Używając militarnego porównania, Battlefield 6 to przytłaczająca ofensywa – desperacki atak, który ma przywrócić serię na pierwszą linię frontu. Po Battlefield V (ocena: 66/100) i Battlefield 2042 (ocena: 48/100), które pozostawiły franczyzę z poważnymi ranami wojennymi, EA postanowiło postawić wszystko na jedną kartę, tworząc grę o nostalgicznej aurze.
Dzięki wspólnym wysiłkom oddziału złożonego z DICE, Ripple Effect, Motive i Criterion Games, firma strzela z bliska, próbując odesłać nas z powrotem do złotej ery Battlefielda 3. W tej recenzji sprawdzimy, czy to się udało.
Bezpośredni jak wystrzał z działa tryb wieloosobowy, pierwsza od ponad dekady liniowa kampania oraz Battlefield Portal przygotowany do dostarczania treści tworzonych przez społeczność składają się na Battlefielda 6 – grę, która ma walczyć z Black Ops 7 jak za dawnych czasów. I dowodem na to jest „brudna wojna”, jaką Call of Duty przygotowało właśnie w tygodniu premiery.
Po udanej becie wszyscy chcą wyjść z okopu i oddać się wojennemu szaleństwu. Czy najlepszy Battlefield powrócił? Z przyjemnością ogłaszam, że tak – powrócił, choć pośpieszny rozwój tej odsłony ujawnia pewne braki. Nie jest to powrót doskonały.
Battlefield 6 zdobywa wystarczająco wiele punktów, by pozostawić wrażenie zwycięstwa…, ale w ogniu walki pozostawia otwarte fronty. Nowa odsłona serii przywraca formułę standardowej kampanii FPS po porzuceniu jej w 2042 i próbach innowacji poprzez niezależne historie wojenne z Battlefield 1 i Battlefield V. Efekt? Kampania to najbardziej nierówny element Battlefielda 6.
Fabuła przenosi nas w zarysowany, skrótowy kontekst geopolityczny, w którym NATO zaczyna się rozpadać. Hiszpania i inne kraje europejskie opuszczają sojusz atlantycki, pozostawiając Stany Zjednoczone samotnie wobec zagrożenia ze strony Pax Armata – prywatnej firmy wojskowej, która rusza na wojnę totalną. Wtedy do akcji wkracza Dagger 13 – oddział amerykańskiej marynarki wojennej, który podróżuje po świecie, próbując odkryć źródło tej prywatnej milicji i zniszczyć ją od środka.


Pod względem narracji i scenariusza kampania Battlefield 6 to niestety katastrofa. Korzystając ze wszystkich klisz znanych z filmów o nowoczesnej wojnie, jak Helikopter w ogniu, Battlefield próbuje zbudować epicką, ultrapatriotyczną opowieść, która kończy się daleko od zamierzonego efektu. Scenariusz jest płaski i marnuje potencjał pokazania konfliktu, który mógłby z łatwością odnieść się do aktualnych napięć w NATO, czy haniebnych ataków Rosji na Ukrainę lub Izraela na Palestynę. Informacje kontekstowe dla poszczególnych misji są powierzchowne i niepogłębione.
To sprawia, że postacie mają niewielkie znaczenie, a główni antagoniści są wprowadzani pośpiesznie i chaotycznie. Gra zakłada, że wiesz, kim wszyscy są i co się dzieje, gdy tymczasem naprawdę interesuje cię tylko to, by przeć naprzód i strzelać.
Na dodatek wiele sytuacji z dziewięciu misji kampanii wygląda jak wyjęte z innych gier. Trudno uniknąć porównań z Modern Warfare – w kilku momentach mamy wręcz identyczne sceny (jeden z bohaterów to dosłownie Ghost). Jednak niektóre misje potrafią zachwycić. Desant na Gibraltar czy finałowa ofensywa to chwile maksymalnej immersji, które przypominają najlepsze czasy serii. Współczesna wojna na sterydach prezentuje się znakomicie – eksplozje są wszędzie.
Widać jednak, że gra powstawała w pośpiechu. Skrypty i przejścia nie są płynne, AI wrogów i sojuszników jest słabe – postacie czasem się zawieszają, a kolizje nie działają poprawnie. Brakuje też drobnych detali, które odróżniają typowy blockbuster od średniaka. Na przykład wtargnięcia do pomieszczeń są sztywne – brak slow motion, przeciwnicy stoją w miejscu „zaskoczeni”. Jeśli szukasz realizmu drużyn interwencyjnych, lepiej zagrać w Ready or Not.
Szkoda, że kampania jest tak efektowna wizualnie, a tak mało satysfakcjonująca pod każdym innym względem. Battlefield nigdy nie słynął z fabuły, ale historie jak ta z Bad Company 2 czy prolog Battlefielda 1 potrafiły poruszyć. Tutaj brakuje jakichkolwiek emocji czy motywacji do dalszej gry.
Przechodzimy do sedna – kampania to tylko dodatek, a tryb wieloosobowy to powód, dla którego tu jesteśmy. EA włożyło w niego cały wysiłek – i dobrze, bo ten wysiłek się opłacił. Tryb multiplayer przywraca ton najlepszych odsłon serii.


