Technologiczna giełda papierów wartościowych to wyjątkowo cienki lód dla niedoświadczonych graczy, który ostatnimi czasy trzeszczy coraz głośniej.
Akcje technologicznych gigantów pomimo ich świetnej sytuacji finansowej nierzadko potrafią znacząco stracić na wartości…
Wejście firmy na giełdę zawsze jest dużym wydarzeniem, jednak tuż po pierwszym dzwonku obwieszczającym początek sesji notowań, do gry wkracza brutalna rynkowa rzeczywistość. W listopadzie 1998 roku, pewien młody dżentelmen niemający jeszcze na karku trzydziestu wiosen, postanowił stworzyć nowatorską usługę, umożliwiającą kontakty między jej użytkownikami oraz łatwe dzielenie się zdjęciami. Po udanym debiucie i wejściu na rynek giełdowy, pomysłodawca/właściciel owej usługi stał się jednym z najbogatszych dwudziestolatków na świecie. W ciągu zaledwie doby od giełdowego debiutu, cena akcji skoczyła w górę o 606 procent, ustanawiając tym samym historyczny rekord początku notowań.
Historia ta nie opisuje jednak losów Facebooka czy WhatsApp – jej bohaterem jest Stephan Paternot, założyciel serwisu TheGlobe.com, który wkrótce po giełdowym sukcesie dołączył do grona ludzi cieszących się ogromnym bogactwem oraz finansową niezależnością. Podobnie jak Jordan Belfort z filmu „Wilk z Wall Street”, Paternot stał się uosobieniem wystawnego życia ponad stan, niejednokrotnie dając się sfotografować w okolicznościach wobec których zwykły śmiertelnik musiałby szybko zmienić miejsce swego zamieszkania.
Frywolna sielanka skończyła się rok później, kiedy to serwis przestał być atrakcyjny i z miesiąca na miesiąc zaliczał coraz to większe spadki popularności. W 2001 roku dzieło życia Paternota nie przynosiło już absolutnie żadnych dochodów mogących zaspokoić apetyt posiadaczy akcji, które kosztowały wtedy zaledwie 10 centów.
Choć losy Paternota mogłyby dla wielu osób stanowić solidną lekcję pokory, w chwili obecnej na światowych giełdach figuruje aż 369 technologicznych firm, które zaliczyły swój debiut za pośrednictwem IPO (z ang. initial public offering), czyli pierwszej oferty publicznej. Dzięki takiemu rozwiązaniu, akcje notowanej firmy są dostępne dla przeciętnego Kowalskiego i każdy ma szansę choć na chwilę stać się współwłaścicielem jednej z wiodących rynkowych marek.
Obecnie coraz więcej giełdowych wilków krąży wokół Doliny Krzemowej. Ba, w ciągu ostatnich 3 lat, inwestorzy wpompowali w akcje technologicznych przedsiębiorstw zawrotną kwotę 68 mld dolarów. Nasuwa się tylko pytanie – czy tak duże zainteresowanie nie przyczyni się do stworzenia a później pęknięcia bańki dotcomowej?
Dzisiejszy rynek jest okrutny dla nowej generacji podmiotów gospodarczych, gdyż pomimo ogromnych oczekiwań, większość z nich nie generuje zadowalającego dochodu. Wystarczy w tym miejscu napisać, że spośród pięciu największych amerykańskich technologicznych molochów tylko jeden podmiot zdołał zanotować zysk. W minionym roku głośno było o Twitterze – serwis społecznościowy w momencie giełdowego debiutu zyskał na swej wartości aż 1,8 mld dolarów, jednak od tego czasu akcje firmy konsekwentnie traciły na swej wartości. Rok 2013 był dla Twittera wprost tragiczny, gdyż firma zanotowała 645 milionów dolarów straty i w obiegu pojawiło się wiele spekulacji o prawdziwej kondycji finansowej tego portalu. Czy to wydarzenie choć trochę zahamowało zapędy inwestorów z Wall Street? Skądże znowu!
Dlaczego Wall Street kocha technologie?
