Co mają ze sobą wspólnego urzędnik państwowy z Nowej Zelandii, dyrektor operacyjny firmy zajmującej się specjalistycznymi placówkami opiekuńczymi z Kalifornii i kierownik ds. rozwoju hoteli z Wielkiej Brytanii? Cóż, wszyscy przebyli 160-kilometrową wędrówkę po powierzchni zamarzniętego jeziora w północnej Mongolii, spali w tradycyjnych obozach nomadów i znosili ujemne temperatury. A to nie były nawet najtrudniejsze części podróży.
Podczas przedłużającej się fali upałów w zeszłym roku zapisałem się do Rat Race’s Mongol 100 (www.ratrace.com). W tamtym czasie pomysł przebywania w spokojnym, chłodnym otoczeniu brzmiał fantastycznie. Jestem przyzwoitym biegaczem i nie przeszkadza mi też zimno; dlatego Mongol 100 wydawał mi się czymś, w czym chciałbym wziąć udział.
Z perspektywy czasu byłem naiwny, sądząc, że bieganie tyle po lodzie i próba regeneracji w tradycyjnych mongolskich gerach było czymś, do czego mogłem się przygotować w Wielkiej Brytanii. Nigdy wcześniej nie brałem udziału w ultramaratonach, co najwyżej w takich klasycznych, więc pomyślałem, że mam przyzwoity, podstawowy poziom sprawności do tego zadania. W mojej głowie Mongol 100 nie był wyścigiem ultra na 160 kilometrów; było to 16 kolejnych 10-kilometrowych biegów rozłożonych na cztery dni – co nie brzmiało tak źle.
Jeśli chodzi o trening, nie wychodziłem z siebie, żeby robić bardzo długie wybiegania. Przygotowania do mongolskiej wyprawy zbiegły się w czasie z moim treningiem do maratonu londyńskiego 2023, a poza tym miałem zaplanowanych wiele długich weekendowych biegów. Odbyłem kilka sesji treningowych z plecakiem, ale poza tym skupiałem się na codziennym pokonywaniu kilometrów.
Jedną rzeczą, którą chciałbym zrobić więcej, było rozciąganie. Kilkudniowe bieganie po twardej nawierzchni, takiej jak gołoledź, jest bardzo obciążające dla stawów. Polecam wykonywanie ćwiczeń ruchomości bioder przed wyścigami, zwłaszcza rozciąganie pasma biodrowo-piszczelowego, długiego więzadła, które biegnie od biodra do miejsca tuż pod kolanem.
Mongolia wyglądała surrealistycznie w moich europejskich oczach. Nasza podróż ze stolicy Anglii nad jezioro Khövsgöl zajęła 14 godzin do jednego z najsłabiej zaludnionych krajów na świecie – wyobraźcie sobie, że widzicie niewiele, poza pasmami górskimi i białym śniegiem przez wiele godzin.
Mongol 100 to jeden z najbardziej płaskich wyścigów ultra ze względu na wyjątkowy charakter terenu. Ponieważ biegniesz po powierzchni zamarzniętego jeziora, praktycznie nie ma mowy o doznawaniu wzniesień. Są oczywiście miejsca, przez które trzeba przeskoczyć, gdzie zderzają się dwie duże pokrywy lodowe, tworząc pozornie nieskończone, szorstkie krawędzie, ale to wszystko.
Ten fakt jest zarówno przekleństwem, jak i błogosławieństwem. Tak, nie będziesz musiał pokonywać wysokości. Ale zdolność patrzenia na kilometry do przodu odbija się na twoim umyśle. Aby spojrzeć na to z perspektywy, pierwszego dnia wyścigu mogliśmy zobaczyć główną wyspę pośrodku jeziora, 80 kilometrów dalej. Świadomość, że dotarcie tam zajmie ci dwa dni, nie była przyjemną myślą.
Miałem partnera do biegania, doświadczonego biegacza z południowego zachodu wysp brytyjskich. Wspaniale było mieć kogoś w pobliżu, z kim mogliśmy porozmawiać i napędzać się nawzajem, aby iść dalej.
Ostatni dzień zaczął się koszmarnie, ponieważ wichury utrzymywały się aż do rana. Chociaż był to najkrótszy odcinek wyścigu, sił pozostało nam niewiele. Więc kiedy musieliśmy ciągnąć się za sobą, aby uzyskać trochę ochrony przed wiatrem, wiedzieliśmy, że mamy kłopoty.
Wytrzymałem około 13 km, po czym powiedziałem mojemu partnerowi, żeby szedł dalej, ponieważ mój zespół pasma biodrowo-piszczelowego zaczął dawać mi się we znaki. Przez następne 13 km biegłem i szedłem na zmianę, starając się przezwyciężyć ból tak bardzo jak to możliwe.
Około dwóch kilometrów od mety natknąłem się na jednego z psów, który podążał za nami od startu. Przeszliśmy razem kawałek i może 10 minut później pojawił się łyżwiarz, którego widziałem wcześniej na trasie. W końcu tuż przed metą dogonił kolarz i cała nasza czwórka – biegacz, łyżwiarz, kolarz i pies – przekroczyliśmy linię mety, trzymając się za ręce (no dobra, pies nie). To była magiczna chwila.
Gdy tylko minęliśmy flagi, otrzymaliśmy po medalu, piwie i przekąskach. Ale zamiast wracać do obozu, zostaliśmy w pobliżu, czekając, aż inni skończą bieg. Wszyscy chcieli wiedzieć, kto będzie następny, a my kibicowaliśmy każdej osobie, która się zbliżała. Wszyscy zostali przytuleni i uśmiechali się – byliśmy szczęśliwi, razem. To było coś, czego nie doświadczyłem w żadnym wyścigu wcześniej.
Nie tylko przeżyłem Mongol 100, ale ogólnie czuję się bardziej doświadczoną i wszechstronną osobą. Udowodniłem sobie, że mogę biegać w ekstremalnych warunkach, co jest bardzo satysfakcjonującym uczuciem. Nauczyłem się również, że możesz naprawdę cieszyć się osiągnięciami innych, o ile przebywasz w środowisku, które zachęca do takiego zachowania. Więzy, które stworzyłem, prawdopodobnie zostaną ze mną na dłużej niż samo wspomnienie wydarzeń. Przejście przez takie doświadczenie nieuchronnie zbliży was do siebie, bez względu na to, jak bardzo się różnicie. I będziecie z tego powodu szczęśliwi.