Po tym, jak władze w Iranie wyłączyły sieci telefonii komórkowej, to internet stał się podstawową metodą komunikacji wśród irańskiej opozycji. Od kilku dni kolejne serwisy są jednak systematycznie blokowane.
Jeszcze przed wyborami w Iranie, zwolennicy opozycyjnego kandydata Mir Husajna Musawiego wykorzystywali serwis społecznościowy Facebook (http://www.facebook.com) do wymiany informacji i organizowania się. Serwis został zablokowany jeszcze 23 maja, na długo przed wyborami które odbyły się 12 czerwca. Podobny los spotkał Twittera (http://www.twitter.com). Nieskutecznie, ponieważ w przeciwieństwie do Facebooka, to właśnie Twitter miał już niedługo stać się najbardziej znienawidzonym serwisem wśród irańskich przywódców.
Na chwilę przed wyborami, irańskie władze wyłączyły sieci komórkowe (początkowo niemożliwe było tylko wysyłanie SMS-ów). W sytuacji, gdy rozmowy telefonicznie mogły być podsłuchiwane, a e-maile przechwytywane, irańscy studenci i opozycjoniści sięgnęli po jedyne źródło komunikacji, jakie im pozostało: Twittera. Wystarczyło kilka godzin, aby tag #iranelection stał się drugim najpopularniejszym tagiem na Twitterze. Każda osoba publikująca zdjęcia lub informacje z Iranu dodawała ten tag do swojej wiadomości. W każdej sekundzie przybywa kilka nowych wpisów oznaczonych w ten sposób (można to sprawdzić tutaj: http://search.twitter.com/search?q=%23iranElection).
Naoczne relacje i amatorskie nagrania z telefonów komórkowych publikowane w serwisie YouTube (np. http://www.youtube.com/watch?v=6DWLIs1nIQo) oraz zdjęcia wgrywane na flickra (http://www.flickr.com/search/?d=taken-20090613-&adv=1&w=all&q=iran&m=tags) o godziny wyprzedzały informacje powtarzane potem przez duże agencje prasowe i sieci telewizyjne. Za pośrednictwem Twittera zaczęli także nadawać zagraniczni korespondenci, obecni na miejscu wydarzeń (m.in. Jim Sciutto http://twitter.com/jimsciuttoABC ze stacji ABC). Zamieszczają tam własne relacje i wymieniają się informacjami o tym, co dzieje się z innymi dziennikarzami.
Władze starają się zablokować dostęp do Twittera, ale nie są w stanie poradzić sobie z irańskimi internautami korzystającymi z serwerów proxy (zapewniających anonimowość), udostępnianych przez osoby z innych krajów. Ich listy są publikowane na Twitterze, trwa zatem wyścig o to, kto będzie szybszy – władze blokujące adresy z listy, czy internauci korzystający z kolejnej szansy na działające połączenie. W ostatnich godzinach pojawiły się apele o przesyłanie adresów proxy kanałami prywatnymi, aby utrudnić ich wyśledzenie.
W międzyczasie mieszkańcy Iranu zostali skutecznie pozbawieni możliwości korzystania z innego serwisu społecznościowego FriendFeed (http://www.friendfeed.com). Jest to narzędzie pozwalające pobierać informacje od różnych osób jednocześnie m.in. z Twittera i Facebooka. Dzięki niemu większe grupy osób mogły w szybki sposób umawiać się i wymieniać informacje na dany temat. Jak donosi serwis TechCrunch (http://www.techcrunch.com/2009/06/15/friendfeed-blocked-in-iran-the-services-most-active-region/), wczoraj ruch z Iranu w serwisie dosłownie zamarł.
Jak w tym czasie radzi sobie Twitter? Nadspodziewanie dobrze. Pomimo kiepskiego dostępu do internetu i niedziałających sieci komórkowych, nadal jest podstawowym źródłem komunikacji wśród organizatorów irańskich protestów. Twitter odgrywa na tyle dużą rolę w tych wydarzeniach, że właściciele serwisu postanowili przełożyć zaplanowaną od dawna przerwę techniczną. Mają świadomość, że nawet kilkugodzinna przerwa w działaniu serwisu mogłaby bardzo zaszkodzić irańskim protestom (http://blog.twitter.com/2009/06/down-time-rescheduled.html).
Aktualną listę aktywnych internautów z Twittera można znaleźć na stronie http://www.theroadtothehorizon.org/2009/06/who-is-on-twitter-from-iran.html.