Wiele osób postrzega nas jako przeciwników praw autorskich, ale my nie przejmujemy się zbytnio prawami autorskimi.
Być może poruszają się w mętnej wodzie, ale bez wątpienia wyciskają z branży muzycznej i filmowej ostatnie poty. Oliver Lindberg rozmawia z Peterem Sunde, administratorem cieszącego się złą sławą sieciowego serwisu The Pirate Bay.
To najgorszy koszmar branży rozrywkowej. Serwis z dumą kpi z tuzina not dotyczących naruszeń praw autorskich, listów z żądaniami zaprzestania działalności, przeżył też nalot policji. Dotychczas wszystkie próby zamknięcia go spełzały na niczym. Już trzy dni po nalocie The Pirate Bay powrócił. Teraz największy na świecie tracker BitTorrent zmienia strategię i próbuje zaskarżyć 10 największych graczy w branży rozrywki.
Wszystko zaczęło się w 2004 roku, kiedy członkowie szwedzkiej grupy Piratbyran (Biura Piratów), zajmującej się wspieraniem osób walczących z obecnymi prawami autorskimi, szukali sposobu na promocję idei dzielenia się plikami. Wpadli na pomysł uruchomienia szwedzkojęzycznego portalu, z którego użytkownicy mogliby pobrać treści, jakie by chcieli. Gottfrid Svartholm, który teraz prowadzi serwis wraz ze swoimi kolegami: Peterem Sunde i Fredrikem Neijem, na początku zdecydował o hostowaniu serwisu w swoim miejscu pracy, w Mexico City, gdzie pracował jako programista dla firmy zajmującej się konsultacjami z dziedziny bezpieczeństwa.
Jednak połączenie internetowe nie wytrzymało popularności projektu, który zajął całe pasmo biznesowe, toteż po roku podjęto decyzję o przeniesieniu serwisu do Szwecji, na lepsze łącze. Peter, obecnie administrator i główny rzecznik The Pirate Bay, wkrótce dołączył do projektu, który jego zdaniem prezentował ciekawą technologię i był technicznym wyzwaniem. To było coś, w co wierzył, chciał więc pomóc przy budowie o wiele większego serwisu.
– W Szwecji pojawiliśmy się w czasie, gdy wszystkie inne serwisy w rodzaju Suprnova (obecnie wskrzeszony przez The Pirate Bay) zaczęto zamykać ze względu na naciski ze strony różnych właścicieli praw autorskich. Rośliśmy i nagle okazało się, że mamy szwedzkojęzyczny serwis, a 70 procent naszych użytkowników nie zna tego języka. To była dziwna sytuacja, toteż postanowiliśmy zaktualizować The Pirate Bay, i teraz jest on dostępny w 30 językach.
Serwis dla ludzi
W rezultacie The Pirate Bay stał się jednym z najbardziej popularnych serwisów w internecie – obecnie plasuje się wyżej niż Last.fm czy nytimes.com. Codziennie korzysta z niego 2 mln ludzi.
W przeciwieństwie do innych serwisów, które ugięły się pod presją, The Pirate Bay nadal się rozwija. Za każdym razem, gdy pojawia się w nagłówkach informacji (ostatnio przy próbie kupna mikronacji Sealand, uprzedniej platformy wojskowej przy wybrzeżu Suffolk), zwiększa się ruch w serwisie.
– Ludzie lubią to, co robimy i są naprawdę zadowoleni, że to robimy. Jesteśmy zapraszani na wszelkiego rodzaju konferencje i seminaria. Ze strony użytkowników mamy bardzo pozytywny oddźwięk, jednak biznes jest pełen nienawiści wobec nas. Rozumiem, co o nas myślą, gdyż się nas boją. Jednak nie uważam, że mają rację. Gdybym tak myślał, nie robiłbym tego, co robię.
Peter twierdzi, że nie ma problemu, ponieważ nie robią niczego nielegalnego. The Pirate Bay służy jako wyszukiwarka torrentów, żadna treść nie jest przechowywana na serwerze. W konsekwencji policyjnego nalotu przeprowadzonego w maju 2006 roku trwa śledztwo, a publiczny oskarżyciel zaznaczył, że może minąć kolejnych kilkanaście miesięcy, zanim którykolwiek z podejrzanych zostanie formalnie oskarżony. Peter jest przekonany, że uda się im przekonać sąd, że The Pirate Bay nie złamał prawa, a porównywanie pozycji jego serwisu do mówienia komuś \”Idź i ukradnij parę majtek w sklepie\” powinno być zabronione.
– Próbują skazać nas za pomoc w łamaniu praw autorskich, co było zresztą przykrywką całego policyjnego nalotu. Są przestępstwa za popełnienie których w Szwecji nie trafiasz do więzienia. Współudział w takim przestępstwie nie jest nielegalny (w prawodawstwie szwedzkim). Za dzielenie się plikami w Szwecji nie mogą cię wsadzić do więzienia, toteż w pomaganiu dzieleniem się plikami nie ma nic z przestępstwa.
