Nie każda gra chce być przeżyciem. Większość po prostu chce być grą – z punktami, przeciwnikami, wyzwaniami, fabułą, którą można streścić w trzech zdaniach. Finding Paradise nie pasuje do tego świata. To tytuł, który nie tyle się „przechodzi”, co przeżywa – jak rozmowę, której nigdy się nie zapomina.
Za tym subtelnym, pikselowym światem ponownie stoi Kan Gao, twórca To the Moon, bardzo emocjonalnej produkcji w historii gier niezależnych. Znowu wracamy do duetu lekarzy – dr Evy Rosalene i dr Neila Wattsa, którzy specjalizują się w niezwykłej technologii – spełnianiu ostatniego życzenia umierającego poprzez modyfikację jego wspomnień. Nie po to, by oszukać rzeczywistość, ale by dać człowiekowi spokój, którego zabrakło mu za życia.
Ich nowym pacjentem jest Colin Reeds, mężczyzna w średnim wieku, były pilot i mąż, który ma tylko jedno życzenie, ale nie potrafi go sprecyzować. Chce czegoś, czego nie potrafi nazwać. Szczęścia? Spokoju? Drugiej szansy? Z każdą godziną cofania się w jego pamięci odkrywamy, że Finding Paradise nie jest historią o marzeniu, które trzeba spełnić, lecz o tym, że niektórych pragnień nie da się pogodzić. Że życie to nie równanie do rozwiązania, lecz kompromis pomiędzy tym, co było, a tym, co mogło być.


To gra, która wciąga nie mechaniką, lecz empatią. Nie popycha nas do przodu walką, ale rozmową. Scenariusz, rozpisany z chirurgiczną precyzją, porusza tematy żalu, utraty, małżeństwa, rodzicielstwa, a przede wszystkim – nieuchronnego procesu starzenia się i pogodzenia z przeszłością. Nie znajdziemy tu moralizowania. Zamiast tego mamy ciszę między słowami – momenty, gdy muzyka powoli cichnie, a na ekranie zostaje tylko Colin, patrzący w niebo, które pamięta inaczej, niż było naprawdę.
Kan Gao ponownie udowadnia, że muzyka może mówić więcej niż dialogi. Fortepianowe motywy, proste, ale przeszywające, towarzyszą każdemu wspomnieniu niczym wspomnienie samego twórcy – kogoś, kto też coś utracił. To dźwięki, które brzmią jak echo dawnych decyzji, których nie da się już cofnąć.
W Finding Paradise nie ma tradycyjnych „zwycięstw”. Finał przynosi tylko delikatne, ciepłe pogodzenie – z tym, że nie da się mieć wszystkiego, i że czasem trzeba pozwolić wspomnieniom odejść. To gra o akceptacji, o świadomości, że nawet jeśli nasze życie nie ułożyło się tak, jak chcieliśmy, to wciąż może mieć sens.


Kiedy kończą się napisy, nie zostaje satysfakcja, lecz dziwne, kojące uczucie pustki. Jakby ktoś delikatnie zamknął książkę, którą znałeś na pamięć, i powiedział: „wystarczy”.
Na tle głośnych, efektownych tytułów, Finding Paradise jest jak szept w tłumie – i to właśnie on najbardziej zapada w pamięć.
Werdykt
NASZYM ZDANIEM
Dla graczy, którzy wierzą, że czasem gra może być bardziej jak rozmowa z własnym sumieniem niż jak rozgrywka.
Plusy
Scenariusz. Emocjonalna głębia. Muzyka. Subtelność przekazu.
Minusy
Humor i tonacja momentami zbaczają na chybiony tor.