Bawiłem się znakomicie i wiem, że będę to robić dalej. Po ok. 30 godzinach gry mogę powiedzieć, że znów poczułem to, co zawsze stanowiło o wyjątkowości Battlefielda – zwłaszcza w 64-osobowych bitwach. Seria odzyskała swój rytm.
Grałem głównie w tryby Podbój, Eskalacja (nowa wariacja), Oblężenie, Szturm i mniejsze formaty. Dynamiczna rozgrywka, choć szybsza niż dawniej, nie zatraciła tożsamości serii – to wciąż Battlefield, a nie Call of Duty.
Czas potrzebny na zabicie przeciwnika jest krótki, ale uczciwy. Równowaga między broniami, trybami i mapami jest dobrze zachowana. Destrukcja otoczenia imponuje, pojazdy znowu królują, a współpraca drużynowa nabrała głębi.
W nowej funkcji można przeciągać rannych towarzyszy w bezpieczne miejsce – to mały detal, ale mocno wpływa na klimat. Współpraca, filmowe momenty, śmiech, napięcie, doskonały dźwięk i różnorodność jednostek naziemnych i powietrznych – wszystko to tworzy świetne wrażenie.
Mapy są poprawne, lecz brakuje im ikoniczności dawnych odsłon. Najlepsza z nich – Operacja Firestorm – to odświeżona wersja mapy z Battlefielda 3. Większość pozostałych to scenerie miejskie, często do siebie podobne, bez dużej pionowości i dynamiki środowiska. Nie ma też efektów pogodowych ani zmian w trakcie rozgrywki – czegoś, co dawniej wyróżniało serię. Brakuje bitew morskich, znaku rozpoznawczego serii, a deweloperzy dopiero zapowiadają ich powrót. Szkoda – bo to ogranicza różnorodność.
Pod względem technicznym gra działa stabilnie – drobne błędy się zdarzają, ale nie wpływają poważnie na rozgrywkę. Trybu Battlefield Portal nie udało się przetestować przed premierą. Wiadomo jednak, że pozwoli on tworzyć własne przestrzenie, zdobywać doświadczenie w niestandardowych trybach, zmieniać UI, usuwać widżety, a nawet modyfikować AI. Zarazem trzeba pamiętać, że i tak ocena gry za kilka tygodni może być diametralnie inna przez nieustanne update’y.


Battlefield 6 ma jeszcze wiele bitew do stoczenia, ale w przeciwieństwie do 2042, podstawowa wersja gry daje bardzo dobre wrażenie i zachęca do pozostania – na kolejne sezony i dodatki.
To nie jest „ostateczne doświadczenie wojenne” ani najlepsza część serii (przynajmniej na starcie), ale to gra, która ją uratowała. Battlefield 6 jest jak zastrzyk adrenaliny, który medyk podaje w ostatnim momencie – daje siłę, by walczyć dalej.
Werdykt
NASZYM ZDANIEM
Battlefield 6 ratuje serię, przywracając tryb wieloosobowy, który przypomina najlepsze odsłony. Wciąż jednak pozostaje sporo pracy.
Plusy
Przywraca dawną esencję zabawy i intensywności w trybie multiplayer. Świetna oprawa audiowizualna. Precyzyjny, satysfakcjonujący gunplay.
Minusy
Kampania. Mało charakterystyczne mapy i ograniczona głębia multiplayera. Wypada słabiej przy porównaniu z klasykami serii.