OnePlus ma w sobie coś z zespołu, który kiedyś grał w małych klubach i wszyscy mówili: „to będzie następne wielkie coś”, a potem nagle okazało się, że scena zmieniła dekoracje, publiczność poszła gdzie indziej, a bilety sprzedają dziś ci, którzy lepiej rozumieją algorytmy, marketing i politykę dystrybucji.
W Polsce OnePlus od lat walczy o miejsce w pierwszym szeregu, ale wygląda to trochę jak próba wciśnięcia się w kolejce do vip-owskiej kontroli bezpieczeństwa na lotnisku: niby masz prawo stać, ale i tak ktoś cię poprosi, żebyś zdjął buty i wyjął laptopa i jeszcze odpowiedział na pytanie, czy na pewno masz prawo tu być.
OnePlus 15 odpowiada na to pytanie dość bezczelnie: „po to, żebyś w końcu przestał ładować telefon co noc”. I w tej jednej deklaracji jest więcej sensu niż w połowie premierowych keynote’ów branży, gdzie „rewolucja” zwykle oznacza nowy odcień czerni i trochę bardziej okrągłe rogi.
Zacznijmy od tego, że OnePlus 15… nie wygląda jak OnePlus. Zniknęło wielkie, okrągłe oczko aparatu, które było jak znak rozpoznawczy – coś między biżuterią a pieczęcią rodową. W jego miejsce dostajemy kwadratową wyspę, znajomą jak układ klawiszy w bankomacie. Koniec z marmurkowymi, artystycznymi wzorkami, teraz są płaskie, czyste kolory: czarny, piaskowy, fioletowy. Minimalizm, który mówi: „nie przeszkadzam, pracuję”. Jeśli ktoś tęskni za dawną tożsamością marki – zrozumiem. Ale też trudno się obrażać, kiedy telefon w zamian proponuje dwa dni spokoju.

Bo bateria jest tutaj absolutnym punktem zwrotnym. 7 300 mAh w świecie flagowców to trochę jak postawienie na stoliku w kawiarni litrowego kubka zamiast espresso: nagle zmienia się dynamika dnia. OnePlus 15 potrafi przeżyć dwa dni na jednym ładowaniu bez uprawiania cyfrowego postu i bez włączania trybu „żyję jak mnich w klasztorze”. Przy lżejszym użytkowaniu zostaje absurdalnie dużo procentów wieczorem, przy intensywniejszym – muzyka, nawigacja, social media, wideo – i tak kończysz dzień z zapasem, który w innych telefonach widuje się głównie na początku. A kiedy już musisz podłączyć kabel, wjeżdża SuperVooc: 15 do 80 procent w pół godziny, 50 procent w kwadrans. To jest ta klasa komfortu, której nie da się przecenić, bo redukuje codzienny stres w sposób banalny, ale realny: nie myślisz o baterii. Po prostu korzystasz.
Oczywiście, jak w każdej dobrej opowieści, gdzie bohater ma supermoc, jest też jej ograniczenie. Jeśli jesteś osobą, która pokochała MagSafe i cały ten magnetyczny ekosystem Qi2, OnePlus 15 jest jak znajomy, który „też by przyszedł”, ale akurat nie ma czasu. Jest ładowanie bezprzewodowe, ale standardowe, bez magnesów Qi2 i nawet bez „Qi2 Ready” w stylu konkurencji. Możesz kupić magnetyczne etui, możesz nawet wejść w firmowe akcesoria, ale to nadal bardziej plaster niż pełnoprawna odpowiedź. W praktyce: da się, tylko wolniej i mniej wygodnie, a to w 2026 brzmi jak tłumaczenie, że „to nie bug, to feature”.

