganckie, dopracowane, pełne oryginalnego stylu. Oznaczenie w przeszłości należało do kultowego modelu Citroëna, który w 1955 roku przeszedł do historii motoryzacji dzięki rewolucyjnemu projektowi, hydropneumatycznemu zawieszeniu i nowatorskim rozwiązaniom technicznym, wyprzedzającym swoją epokę. Dziś DS jest niezależną marką koncernu Stellantis, tworzącą własne modele – DS 3, DS 4, N°4, DS 7 i N°8.
Na pierwszy rzut oka DS 7 to auto eleganckie i pełne uroku. Widać tu francuską dbałość o detal: tylne światła przypominają biżuterię, przycisk startu wygląda jak klejnot, a dekory wokół selektora automatycznej skrzyni biegów dopieszczono z zegarmistrzowską precyzją. Limitowana wersja Édition France, inspirowana „francuskim stylem życia”, rozszerza standardowe wyposażenie o subtelne, złote akcenty – podwójną linię pod bocznymi szybami, złote dekielki felg, emblemat maski z trójkolorową flagą i złoty monogram „7” na klapie bagażnika. Wszystko tu ze sobą współgra, przywołując legendarny, francuski szyk.
Jednak design to nie wszystko – zwłaszcza w samochodzie. DS 7 dostępny jest z silnikiem Diesla lub w trzech wariantach plug-in hybrid. Testowany egzemplarz napędzał turbodiesel 1.5 BlueHDi o mocy 130 KM (96 kW) i momencie obrotowym 300 Nm, dostępnym już od 1 750 obr./min. To dobrze znana jednostka, montowana m.in. w Peugeotach 308 czy Citroënach C5 Aircross.
W praktyce jednak – moim zdaniem – ta opcja jest trochę za słaba. Z jednej strony dobrze, że w ofercie wciąż jest diesel, z drugiej – w SUV-ie tej klasy aż prosi się o coś mocniejszego. 1,5-litrowy silnik zapewnia średnią dynamikę, mało elegancki dźwięk i nie daje satysfakcji z jazdy. W codziennym użytkowaniu można to zaakceptować, ale przy wyprzedzaniu, czy włączaniu się do ruchu na autostradzie, staje się to problemem.

Przyspieszenie od 80 do 130 km/h trwa zbyt długo, a silnik głośno wyje, nie oferując w zamian żadnego „sweet spotu”. Na zewnątrz wyraźnie słychać jego klekot, choć kabina jest dobrze odizolowana akustycznie. Gdyby był to Citroën Berlingo – można by przymknąć oko, ale od DS 7 oczekuje się więcej. Tym bardziej że ośmiobiegowy automat pracuje nierówno i z opóźnieniem, przypominając czasem starsze, zautomatyzowane przekładnie. Na szczęście pod kierownicą znajdują się łopatki do manualnej zmiany biegów.
Średnie spalanie z testu wyniosło 7,1 l/100 km. Na autostradzie auto zużywało ok. 6,5 l/100 km, a w trasie pozamiejskiej udało się osiągnąć minimum – 6,2 l/100 km.
Komfort jazdy również nie jest mocną stroną DS 7. Jeśli liczycie na klasycznie miękki, francuski zawias – możecie się rozczarować. Na dziurawych, miejskich ulicach SUV okazuje się zaskakująco twardy, a prosta konstrukcja tylnej osi nie sprzyja płynności prowadzenia. Przy większych prędkościach tylna część auta potrafi wręcz „podskakiwać” na nierównościach.

Szkoda, bo widać, że na dopracowanie stylistyki i wnętrza poświęcono znacznie więcej uwagi niż na stronę techniczną. Choć trzeba przyznać, że nawet tu DS nie zapomina o detalach – maskę podpierają gazowe siłowniki, co cieszy przy codziennym użytkowaniu.
Wnętrze DS-ów zawsze było doświadczeniem samym w sobie – i nie przypomina niczego innego. Ciemna tapicerka Black Alcantara, pokrywająca nie tylko siedzenia, lecz także znaczną część kabiny, nadaje wnętrzu wyraźny klimat premium. Niestety, czarna Alcantara ma też wadę: bezlitośnie eksponuje każdy pyłek i okruszek. Jeśli nie jesteście typem kierowcy, który regularnie odkurza auto, DS 7 szybko was tego nauczy.
Pozycja za kierownicą jest wygodna, widoczność dobra, a kabina okazuje się nie tylko elegancka, ale i praktyczna. Przód oferuje sporo schowków – szczególnie praktyczna jest wnęka między uchwytami na napoje a selektorem biegów, idealna na telefon czy klucze, oraz głęboki podłokietnik.

Podczas jazdy doceniłem mały promień skrętu, ale przeszkadzały mi wolno reagujące przyciski dotykowe i ekran systemu multimedialnego, brak funkcji Auto Hold (naprawdę przydatnej w aucie z automatem) oraz dźwięki dochodzące z nawiewów pod przednią szybą po włączeniu klimatyzacji.
Z tyłu miejsca jest zaskakująco dużo – za fotelem ustawionym „pod siebie” mogłem bez problemu założyć nogę na nogę. Do dyspozycji są też dwa porty USB. Bagażnik o pojemności 555 litrów ma praktyczny kształt i dwupoziomową podłogę.
Pod względem technicznym DS 7 ma jeszcze sporo do poprawienia. To auto, którym można dostojnie sunąć po ulicach, ale tylko tyle. Dla mniej wymagającego kierowcy może to nie być problem, ale jeśli szukacie dopracowanej dynamiki i płynności prowadzenia, diesel 1.5 BlueHDi raczej nie spełni oczekiwań. Mimo to DS 7 wciąż potrafi oczarować – designem, atmosferą i dbałością o detale. Ja jednak przy kolejnym spotkaniu z tym modelem wybrałbym wersję plug-in hybrid. Owszem, diesel kosztuje od 199 tysięcy złotych, co oznacza, że do plug-ina trzeba dopłacić ok. 50 tysięcy, ale ta 225-konna jednostka gwarantuje znacząco wyższy komfort jazdy a inwestycję powinna zwrócić na stacjach benzynowych. Ale to już historia na inny test…
Specyfikacja
- CENA MODELU TESTOWEGO 207 300 PLN
- PRĘDKOŚĆ MAKSYMALNA 195 km/h
- 0-100 KM/H 10,9 sekundy
- SILNIK elektryczny
- MOC 130 KM
- MAKSYMALNY MOMENT OBROTOWY 300 Nm
Werdykt
NASZYM ZDANIEM
DS 7 BlueHDi 130 to samochód, który potrafi oczarować stylem i elegancją – dopóki nie spróbujesz bardziej dynamicznej jazdy.
Plusy
Wyjątkowy, elegancki design. Bogato zdobione wnętrze. Bardzo dobre wyciszenie kabiny. Praktyczny bagażnik i dużo miejsca z tyłu. Dbałość o detale.
Minusy
Zbyt słaby i głośny silnik 1.5 BlueHDi 130. Ospała, mało płynna praca automatu. Twarde zawieszenie na miejskich nierównościach.