Przeciętny zjadacz chleba widząc takie dane na dobre utwierdza się w przekonaniu, że technologiczna giełda to prawdziwe pole minowe. Z drugiej strony, doświadczeni „wyjadacze parkietów” nie z takiego pieca chleb jedli i znaleźli sposób minimalizacji ryzyka, inwestując pieniądze w podmioty, które w perspektywie paru lat będą w stanie odpłacić się za zakup akcji z ogromną nawiązką.
Najlepszymi przykładami takich firm są Google, Apple oraz Amazon. W świadomości inwestorów funkcjonuje obecnie przekonanie, że prawie każde dobrze rokujące technologiczne przedsiębiorstwo może zostać wykupione przez jednego z tych trzech gigantów przyczyniając się do wzrostu ich wartości. Dowodem na potwierdzenie słuszności tej tezy jest Google. W 2004 roku dziesięć akcji firmy kosztowało około 850 dolarów. Obecnie, gdy amerykański moloch jest w posiadaniu wielu pomniejszych podmiotów, cena identycznego pakietu akcji jest blisko 12-krotnie wyższa.
„Amerykańscy gracze giełdowi postrzegają tego typu firmy w kategorii dalekowzrocznych inwestycji, które w perspektywie kilku lat są w stanie przynieść im krociowe zyski.” – wyjaśnia Jeremy Gleeson, profesjonalny doradca giełdowy zajmujący się inwestycjami w sektorze technologicznym. „Dla podmiotów o takim tempie wzrostu rzadko stosuje się tradycyjne wyznaczniki opłacalności transakcji.”
Owe wyznaczniki w świecie biznesu często przyjmują wiele różnych nazw, ale zawsze stanowią określone rodzaje formuł, pomagających oszacować wartość danej firmy. Stosunek C/Z to jeden z takich parametrów – wylicza się go dzieląc aktualną cenę przez wypracowany w ciągu ostatnich 12 miesięcy zysk netto przypadający na jedną akcję. Jeśli parametr ten przekracza liczbę 25, to można wtedy na poważnie myśleć nad inwestowaniem swoich pieniędzy.
W chwili pisania tego artykułu, opisywany wskaźnik w przypadku Facebooka wynosi 99. Gleeson wie o tym dobrze i 4 procent swoich funduszy powierzył właśnie Zuckerbergowi.
„Akcje kosztują mnie niemałe pieniądze, ale otrzymuję w zamian naprawdę sporo.” – przyznaje z uśmiechem. „Według przewidywań, zarobek za pojedynczą akcję Facebooka może wzrosnąć o 35 procent, co jest wystarczającą zachęto do lokowania tam swojego kapitału.”
Najpopularniejszy serwis społecznościowy to jednak mała ryba przy innych technologicznych gigantach – wskaźnik C/Z opisujący Netflixa wynosi 310, co i tak jest niczym wobec wartości 887, charakteryzującej serwis LinkedIn. Dla porównania warto podać parametry C/Z Apple oraz Google, wynoszące odpowiednio 13 oraz 31. Robi wrażenie, prawda?
Nadmuchiwanie bańki dotcomowej
Problemy Twittera bez dwóch zdań spowodowane są spektakularnym sukcesem Facebooka, co jednocześnie przekłada się na zwiększone oczekiwania ze strony inwestorów wobec ćwierkającego serwisu. Lou Kerner, będący pierwszym analitykiem rynku mediów społecznościowych na Wall Street, nie wróży Twitterowi świetlanej przyszłości.
„Celem marketingowców zawsze są ludzie.” – zaczyna Kerner. „Facebook radzi sobie świetnie właśnie dlatego, że to tam znajduje się najliczniejsza grupa odbiorców produktów społecznościowych. Baza użytkowników Twittera jest mniejsza i nic nie wskazuje na to, by sytuacja ta miała się szybko zmienić.”
Istotnie, Twitter nie radzi sobie zbyt dobrze. Statystyki za ostatni kwartał podają, że ilość aktywnych kont wyniosła 241 mln, a jej 3,8-procentowy wzrost był niższy niż w poprzednim analogicznym okresie.
Przykład tylko tej firmy dobitnie pokazuje, że nawet najwięksi technologiczni giganci w pewnym momencie swego rozwoju mogą dostać solidnej zadyszki, która w dalszym rozrachunku może odbić się na kieszeniach inwestorów. Przy kupowaniu udziałów w jakimś przedsiębiorstwie warto zapoznać się (jeśli jest to możliwe) z jego modelem biznesowym i planami rozwoju, co choć w pewnym stopniu może uchronić akcjonariusza przed wejściem na inwestycyjną minę.
