Gwiezdne wojny od lat nie miały szczęścia w sferze gier komputerowych. Nowy Battlefront II wywołał w fanach fale negatywnych odczuć, a wiele osób narzekało, że era świetności przeminęła wraz z serią Knights of the Old Republic. Zapowiedź Upadłego zakonu spotkała się z entuzjastyczną reakcją, jednak czy słusznie?
Towarzyszymy w niej Calowi, padawanowi ukrywającemu się przed agentami Imperium. Na skutek zbiegu okoliczności spotyka on na swojej drodze dawną mistrzynię Jedi, która niegdyś wyrzekła się Mocy, oraz jej załogę awanturników. W rękach tej niedopasowanej kompanii znajduje się sekret, mogący przywrócić świetność rycerzom Jasnej Strony.
Najkrócej Upadły zakon można opisać jako „Sekiro, ale z droidami”. W grze znajdziemy zarówno „soulsową” mechanikę walki, opartą o uniki i bloki, jak i otwarty świat z wrogami odradzającymi się po każdym zapisie gry (do którego służą ogniska… pardon, punkty medytacji).
Ten pierwszy element zrealizowany został średnio. Na plus wypada fakt, że nawet pospolici wrogowie mogą stanowić zagrożenie, jeśli damy im się zaciągnąć w pułapkę. Główną bronią Cala jest oczywiście miecz świetlny oraz kilka umiejętności Mocy. W walce korzystamy przede wszystkim z tego pierwszego, ale nie należy zapominać o możliwości spowolnienia wroga lub zepchnięcia go z wysokiego klifu. Zabawa jest fajna, choć animacja zdecydowanie mogłaby być lepsza, podobnie praca kamery. Szczególnie uciążliwe są walki z więcej niż jednym przeciwnikiem naraz, ze względu na system parowania. To w takim momencie można najlepiej zauważyć, jak ograniczone pole działania ma miecz świetlny. Negatywne wrażenia mam także z walk z bossami.
Eksploracja świata to drugi bardzo ważny aspekt rozgrywki. Niestety, jest on niedopracowany. Mapy w Upadłym zakonie przypominają te znane z tytułów typu metroidvania: są wielopoziomowe, a do wielu miejsc nie dostaniemy się bez posiadania specjalnej umiejętności. Kluczem do poruszania się po takim świecie jest dobra mapa, ale ta w grze bardziej przeszkadza, niż pomaga. Irytują także momenty, gdy trafiamy do lokacji, w których nie powinniśmy się znaleźć na tym etapie, i usilnie próbujemy przejść je za pomocą dostępnych umiejętności. Gra nawet nie próbuje zasugerować, że na razie są one dla nas niedostępne, a potrzebne moce zdobędziemy później.
Trochę szkoda, że muszę wystawić najnowszej „starłorsowej” produkcji tak mało entuzjastyczną ocenę. Niestety, jest ona zasłużona – Upadły zakon to najlepsza gra z tego uniwersum od dawna, ale wciąż zbyt słaba, by tracił na nią czas ktoś spoza grona najwierniejszych fanów serii.
Werdykt
NASZYM ZDANIEM...
Upadły zakon wydaje się krokiem w dobrą stronę, jednak kilka złych decyzji uczyniło z niego przeciętnego klona Sekiro.
Plusy
Długa, pełnoprawna kampania dla jednego gracza.
Minusy
Walka i eksploracja są żmudne i nużące. Przeciętna pod względem audiowizualnym.