Zapamiętaj tę datę: 6 maja 2010 roku, godz. 14:42:43:600. Właśnie wtedy komputery pokazują, że to one rządzą na nowojorskiej giełdzie.
Giełdzie, która potrafi obsłużyć milion operacji na sekundę. W sekundę milion razy akcje Apple albo kontrakty na kakao zmieniają właściciela! Właśnie z powodu tego tempa rozszerzyłem godzinę o milisekundy. Milisekunda to tysięczna część sekundy. I przykro mi, ale jesteś zbyt wolny, żeby ją zarejestrować. Mrugnięcie okiem trwa 300 milisekund.
W ciągu twojego mrugnięcia okiem serwery giełdowe potrafią przeprowadzić 300 tysięcy operacji kupna i sprzedaży akcji, surowców albo towarów. 300.000 na sekundę! To piekielnie dużo. Gdyby każdy mieszkaniec Polski kupił sobie szelki i został maklerem, mógłby raz na 40 sekund dokonać transakcji giełdowej, a komputer obsługujący giełdę miałby jeszcze zapas mocy do odpalenia Duke Nukem Forever w pełnych detalach. W te 40 sekund makler musiałby oczywiście podjąć decyzję czy zakup mu się opłaca!
Za tę wydajność odpowiadają ci psychiczni programiści, dla których język C++, stosowany do programowania nuklearnych łodzi podwodnych i myśliwców, jest za wolny. Mimo flanelowych koszul to prawdziwi mistrzowie prędkości, szybsi od światła. Mówię całkowicie dosłownie!
Programy zarządzające giełdą są tak szybkie, że największy problem stanowi przesłanie danych światłowodem z komputera maklera do serwera w Nowym Jorku. Może to trwać całe 100 albo nawet 500 milisekund! Zanim makler mrugnie, jego zlecenie dotrze na giełdę. Jednak w tym czasie sytuacja na rynku już się zmieni.
Za tę zmianę odpowiadają komputery jeszcze szybsze od giełdowych serwerów. Maklerzy są zbyt wolni, więc domy maklerskie zastąpiły ich superszybkimi komputerami. Wieki temu poczciwy John chodził na giełdę z plikiem papierowych akcji. Później handlował przez telefon, a potem przez Internet. A dziś jest już zbędny. Na giełdę wysyła się komputery. I znów mówię dosłownie. Giełdy wynajmują miejsce w swoich serwerowniach, żeby trochę dorobić!
Największe domy maklerskie lokują swój komputer w serwerowni giełdy, a czas przesyłu danych do maszyny stojącej dosłownie obok skraca się do minimum. Oczywiście taki komputer musi działać samodzielnie, bez udziału maklera. Te komputery są tak szybkie, że przeprowadzają ponad 100 milionów operacji kupna i sprzedaży w każdej milisekundzie, jednocześnie analizując sytuację na rynku.
Efekt? W czasie zalania serwera milionami operacji na sekundę, giełda zatrzymuje się na kilkaset milisekund. Makler nie zdąży nawet mrugnąć okiem, kiedy kakao potanieje o połowę. W maju 2010 w ciągu 375 milisekund kurs akcji spadł nawet o 66%. Oczywiście tylko komputery były w stanie zareagować i zrobić zakupy w promocji. Żywi maklerzy nie mieli szans kliknąć ?kupuj do cholery!?, a nawet jeśli, to wysłane zlecenie kupuj doszło całe pół sekundy za późno. Właśnie wtedy, kiedy cena wróciła do poprzedniego poziomu. Superszybki komputer spowodował krach na giełdzie, kupił akcje, a po kilkuset milisekundach sprzedał je maklerowi trzy razy drożej.
Superszybkie komputery zdystansowały nawet najlepszych maklerów.
A my? Dowiadujemy się o tym krachu po półtora roku, bo tyle zajęło śledztwo w sprawie wyjaśnienia przyczyny najkrótszego kryzysu finansowego w historii. Nic dziwnego, że o nim nie słyszałeś. Jesteś za wolny.