Drugi filar tej recenzji to wydajność. OnePlus 15 jest jednym z pierwszych telefonów ze Snapdragonem 8 Elite Gen 5 i to czuć nie w tabelkach, tylko w tym, jak urządzenie zachowuje się wtedy, kiedy naprawdę mu dowalisz. System jest szybki, responsywny, wszystko dzieje się „od razu”, ale to standard w segmencie premium. Prawdziwa różnica wychodzi w grach. Genshin Impact na maksymalnych ustawieniach potrafi zamienić niektóre flagowce w gorące kamienie do masażu, a tutaj jest zaskakująco stabilnie: 60 klatek, wysoka jakość, długie granie i bez wrażenia, że zaraz stopisz szkło. Do tego dochodzą detale, które robią robotę w codzienności: szybka pamięć UFS 4.1, szybki RAM, absurdalnie wysokie próbkowanie dotyku, szybkie Wi-Fi. To nie są liczby do chwalenia się przy piwie, ale to jest różnica między „działa” a „działa tak, jakby uprzedzało twoje zamiary”.
Ekran to kolejny element tej filozofii: ma być świetnie, ale pragmatycznie. 1.5K zamiast 2K może brzmieć jak krok w tył, dopóki nie zobaczysz, jak ostry i jasny jest ten panel w realnym życiu. A do tego dochodzi 165 Hz – rzecz rzadko spotykana poza telefonami stricte gamingowymi, choć trzeba uczciwie powiedzieć: niewiele gier faktycznie to wykorzysta, a domyślnie i tak kręcisz się w okolicach 120 Hz. Najbardziej cieszy tu jednak coś innego: płaskie szkło i cieniutkie ramki. Telefon wygląda nowocześnie, bez teatralnych „krawędzi wodospadu”, które niby są efektowne, a w praktyce bywają irytujące.
To nie jest telefon, który chce cię olśnić. To telefon, który chce sprawić, że przestaniesz myśleć o ładowaniu – i w tym jest jego największa przewaga
I jeszcze odporność – OnePlus 15 ma zestaw ratingów IP tak bogaty, że można odnieść wrażenie, iż ktoś w firmie miał traumę po spotkaniu z wodą. IP66, IP68, IP69, IP69K… brzmi jak nazwy droidów z Gwiezdnych wojen, ale sens jest prosty: to sprzęt, który ma przetrwać nie tylko zanurzenie, ale i wodne strzały pod ciśnieniem oraz wysoką temperaturę. Jeśli jesteś człowiekiem, któremu telefon regularnie towarzyszy w kuchni, na rowerze, w deszczu, w łazience albo w plecaku na festiwalu – to jest ten rodzaj spokoju, którego nie widać na zdjęciach, ale czuć w życiu.
A skoro już o życiu mowa to przejdźmy do ergonomii. OnePlus 15 potrafi wkurzyć drobiazgami. Testowana wersja w kolorze Sand Storm jest ponoć wzmocniona w procesie „micro arc oxidation”, ale przede wszystkim jest śliska jak polityczne deklaracje składane w kampanii wyborczej. To telefon, który aż prosi się o etui – i to nie z powodu strachu o zarysowania, tylko o grawitację. Do tego przyciski są umieszczone wysoko. Niby nic, a w codziennym użyciu palce potrafią szukać regulacji głośności jak kluczy w kieszeni: wiesz, że są, ale czemu akurat tam?

OxygenOS nadal ma swój specyficzny flirt z iOS. Trochę to rozumiem – estetyka Apple jest dziś jak popowa progresja akordów: działa, bo jest oswojona. Ale czasem te inspiracje przechodzą w dziwne decyzje. Przykład z powiadomieniami na ekranie blokady, które zamiast się rozwinąć potrafią „zsunąć się” do ukrytego obszaru, jest właśnie z tej kategorii: po co? Nie wiadomo. Da się żyć, tylko po co ktoś to wymyślił.
Największy zgrzyt w software’owej opowieści to polityka aktualizacji. Cztery duże wersje Androida i sześć lat łatek bezpieczeństwa to nie jest dramat, ale też nie jest poziom, który dziś wyznacza rzeczone Apple czy Google. W telefonie za te pieniądze chciałoby się mieć pewność, że za kilka lat nadal jesteś w głównym nurcie, a nie na poboczu z tabliczką „wsparcie wkrótce wygaśnie”.