Aby zabezpieczyć działanie serwisu na wypadek kolejnego policyjnego nalotu, administratorzy The Pirate Bay twierdzą, że nie znają miejsc, w których umieszczono pozostałe 30 europejskich serwerów. Są pasjonatami dzielenia się plikami, a obecne prawo autorskie jest niczym więcej, jak niedogodnością, która stoi temu na drodze. Peter wyjaśnia:
– Wiele osób postrzega nas jako przeciwników praw autorskich, ale my nie przejmujemy się zbytnio prawami autorskimi. Jak moglibyśmy ich nienawidzić? Oczywiście chcielibyśmy zmienić sposób, w jaki obecnie treści są chronione prawami autorskimi, ale nie dlatego, że go nienawidzimy, ale ze względu na to, że prawa autorskie są problemem dla nas i dla naszych użytkowników. Te kwestie i tak zmieniły się na przestrzeni ostatnich 10 lat, jednak konieczna jest ich modyfikacja. Dzielenie się plikami i kopiowanie dla prywatnego użytku powinno być legalne.
Za obecną sytuację Peter obarcza przemysł nagraniowy i twierdzi, że gdyby nie DRM-y i wysokie ceny, to wspaniałym narzędziem byłby iTunes.
– Płyty są passe – to stara technologia. Branża fonograficzna potrzebuje czegoś nowego. Nigdy nie byli innowatorami, ale obecnie rzeczywiście muszą coś wymyślić po to, by przetrwać. To ich problem. Ludzie, którzy rozwiążą tę łamigłówkę, i którą da się rozwiązać, zarobią mnóstwo pieniędzy. Nie interesuje mnie, czy firmy nagraniowe przeżyją. Muzyka i tak przeżyje.
Zmiana strategii
The Pirate Bay przystąpił do kontrataku. Złożył pozew przeciwko 10 dużym muzycznym i filmowym firmom w Szwecji, m.in. 20th Century Fox oraz EMI Music. Gdy hakerzy zaatakowali firmę MediaDefender, specjalizującą się w zakłócaniu działania sieci P2P, ujawniono tysiące jej wewnętrznych e-maili. Peter utrzymuje, że znalazł dowód na to, że to firmy tworzące treść stały za atakami DoS oraz zalewem spamu z fałszywymi torrentami, które wymierzone były w The Pirate Bay.
– Wynajęli MediaDefender, która według nas łamie prawo, sabotując naszą infrastrukturę. Odkąd płacą za to, biorą też na siebie odpowiedzialność. W e-mailach, które wyciekły, są informacje o kontraktach i adresy IP, których użyli, a na których byliśmy wcześniej zalogowani. Wydaje się, że policja potraktowała to poważnie, mamy tu ważne pytanie, na które trzeba udzielić odpowiedzi: \”Czy można rujnować czyjąś infrastrukturę online, ponieważ to my decydujemy, co jest dobre, a co złe?\”.
Peter, który pracował już dla dużej niemieckiej firmy medycznej, a teraz prowadzi własną internetową firmę konsultacyjną, mówi, że chce skoncentrować się wyłącznie na The Pirate Bay. Obecnie wszystkie pieniądze, które zarobili na reklamach, z powrotem wracają do serwisu. Projekty, które pojawią się w przyszłości, muszą na siebie zarabiać.
Obecnie trwają prace nad opensource\’owym protokołem nowej generacji, dzięki któremu dzielenie się plikami będzie wydajniejsze i bardziej bezpieczne (nie będzie można śledzić transakcji, a system będzie chroniony przed antypirackimi atakami) oraz nad kilkoma innymi projektami, których start przewidziano w pierwszej połowie 2008 roku. Video Bay będzie naśladować model YouTube, ale bez cenzury i – jeśli wszystko się powiedzie – będzie korzystać z protokołu strumieniowego p2p. Inny serwis, Playble, będzie miejscem umożliwiającym wymianę plików, w którym użytkownicy będą mogli finansowo wesprzeć artystów. Im więcej muzyki danego artysty zostanie pobrane, tym więcej zysków trafi do niego. Peter sondował kilka firm fonograficznych na temat projektu i ich reakcja nie była zbyt przyjacielska.
– Poszedłem do jednej firmy, w której facet zaczął nazywać mnie gwałcicielem i tak dalej – mówi. – Był wściekły na mnie i w końcu po kilku godzinach wyszedłem stamtąd z krążkiem CD, z nagraniami artystów, których chciał promować w naszym serwisie. Nawet ludzie, których zazwyczaj trudno jest przekonać, widzą, że to dobry pomysł. Jednak umowy chcielibyśmy zawierać bezpośrednio z artystami.
Jedno jest pewne: The Pirate Bay wspiera mnóstwo ludzi, którzy mogą liczyć na pomoc programistów, tych, którzy chcą przyczyniać się do rozwoju dzielenia się plikami. Ostatnio bezimienny ofiarodawca przekazał The Pirate Bay domenę ifpi.com, wcześniej należącą do International Federation of the Phonographic Industry. The Pirate Bay natychmiast ustanowił tu International Federation of Pirates Interests.
Sama IFPI, która wcześniej złożyła skargę do Światowej Organizacji Własności Intelektualnej (ang. World Intellectual Property Organization) nie podda się łatwo. Tak więc w perspektywie mamy kolejną bitwę. Nawet jeśli The Pirate Bay zostanie zamknięty, ma pewność, że dzielenie się plikami zmieniło się w masowy ruch przeciwko prawom autorskim. Ruch, którego nie sposób ignorować.