Giełda to niebezpieczna zabawa
Zynga, czyli kalifornijska firma odpowiedzialna za stworzenie piekielnie uzależniającej gry FarmVille, od momentu wejścia na giełdę w 2011 roku, konsekwentnie zaliczała mniejsze lub większe spadki swej wartości. Na samym początku było świetnie, gdyż firma wyceniana była na 7 mld dolarów, ale wraz z pojawieniem się na parkiecie, ilość osób grających w produkcje Kalifornijczyków spadła z 300 do 133 mln. W ostatnim roku dochody poleciały w dół o 36 procent, a jeśli doliczyć do tego wcześniejszy zakup deweloperskiego studia OMGPop (180 mln dolarów), to od razu widać, że Zynga może mieć wkrótce poważne finansowe problemy.
Podobna sytuacja ma miejsce w przypadku wielu firm zajmujących się tworzeniem gier. Całkiem niedawno, King (twórca mobilnego hitu Candy Crush) wszedł na giełdę mając wartość 7,1 mld dolarów, czyli 4-krotnie więcej niż w przypadku Rockstar Games (autorzy serii Grand Theft Auto).
Tuż po rozpoczęciu emisji papierów wartościowych King ujawnił, że zanotowano spadek zainteresowania grami wyprodukowanymi przez tę firmę. W pierwszym kwartale tego roku liczba osób dokonujących mikrotransakcji w jej grach mobilnych spadła aż o 7 procent, co dla Kernera stanowi argument za tym, że King już niebawem podzieli los Zyngi.
„Tego typu firmy opierają swą popularność na sukcesie pojedynczych produkcji i często wchodzą na giełdę w chwili gdy są u szczytu swych kreacyjnych możliwości. Historia pokazała, że inwestowanie w takie podmioty może okazać się opłakaną w skutkach decyzją.” – wyjaśnia Kerner.
Ciekawostką jest fakt, że King dokonywał wielu zabawnych posunięć, by chronić swój najbardziej dochodowy produkt. Gra Candy Crush Saga w zeszłym roku przyniosła 1,5 mld zysku, co stanowiło 78 procent przychodu generowanego przez wszystkie produkcje stworzone przez King.
W związku z tym dział prawny starał się nawet opatrzyć znakiem towarowym takie słowa jak „candy” czy „saga”, by CCS nie podzieliło losu Flappy Bird, które doczekało się setek konkurencyjnych przeróbek.
W tym miejscu warto zastanowić się, dlaczego firmy decydują się na wejście na giełdę, skoro wiąże się to z tak dużym ryzykiem. Odpowiedź na to pytanie jest banalna – wszyscy liczą na większy czy mniejszy zysk, który nie tylko pozwoli się wzbogacić, ale także umożliwi dalszy rozwój danego przedsiębiorstwa. Łaska pańska jeździ jednak na pstrym koniu i nie każdemu pisany jest sukces na parkiecie.
„Publiczna emisja akcji to ciężki kawałek chleba.” – mówi Kerner. „Reagowanie na wahania kursu wymaga od firmy bardzo głębokich przemyśleń, które często nie idą w parze z racjonalnym zarządzaniem przedsiębiorstwem. Brak takich reakcji również jest zły, bo szybko wywoła wątpliwości u udziałowców.”
Co będzie dalej – sukces czy klapa?
Jeśli już wejdzie się z firmą na parkiet, giełdowe wilki błyskawicznie wkraczają do akcji i nawet największe podmioty mogą paść ofiarą ich pazurów. Dobrym przykładem jest Apple, które w oczach wielu graczy giełdowych zaczęło być postrzegane jako firma uciekająca od innowacji. Choć w okresie świątecznym gigant z Cupertino sprzedał ogromną liczbę swych gadżetów, to i tak nie sprostało to oczekiwaniom inwestorów, wobec czego notowania firmy spadły aż o 9 procent.
Ostatnie kilka lat w ogóle było okresem, w którym aktywność udziałowców wzrosła niemal dwukrotnie. Osoby posiadające znaczną część akcji danej firmy bardzo często starały się ingerować w sposób zarządzania przedsiębiorstwem.