No i AI. OnePlus poszedł w sztuczną inteligencję z entuzjazmem neofity. Wyskakujący „AI Writer”, który próbuje pisać za ciebie wiadomości, potrafi być bardziej natarczywy niż znajomy, który właśnie odkrył coaching. Najbardziej symboliczna jest jednak zmiana w przycisku: dawny suwak wyciszenia – ikoniczny, praktyczny, kochany – tutaj zamienia się w Plus Key podporządkowany AI. Klik i masz zrzut ekranu z analizą kontekstu, dwuklik i otwierasz aplikację, przytrzymanie i nagrywasz notatkę głosową, którą AI potem transkrybuje. I muszę przyznać: ta ostatnia funkcja ma sens. Jeśli ktoś żyje notatkami głosowymi, to jest realnie przydatne i działa zaskakująco dobrze. Tylko że cały czas w tle słychać pytanie: czy naprawdę musieliście zabrać coś tak prostego i genialnego jak suwak wyciszenia, żeby zrobić miejsce na „AI, które bardzo chce być używane”?
Zostają aparaty. OnePlus od lat gra w tej lidze, w której wyniki są „w porządku”, czasem „bardzo dobre”, ale rzadko „najlepsze na rynku”. Wciąż zbierając się z kolan po wrażeniach z OPPO Find X9 i wariantem Pro – OnePlus 15 tego nie zmienia. Trzy tylne aparaty po 50 Mp, teleobiektyw z 3,5x zoomem optycznym, selfie 32 Mp – brzmi solidnie. W praktyce zdjęcia potrafią wyglądać świetnie, zwłaszcza jeśli lubisz cieplejszy klimat i naturalniejszą atmosferę. OnePlus bywa nawet przyjemniej „nastrojowy” niż Google Pixel, który czasem przesadza z balansem bieli. Problem w tym, że w trudniejszych warunkach – szczególnie w nocy – brakuje mu tej chirurgicznej ostrości i pewności OPPO. Bywają poruszenia, bywa miękkość, a do tego telefon czasami podnosi cienie tak mocno, że tracisz te piękne, kontrastowe czernie, które budują obraz. Wideo jest solidne, 4K przy 120 kl./s robi wrażenie.
OnePlus 15 jest telefonem dla kogoś, kto ma priorytety. Jeśli twoim fetyszem jest fotografia mobilna i chcesz absolutnej czołówki, są lepsze opcje. Jeśli jednak chcesz sprzętu, który jest szybki jak złośliwy komentarz w internecie, odporny jak stary Nokia-mem, a do tego sprawia, że ładowarka przestaje być twoim wieczornym rytuałem – OnePlus 15 potrafi być genialnie sensowny. Nie jest idealny. Ale jest jednym z tych urządzeń, które poprawiają jakość życia nie przez „wow”, tylko przez konsekwentne „działa” dzień po dniu.
Specyfikacja
- CENA Od 3 999 PLN
- CPU Qualcomm Snapdragon 8 Elite Gen 5
- GPU Adreno 840
- RAM 16 GB
- PAMIĘĆ WBUDOWANA 256 lub 512 GB
- EKRAN 6,78″ AMOLED 165 Hz, 450 ppi
- BATERIA 7 300 mAh
- WYMIARY 161,4 x 76,6 x 8,2 mm
- WAGA 215 g
Werdykt
NASZYM ZDANIEM
OnePlus 15 jest jak świetny muzyk sesyjny: nie kradnie show, ale kiedy znika, nagle wszystko się sypie – i dopiero wtedy rozumiesz, jak bardzo go potrzebujesz.
Plusy
Fenomenalny czas pracy na baterii. Bardzo szybkie ładowanie przewodowe. Topowa wydajność i świetna kultura pracy. Jasny, ostry OLED z cienkimi ramkami i płaskim szkłem. Wyjątkowa odporność.
Minusy
Brak Qi2 i Qi2 Ready. Aparaty bardzo dobre, ale nie poziom ścisłej czołówki. Nachalna obecność funkcji AI.



