W roku 2000 powstało wiele wspaniałych filmów. Przeboje i podboje choć nigdy nie było klasyfikowane jako hit, jest jednym z obrazów, który zagościł w sercach wielu widzów na zawsze. Nie jest to film, który „pokazuje ci, jak kochać”. To film, który bez znieczulenia pokazuje, dlaczego nie umiesz.
Rob Gordon (w genialnej, najbardziej „johncusackowej” wersji Johna Cusacka) prowadzi podupadający sklep płytowy w Chicago. Otoczony winylami, żyje własnym, popkulturowym rytmem. Pracują z nim dwaj muzyczni dziwacy – Barry (Jack Black, który kradnie każdą scenę) i Dick (nieśmiały Todd Louiso). Gdy Laura (Iben Hjejle) go zostawia, Rob robi to, co każdy wrażliwy facet po trzydziestce zrobiłby w podobnej sytuacji – tworzy listę „Top 5 Najgorszych Rozstań”. I zaczyna odtwarzać je w głowie jak stary mixtape.
To, co porusza, to brutalna szczerość Roba wobec siebie. Nie próbując się wybielić, sam mówi o sobie: „jestem dupkiem”. A im bardziej próbuje zrozumieć, co poszło nie tak, tym bardziej widz rozumie jego ból. To nie jest bohater, którego kochasz od pierwszej sceny. To bohater, którego zaczynasz rozumieć – scena po scenie, wspomnienie po wspomnieniu.
Jednym z najbardziej uderzających momentów jest jego powrót do Charlie (Catherine Zeta-Jones), kobiety, która kiedyś była dla niego ideałem. Inteligentna, intrygująca, hipnotyzująca. Ale kiedy spotyka ją znowu, Rob zauważa coś, czego wcześniej nie widział – to była iluzja. Charlie jest po prostu pusta. A wtedy, w tej jednej scenie, widz dostrzega razem z Robem, jak bardzo w jego życie liczy się Laura. Nie dlatego, że jest idealna. Tylko dlatego, że jest prawdziwa.

Chemia między Robem a Laurą nie jest cukierkowa. Oni się kłócą. O wszystko. O zespoły, o życie, o przyszłość. Ale te kłótnie nie niszczą – one budują. To relacja, która żyje, oddycha i… rani. Bo dobra relacja rani. Ale nie zabija. I właśnie to sprawia, że ich historia tak rezonuje.
I gdy już myślisz, że ten film to po prostu emocjonalny rollercoaster – nagle jest też cholernie zabawny. Humor jest absurdalny, inteligentny, pełen ironii i pasji. Dialogi są celne jak cytaty z ulubionych piosenek, a sceny w sklepie płytowym to perełki dla melomanów. Zwłaszcza kiedy Rob, Barry i Dick snują swoje własne „Top 5”. Ich świat jest jednocześnie oderwany od rzeczywistości i niebezpiecznie znajomy każdemu, kto kocha muzykę bardziej niż ludzi.
A kiedy na końcu Rob mówi, że robi mixtape dla Laury – „pełen rzeczy, które ona lubi, które ją uszczęśliwiają” – po raz pierwszy przestaje patrzeć wstecz. Rob wreszcie zaczyna kochać naprawdę. Bez ego, bez defensywy, bez pozornego dystansu. Po prostu… z serca.
Przeboje i podboje to nie jest film idealny. Jest adaptacją przeciętnej książki Wierność w stereo i tak jak ona, potrafi zagubić się w swojej koncepcji. To opowieść o dorastaniu do miłości – nie tej idealnej, ale tej prawdziwej. Nie przełomowa, ale bardzo ludzka. Taka „nasza”.