Jednym z najsłynniejszych giełdowych aktywistów jest Carl Ichan. Gość zainwestował w Apple ponad 1 mld dolarów i w krótkim czasie wytoczył wojnę firmie z Cupertino, domagając się od niej wypłaty niebotycznie dużej dywidendy dla wszystkich udziałowców. Innym przykładem działalności posiadaczy akcji jest historia Daniela Loeba, chcącego by Sony sprzedało markę pecetów z serii Vaio. Dopiął on swego, gdyż japoński gigant zdecydował się na ten krok w lutym bieżącego roku.
Według Gleesona, działalność aktywnych udziałowców może przynieść plusy dla obecnych na giełdzie firm, jednak ich poczynania mają charakter krótkoterminowy – w większości przypadków chcą zyskać pieniądze tu i teraz, nie spoglądając w ogóle w przyszłość.
To właśnie brak dalekowzroczności stanowił przyczynę wcześniejszych perturbacji na technologicznych rynkach.
W roku 1999, przedsiębiorstwa z tego sektora często wchodziły na giełdę zanim były w stanie generować zadowalający przychód, co dla wielu firm skończyło się tragicznie.
Owszem, historia serwisu TheGlobe.com, stanowi tego najlepszy przykład, ale powiedzmy sobie szczerze – życie samo napisało taki scenariusz dla 24-letniego Paternota, pozwalając mu choć na chwilę wskoczyć w buty multimilionera. Smutne losy tej i wielu innych firm przyczyniały się do mniejszych lub większych krachów, ciągnących w dół nie tylko inwestorów i całe giełdy. Najlepszym potwierdzeniem tych słów jest amerykańska Nasdaq, na której to sektor technologiczny w ciągu zaledwie dwóch lat zaliczył spadek o 80 procent.
Nie trzeba chyba dodawać, co stało się z pieniędzmi udziałowców.
„Istnieją różnice między obecną sytuacją a tym, co działo się 14 lat temu.” – przekonuje Gleeson. „Technologia nie odgrywała wtedy tak znaczącej roli w naszym codziennym życiu, jak ma to miejsce dzisiaj. Dawniej mało która firma posiadała odpowiednią infrastrukturę potrzebną do realizacji swych kreacyjnych wizji. Teraz, przy odrobinie zawziętości, każdy może uzyskać dostęp do narzędzi potrzebnych do zbudowania rozpoznawalnej technologicznej marki.”
Inwestorzy w dalszym ciągu mogą tracić głowę podczas gry na giełdach, ale z drugiej strony parkietu, obecne na nim firmy wyciągają wnioski z historii. W 1999 roku przedsiębiorstwo rozpoczynające emisję papierów wartościowych miało średnio 3-letni rynkowy staż. Dziś wartość ta jest 3-krotnie wyższa.
O wiele większy nacisk kładziony jest też na podstawowy aspekt obecności na giełdzie, czyli na generowanie zysku. Według Kernera, nawet jeśli firmy zaczną udolniej zarządzać swą działalnością, ich los i tak zależy od niewidzialnej ręki kapitalistycznego rynku.
„Obecnie widzimy, że prawie każdy podmiot podaje opinii publicznej wyłącznie dobre wieści o swej kondycji.” – wyjaśnia analityk. „Bardzo często ni stąd ni zowąd okazuje się jednak, że stało się coś, czego nikt nie umiał przewidzieć. Jeśli dotcomowa bańka pęknie ponownie, skutki będą katastrofalne dla całej branży.”
Raz na wozie, raz pod wozem. Nie od dziś wiadomo, że giełdowa gra wiąże się dużym ryzykiem… Rynek jest okrutny dla nowej generacji podmiotów gospodarczych. Większość z nich nie generuje zadowalającego dochodu.
POSŁUCHAJ SPECA
Jeremy Gleeson podaje przykłady technologicznych firm, które według niego mają szansę odnieść spektakularny giełdowy sukces.
Proofpoint
Firma zajmująca się kwestią zabezpieczeń przed atakami za pomocą oprogramowania malware. W ciągu 4 lat cena jej akcji wzrosła o 198 procent.
VMware
Jeden z liderów na rynku oprogramowania obsługującego wirtualne chmury. Rozpoczął emisję akcji w 2007 roku – od tego czasu ich cena urosła o 90 procent.
Tencent
Chińskie przedsiębiorstwo działające w branży e-commerce ma bardzo mocny oddział odpowiedzialny za rynek gier i stanowi czwartą pod względem wielkości internetową firmę na świecie.
Salesforce
Oprogramowanie usługowe znalazło poklask w wielu gałęziach przemysłu. Salesforce rewolucjonizuje tę sferę software’u z wykorzystaniem zalet technologii chmury.
ServiceNow
Kolejna firma hołdująca koncepcji „program w charakterze usługi”. Choć weszła na giełdę całkiem niedawno, to zdążyła już zanotować 176-procentowy wzrost ceny swych akcji.
Chcesz być wilkiem? Oto jak mądrze inwestować w technologie.
Czy jesteś w stanie położyć na szalę swój kapitał? Kupno akcji firm technologicznych (zwłaszcza startupów) może przynieść krociowe zyski, ale obarczone jest równie dużym ryzykiem.
Pod żadnym pozorem nie wkładaj wszystkich pieniędzy w jedną firmę. Jeśli nie wiesz na które z nich postawić, możesz skorzystać z jakiegoś z funduszu inwestycyjnego.
Sektor technologiczny powinien stanowić małą część twojego giełdowego portfolio. Bezpieczniej lokować swe pieniądze w firmach prowadzących zróżnicowane rodzaje działalności.
Inwestuj niewielkie sumy, ale czyń to regularnie, np. co miesiąc. W razie niepowodzenia w roli rekina finansjery, ich utrata nie będzie wtedy dla ciebie aż tak bolesna.
Częste kupowanie i odsprzedawanie akcji może stanowić szybką drogę do roztrwonienia twego kapitału na opłaty dla makle-rów/pośredników. Im mniej będziesz im płacił, tym lepiej dla ciebie.
W 2004 roku dziesięć akcji Google kosztowało ok. 850 dolarów. Dzisiaj cena identycznego pakietu jest blisko 12-krotnie wyższa.
Najwięksi przegrani w całej historii technologicznej giełdy…
Boo.com
Założony przez trzech Szwedów brytyjski internetowy sklep z ubraniami największych światowych marek. Miał być modowy Amazon – wyszła kompletna klapa…
Webvan
Serwis zajmujący się zakupami żywności przez internet. W szczytowym momencie firma była warta 1,2 mld dolarów, jednak w 2001 roku splajtowała, pozbawia-jąc pracy 2 000 osób.
Beenz
To londyńskie przedsiębiorstwo działało w sektorze e-walutowym i choć zgromadziło 80 milionów dolarów kapitału, to i tak zbankrutowało w 2001 roku.
Pets.com
Tutaj nie pomogły nawet reklamy emitowane w trakcie finału Super Bowl. Pets.com nie był w stanie przetrwać na rynku nawet roku i skapitulował już po 9 miesiącach od debiutu.
Pulsar
Internetowa porównywarka cen uczyniła milionerem 21-letniego Bena Way’a. Szkoda tylko, że po tarciach na linii firma-inwestorzy zniknęła ze sceny w nieszczęsnym 2001 roku.
Sektor technologiczny na amerykańskiej giełdzie NASDAQ w ciągu zaledwie dwóch lat zaliczył spadek o 80 procent.
SUKCES I UPADEK
Posiadacze akcji technologicznych molochów obecnych na giełdach papierów wartościowych muszą posiadać nerwy ze stali…
Apple
Styczeń 2014: Pomimo świetnej sprzedaży gadżetów, firma notuje 9-procentowy spadek.
Google
Październik 2013: Google ogłosiło rekordowe zyski, co przełożyło się na wzrost ceny akcji firmy.
Facebook
Marzec 2014: Facebook kupuje Oculus Rift za 2 mld dolarów. Cena akcji momentalnie leci w dół.
Twitter
Luty 2014: Twitter ujawnia dane o małej liczbie użytkowników. Efekt – 9,8 mln dolarów strat.
2014 rok może okazać się czasem boomu dla sektora technologicznego. Udziałowcy z całego świata już zacierają ręce…